Nie są bohaterami pełnometrażowych, realizowanych z wielkim rozmachem produkcji filmowych. Na lekcjach historii mówi się o Nich niewiele albo wcale. Wciąż w świadomości wielu Polaków stanowią białą plamę. Tak, jak jeszcze do niedawna Katyń, Charków, Miednoje…
Żołnierze Wyklęci. Legenda, o której sama myśl wywołuje dreszcze. Jakaś tajemnicza magia kryje się w już w nazwie, jaką z czasem obdarzyła ich historia, która zresztą nigdy ich nie rozpieszczała. Wokół nich narosła cała masa fałszywych mitów. Przez lata stygmatyzowani, opluwani, nazywani, bandytami, faszystami… . „Ponieważ żyli prawem wilka, historia o Nich głucho milczy”.
Wczoraj wyklęci, dziś zapomniani
Tak skutecznie bezczeszczono pamięć o Nich, że zostali zapomniani. Zepchnięci na śmietnik historii. Wyklęci. W filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas” jest kapitalna scena. Młody ks. Jerzy jest świadkiem ubeckiej obławy na oddział „leśnych”. Słyszy okrzyki komunistów: „Bandyci!”. Pyta ojca, czy to są bandyci? – Nie, synku – odpowiada ojciec. Chłopiec dopytuje: „Czy to są żołnierze?”. – Nie – zaprzecza znowu ojciec. – To są rycerze – mówi.
Rycerze Niepodległej, którzy nie zawahali się oddać krew za Wolną Polskę. „Wojna już dawno się skończyła! A wy ciągle w lesie!” – wyrzucano im często. „Trzeba normalnie żyć!” – słyszeli. Ale dla Nich wojna nie zakończyła się w ’45. Komuniści to nie byli wyzwoliciele. Po prostu zmienił się okupant, a Ojczyzna wciąż była spętana jarzmem niewoli. Dlatego nie złożyli broni. Bezkompromisowi nonkonformiści, którzy nie godzili się na żadną formę współpracy z komunistycznym reżimem, patrioci, i to najwięksi.
- Naszą rolą jest to, żeby o nich pamiętać. Na szczęście istnieją przebłyski nadziei, że pamięć ta zaistnieje w świadomości ogólnej – uważa Sebastian Reńca, historyk, dziennikarz, pisarz. Jego zdaniem, współczesna retoryka przedstawiająca Żołnierzy Wyklętych niewiele różni się od komunistycznej propagandy. - Tygodnik "Nie" nadal szkaluje polskich "leśnych" w tym samym stylu, w jakim robili to dawni komuniści. Używa nawet tego samego języka, żywcem wyjętego z prasy powojennej, w której NSZ-owcy opluwani byli bardziej jeszcze niż akowcy. NSZ czy NZW były to formacje z góry skazane przez komunistów na zagładę – mówił Reńca w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”.
Na szczęście mur zapomnienia, jaki narósł wokół „leśnych” zaczyna powoli pękać. Pojawia się coraz więcej rzetelnych, kompleksowych publikacji o Żołnierzach Wyklętych. Został nawet ustawiony Dzień Pamięci o Nich, co wprawdzie nie przyczyni się od razu do automatycznego wzrostu świadomości o Rycerzach Niepodległej, ale będzie na pewno impulsem do przemyśleń.
Legenda o „leśnych” staje się także coraz popularniejsza wśród ludzi młodych, dla których już teraz są Oni symbolem walki z komunizmem. Tak jak Powstanie Warszawskie, które stało się już niemal kultowym motywem chętnie wykorzystywanym w szeroko pojętej popkulturze, tak „leśni chłopcy” coraz częściej goszczą na kartach komiksów, są bohaterami teledysków, filmów. Warto wspomnieć tak kapitalne inicjatywy, jak płyta De Press „Myśmy rebelianci”, długo zapowiadany (i niestety, wciąż z ogromną niecierpliwością oczekiwany!) film Jerzego Zalewskiego „Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać” czy Rajd Górski im. kpt. Henryka Flamego „Bartka”. Młodzi ludzie coraz chętniej dołączają do grup rekonstrukcji historycznych, by na własnej skórze, choć przez chwilę poczuć się jak „rebeliant”.
Z cienia
Żołnierze Wyklęci powoli wychodzą z cienia. Dzięki takim książkom, jak powieść Sebastiana Reńcy także. Pod koniec czerwca ogłoszone zostały nominacje do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Wśród nich jest powieść zatytułowana właśnie „Z cienia” - poświęcona historii kilkusetosobowego zgrupowania kpt. Henryka Flamego „Bartka”, jednego z najsilniejszych w całym kraju oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych. „Bartkowcy” przez dwa lata działali na śląskim Podbeskidziu, gdzie siali strach wśród miejscowych partyjniaków, niwecząc ich agitacyjne wysiłki wobec ludności i kładąc kres agenturalnej pracy. Legendą obrosła już jedna z ich najbardziej spektakularnych akcji – 3 maja 1946 roku „leśni” opanowali Wisłę i urządzili tam z okazji Święta Niepodległości regularną defiladę, urządzając pokaz siły pod nosami zdjętych strachem komunistów.
Ich historia nie mogła skończyć się dobrze. Działania „bartkowców” tak bardzo psuły szyki komunistom, że oddział padł ofiarą prowokacji, której finał był szczególnie tragiczny. Do ich struktur przeniknął agent UB Henryk Wendrowski (w powieści Reńcy nazywa się on Szczepański), który, podszywając się za kuriera, złożył ofertę bezpiecznej ewakuacji na Zachód. Mimo podejrzeń niektórych żołnierzy, udało mu się zdobyć pełne zaufanie dowódcy. We wrześniu 1946 roku ciężarówki bezpieki wywiozły na Dolny Śląsk od stu do dwustu „bartkowców”. Zostali zamordowani i pochowani w nieznanym do dziś miejscu.
Dlaczego Reńca zainteresowało akurat to zgrupowanie? - Wydawało mi się nie do pomyślenia, że śmierć blisko 170 osób tak długo może pozostawać zagadką. Nie wiemy, gdzie ci ludzie zostali pochowani, nie wiemy, kto w istocie odpowiadał za ich śmierć. Postanowiłem poruszyć ten temat na łamach gazety. Pojechałem zatem do Krakowa, spotkałem się z wdową po jednym z żołnierzy "Bartka" i napisałem reportaż. Kolejne teksty, które czytałem na ten temat, nie ujawniały niczego nowego. Badający sprawę historycy także nie docierali do nowych źródeł. Doszedłem do wniosku, że skoro nie da się już pogłębić tego tematu w ujęciu czysto historycznym, napiszę o tym powieść – mówił w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”.
„Z cienia” to powieść oparta na faktach, choć oczywiście fabularyzowana. Literacką fikcję Reńca łączy z fragmentami autentycznych dokumentów z epoki. Narratorem snutej przez niego opowieści jest były żołnierz „Bartka”, który ocalał, bo nie wziął udziału w zaaranżowanym podstępnie wyjeździe na Zachód.
Przerzucając kolejne karty powieści razem z bohaterami ukrywamy się po lasach, czujemy narastające zagrożenie, zmagamy się z codziennymi trudnościami. Ale książka Reńcy to nie tylko próba przybliżenia czytelnikowi historii zgrupowania „Bartka”. To, jak zapowiada wydawca, opowieść o wierności i zdradzie, o przyjaźni i miłości. O ludziach z krwi i kości, którzy śmiali się i płakali, kochali i walczyli. Zwykli niezwykli, którzy w tych tragicznych czasach, w których przyszło im żyć, starali się przede wszystkim pozostać Ludźmi Przyzwoitymi.
Szczególnie wzrusza epizod, kiedy główny bohater trafia do sierocińca, gdzie przebywają ocalałe z Zagłady żydowskie dzieci. Zaprzyjaźnia się tam z „Rankiem” – kilkuletnim chłopczykiem, który w ogóle nie mówi, dlatego nie wiadomo nawet jak ma na imię. Stąd zdrobniałe „Ranuś” bo opiekunki sierocińca znalazły go o poranku. Żołnierz tak bardzo przypada do gustu dziecku, że dostępuje niezwykłego zaszczytu. To do niego malec, choć w tragicznych okolicznościach, wypowiada swoje pierwsze słowo, zresztą - nie byle jakie. W wagonie innych sierot, które komuniści zgarnęli do wywózki, Ranuś dostrzega swojego przyjaciela, który przychodzi mu na ratunek. Żołnierz nie waha się zaryzykować swojego życia, żeby odbić malca, ale bezduszni komuniści są nieubłagani. Brutalnie pobity żołnierz, powalony na ziemię, czując smak krwi w ustach słyszy z oddali coraz bardziej cichnące „tatooooooooooooooooo”… .
„Z cienia” nikomu nie zastąpi podręcznika od historii, nie jest bowiem źródłem naukowego opracowania o Żołnierzach Wyklętych. Reńca, zdaje się swoją publikacją hołdować zacytowanej zresztą przez jednego ze swoich bohaterów myśli Bonapartego, zgodnie z którą pamięć historyczna to tylko „uzgodniona bajka”. Dlatego „bajka”, którą z pasją opowiada czytelnikowi Sebastian Reńca, legenda o niezłomnej walce i wolności, może być świetną inspiracją do dalszego poznawania historii Żołnierzy Wyklętych.
Po co? Jak mawiał Józef Piłsudski, naród, który traci pamięć przestaje być narodem. Historia Żołnierzy Wyklętych będzie kształtować pamięć i tożsamość przyszłych pokoleń.
Cześć Ich Pamięci!
Marta Brzezińska
S. Reńca, Z cienia. Powieść o żołnierzach wyklętych, Fronda 2010, str. 268.