Jak Pan się zetknął z faktami podważającymi oficjalne raporty na temat katastrofy smoleńskiej?

 


- Pracowałem w komisji, która badała katastrofę promu Columbia. Tam są elementy nawet trochę podobne do katastrofy smoleńskiej. Właśnie stamtąd znam prof. Wiesława Biniendę, który wykonał obliczenia na temat jej przebiegu.

 

I jak Pan je ocenia?

 

- Bardzo dobrze. On zrobił to, co do niego należy, czyli symulację komputerową. Myślę jedynie, że miał może za mało danych. Powinien te prawdziwe dane zdobyć i słyszałem, że chciał. Widzę, że Binienda jest jakby na granicy zdrowego rozsądku i matematyki. Twierdzi, że brzoza nie mogła uciąć skrzydła oraz że nawet gdyby się tak stało, to ten kawałek skrzydła nie upadłby tak daleko. Sądzę, że wszystko trzeba jeszcze raz sprawdzić, by wyeliminować sprzeczności w oficjalnych ustaleniach. Może nie we wszystkim Binienda ma rację, ale prawie we wszystkim.



Na czym polegała Pana praca przy wyjaśnieniu przyczyn katastrofy Columbii?

 

- Mieliśmy zadanie, by obliczyć, czy urwany kawałek osłony termicznej mógł uszkodzić kadłub wahadłowca na tyle, że przy wejściu do atmosfery rozgrzał się on do wysokiej temperatury i się rozpadł. Okazało się, że tak właśnie było. Ten kawałek był mały: wielkości walizki, ale rzecz działa się przy ogromnych prędkościach i energiach.



Jak Pan przyjął wypowiedź doradcy prezydenta USA Bena Rhodesa, że Stany Zjednoczone są gotowe udzielić Polsce pomocy w badaniu katastrofy, o ile rząd polski o taką się zwróci?

 

- Widać dobrą wolę rządu amerykańskiego. Trochę dziwne jest to, że nie ma na to odpowiedzi ze strony rządu polskiego, który ze wszystkich jest najbardziej zainteresowany wyjaśnieniem tej zagadki. Polska jak najbardziej powinna skorzystać z amerykańskiej propozycji. Nawet teraz, dwa lata po wydarzeniu, można jeszcze wiele rzeczy zbadać i stwierdzić. Tylko wydaje się, że przyczyna jest polityczna. Polska podzieliła się na dwa obozy. Z jednej strony jest Macierewicz, który podważa ustalenia komisji rządowej, a z drugiej premier Donald Tusk, który uważa, że już nic w tej sprawie nie trzeba robić. Niezależnie od wyników badań jakiejkolwiek komisji ci ludzie będą przekonani, że było tak, jak oni uważają, i będzie to trudno zmienić nawet w ciągu dziesięcioleci. Komisja międzynarodowa byłaby jednak obiektywna, niezależna, niezaangażowana po którejś ze stron. Zawsze dobrze jest mieć coś takiego.

 

Rozmawiał Piotr Falkowski

 

 

JW/Nasz Dziennik.pl