Świadectwa osób wyrwanych z nałogu najczęściej mają tylko trzy punkty: staczanie się na dno, życie na nim, wyjście z uzależnienia. A co dzieje się z już wolnym człowiekiem? Tego czytelnik nie zawsze się dowiaduje. Inaczej jest w przypadku książki, świadectwa Andrzeja Sowy "Ocalony. Ćpunk w Kościele" (Wydawnictwo ZNAK) która w lutym trafiła do księgarń. Andrzej "Kogut" Sowa to były narkoman, muzyk. Obecnie zajmuje się profilaktyką uzależnień wśród młodzieży, od lat głosi świadectwo swojego nawrócenia.

Klub 27

"Wiecie czym jest <klub 27>? Amy Winehouse, Kurt Cobain, Jimi Henrix - wszyscy oni zmarli z przedawkowania prochów, mając właśnie 27 lat. Ja miałem 26. kiedy przestałem brać. Gdybym ćpał tylko rok dłużej, pewnie nie mógłbym teraz tego pisać" – tłumaczy Andrzej Sowa.

Wieloletni dramat zaczął się od zasadzenia w przydomowym ogródku, całkowicie legalnie, kilku krzaków marihuany. Nasiona konopi przywiózł jego kumpel z Berlina. "Rodzicom powiedziałem, że hodowla roślinek to projekt na biologię, a mój ojciec na początku nawet te moje uprawy podlewał" - wspomina Kogut. Skąd taka ksywa? Po prosto jako pierwszy w klasie nosił irokeza.

Lata osiemdziesiąte to dla Koguta używki i muzyka. "To był wspaniały czas połowy lat osiemdziesiątych. Zakrapiane jabolami lub akonosanem próby kapeli" (Akonosan - preparat na trądzik na bazie alkoholu). Wąchano kleju, zażywano LSD. Pierwszy kontakt z tą substancją dała mu porządnie do myślenia. "Każdy uczestników imprezy załapał inny film i nikt z nikim nie gadał, bo każdy był w innym świcie." Jedna z dziewczyn załapała "chodzonego." "W pewnym momencie wyszła z mieszkania i poszła na spacer - jak się okazało - spacer w jedną stronę, bo skończył się upadkiem z dziewiątego piętra... (...) Wtedy zapaliła mi się w głowie czerwona lampka - dotarło do mnie, że nigdy nie wiadomo, na jaki spacer mogą zabrać halucynogeny." To wydarzenie nie przyniosło jednak otrzeźwienia. Pierwszą zapaść narkotykowa Kogut przeżył przy pierwszym wstrzyknięciu kompotu. "Usłyszałem w głowie głos: <Hera to straszny syf. Po tym można umrzeć>."

Po latach ćpania "byłem już jak chodzący trup" - ocenia swój stan Andrzeje Sowa i przywołuje jedno z drastycznych zdarzeń. "Któregoś zimowego dnia obudziłem się w mojej piwnicy i poczułem, że na gnijącej nodze coś siedzi. Nigdy nie zapomnę, jak podniosłem się i zobaczyłem przed sobą wielkiego obrzydliwego szczura patrzącego mi prosto w oczy, jakby chciał do mnie powiedzieć: <I co się ruszasz, mięsko? Przecież już nie żyjesz>."

Czytając książkę "Ocalony. Ćpunk w Kościele" nie jeden z nas może odetchnąć z ulgą: "Jakie to szczęście, że ja nie mam na koncie takich doświadczeń." Jednak nie wpadajmy w samouwielbienie. Druga część tej historii, opisująca życie uzdrowionego ćpuna, może zawstydzić nie jedną tzw. „porządną osobę”...

[koniec_strony]

Uzdrowienie

Cud uwolnienia i uzdrowienia z narkomanii w życiu Andrzeja Sowy dokonał się gdy ten stał na progu "klubu 27", czyli kiedy miał 26 lat. Po 11 latach ćpania w jednej chwili Bóg zabrał od niego głód narkotykowy.

"3 lutego 1993 roku zostałem w cudowny sposób uzdrowiony z jedenastoletniej narkomanii. Tam, gdzie skończył się możliwości człowieka, tam zaczęły możliwości Pana Boga."

Do wyrwania się Andrzeja Sowy z nałogu w dużej mierze przyczyniła się Marzena, jego dawna kumpela. Pewnego razu spotkała go i przerażona wykrzyknęła: "O mój Boże! Jak Ty wyglądasz, Kogut?" Nie brzydząc się go zaprosiła na obiad. Zamieszkał u niej. Marzena podstępem zabrała dawnego kolegę na rekolekcje poewangelizacyjne dla ludzi z Jarocina do Konarzewa pod Poznaniem. O tym na jaką "imprezę" właściwie jedzie Kogut dowiedział się w pociągu. "Nie wysiadłem wcześniej z tamtego pociągu jadącego na rekolekcje tylko dlatego, że pomyślałem sobie, że pojadę tam i rozwalę imprezę tym nawiedzonym Jezuskom, a potem wrócę do chaty." W Konarzewie zobaczył rozmodlonych ludzi, którzy nie pytali o nic, tylko mówili: "Dobrze, że jesteś Kogut."

"Dla mnie - człowieka, o którym ludzie zapomnieli, o którym nie pamiętał sam Bóg (tak wtedy myślałem) i który sam siebie odrzuca, to było niepojęte (...) Stwierdziłem, że chcę już uczestniczyć w tej świrolandii, zabieram swoje szmatki i uciekam." W Konarzewie był zwyczaj, że jeśli któryś z uczestników rekolekcji wyjeżdża wcześniej pozostałe osoby modlą się nad nią o umocnienie. Ta modlitwa był była punktem zwrotnym w życiu Andrzeja. Przestał odczuwać głód narkotykowy, postanowił zostać do końca rekolekcji.

"I tu musimy wrócić do dziewięciu pierwszych piątków miesiąca, na które w dzieciństwie ciągnęła mnie babcia. Jezus obiecał, że kto odprawi tę szczególną formę nabożeństwa, nie umrze bez pojednania z Bogiem. Jestem przekonany, że w moim przypadku Bóg wypełnił tę obietnicę, a szczególnie dotyczy to mojej pierwszej po latach spowiedzi w Konarzewie" – wyznaje Kogut.

Obecnie Andrzej Sowa wiedzie normalne, mogłoby się wydawać szare życie. Ma żonę i trójkę dzieci. Jednak jest coś co wyróżnia go z tłumu. Silna wiara i bezgraniczna ufność Bogu, który go nie zawodzi. "Zamiast szukać pracy, cały czas siedziałem w domu... i modliłem się o nią. Wiedziałem, że jeśli Bóg nie zainterweniuje, to ja ze swoją ukończoną podstawówką żadnej pracy nie dostanę." Propozycja wymodlonej pracy oczywiście pojawiła się. Kogut miał objąć stanowisko szefa biura marketingu w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacji w Bytomiu.

Życie Koguta od chwili uzdrowienia to układana nietypowych zbiegów okoliczności. Kiedy wydaje się, że coś się nie uda Pan Bóg rewiduje te obawy. "Jest taka Boża pedagogika, że jeżeli z jednej strony nie przyjdzie, to z drugie otrzyma się w dwójnasób" - podsumowuje Andrzej Sowa.

„Ocalony. Ćpunk w Kościele” to z jednaj strony przestroga przed sięgnięciem po jakikolwiek środek odurzający. Z drugiej to niezwykłe rekolekcje. Świadectwo Andrzeja Sowy przypomina, że bycie katolikiem to nie tylko coniedzielna obecność na Mszy św. To bezgraniczna ufność Bogu, który nie zapomina o nikim i działa, w życiu każdego z nas, według swojej własnej pedagogiki.

Agata Bruchwald