Kiedy ks. Oko albo ktokolwiek inny, związany z Kościołem, mówi o homolobby, z miejsca uznawany jest za oszołoma albo katolickiego nieuka, który rozpowiada teorie spiskowe. Od razu spotyka go też ostracyzm społeczny, o czym całkiem dotkliwie przekonała się choćby Joanna Szczepkowska, która powiedziała głośno o zjawisku homolobby w teatrach.

Na szczęście(?) są takie osoby, jak Jakub Janiszewski czy Michał Witkowski – niepodważalne „autorytety” w środowisku LGBT, które całkiem szczerze opowiadają w mediach o co tak naprawdę chodzi homoseksualistom. Ten pierwszy swego czasu wyznał na łamach „Gazety Wyborczej”, że homoseksualiści są bardzo rozpustni, właściwie chodzi im tylko o seks, który sam w sobie jest instytucją („Seks określa wszystko”). Ten drugi zaś w rozmowie z portalem Kafeteria.tv przyznaje, że homolobby istnieje. Jak to wygląda w praktyce? „Na przykład w instytutach kulturalnych masz łatwiej. Wszędzie są cioty, tak naprawdę. Wszędzie, gdzie by nie spojrzeć. Może nie w górnictwie, nie wiem. Ale już w teatrach i wszędzie, gdzie możesz chcieć coś wystawić, w telewizjach… no wszędzie są cioty” – wyznaje z rozmarzonym uśmiechem na twarzy Witkowski.

Na pytanie, czy Joanna Szczepkowska pisząc o homolobby w teatrze, miała rację, autor „Lubiewa” odpowiada: „Nie wiem, jak one się odnoszą do innych ludzi, ale do mnie się odnoszą bardzo dobrze. Jest ci łatwiej, bo po prostu jest coś załatwione po tej gejowskiej linii”.

Oba te wystąpienia, Janiszewskiego czy Witkowskiego, trzeba odnotować i zapamiętać. Przydadzą się szczególnie, kiedy ktoś będzie nam po raz setny próbował wmówić, że homolobby to mit albo gejom naprawdę zależy tylko na tym, żeby być szczęśliwymi i móc się pobrać. Bo, jak przyznają sami homoseksualiści, jest to kompletna bzdura, funta kłaków niewarta.

MBW

Czytaj także naszą recenzję książki "Lubiewo" (uwaga, tylko dla dorosłych czytelników) TUTAJ