Fronton nie był nienawistnikiem ani głupcem, był to poważny filozof; dość przypomnieć, że był nauczycielem przyszłego cesarza Marka Aureliusza. Zresztą nie jemu jednemu nie mogło się pomieścić w głowie, że chrześcijanie na serio wierzą w to, iż Boga obchodzą nasze ciała i że je odzyskamy w życiu wiecznym. Czyż nie jest bzdurą - zwraca się w roku 177 do chrześcijan inny pogański filozof, Celsus z Aleksandrii - wasze umiłowanie ciała i nadzieja na cielesne zmartwychwstanie? Celsusa najbardziej denerwowała sama myśl, że Bóg mógłby wchodzić swoją mocą w nieczystości, jakie pozostaną po naszych ciałach, ażeby je wskrzesić.

Łatwo wyjaśnić, dlaczego prawda o przyszłym uwielbieniu naszych ciał budziła wówczas tak gwałtowny sprzeciw. W starożytnej filozofii obowiązywał dogmat, że materia istnieje odwiecznie i niezależnie od Boga, a świat materialny tylko w tym sensie jest dziełem Bożym, że Boski demiurg materię uporządkował, tzn. nadał jej kształty i różnorodność. To, że Bóg mógłby stworzyć wszystko, również materię, przekraczało wyobraźnię ówczesnych filozofów.

Pogląd ten istotnie rzutował na ówczesne wyobrażenia o człowieku. Człowieka widziano wówczas dualistycznie - jako połączenie ziemskiego i przemijającego ciała oraz nieśmiertelnej duszy. O ciele mówiono, że jest obciążeniem duszy, jej więzieniem, a w najlepszym razie - rusztowaniem, które jest przydatne duszy w trakcie jej wzrastania, niepotrzebnym jej jednak po osiągnięciu ostatecznej dojrzałości.

Starożytni Grecy mogli się fascynować pięknem młodego ludzkiego ciała, ale odwracali się od ciał starych, chorych, okaleczonych, widząc w nich zapowiedź nadchodzącego rozkładu. Mieli dogmatyczną pewność, że ciało ani od Boga nie pochodzi, ani nie ma dostępu do sfery wiekuistej. Co więcej, byli przeświadczeni, że ciało jest czymś mało ważnym dla naszego człowieczeństwa, że o człowieczeństwie stanowi dusza, ciało zaś jest tylko jej zewnętrzną powłoką. To między innymi dlatego wśród ówczesnych pogan tak popularne były wierzenia w reinkarnację.

* * *

Błędne poglądy prawie zawsze mają w sobie jakieś ziarno prawdy. Zatem postawmy pytanie: Jaką prawdę odzwierciedlały intuicje starożytnych pogan, jakoby sfery tego, co cielesne, i tego, co boskie, były od siebie gruntownie oddzielone i jakoby nie było między nimi żadnego styku?

Otóż tym, co człowieka naprawdę oddziela od Boga i od tego, co Boskie, jest grzech. Starożytni poganie byli mało świadomi swojej grzeszności. Toteż prawdę o poniżeniu, jakie stało się naszym losem wskutek naszych grzechów, rozpoznawali w sposób zdeformowany. Wydawało im się, że to poniżenie jest konsekwencją naszej cielesności. Stoicy posunęli się aż do tezy, że mędrzec powinien wykarczować w sobie wszelkie uczucia, ponieważ wypływają one z naszej cielesności, zaś twórca neoplatonizmu, Plotyn, wstydził się tego, że posiada ciało.

Filozofowie ci trafnie wyczuwali poniżenie, w jakim znalazł się człowiek. W tym nie mieli racji, że wiązali je z naszą cielesnością. Tymczasem nie ciało nas poniża, poniża nas grzech. Grzech poniża również nasze ciała. Dzieje się to wtedy, kiedy człowiek bezcześci swoje ciało rozpustą albo pijaństwem, albo utratą panowania nad swoimi lękami czy uczuciami. Apostoł Jakub powie nawet, że ciała nasze doznają poniżenia wskutek grzechów języka: "Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało" (Jk 3,6).

Zatem wiara w zmartwychwstanie ciał to nie jest tylko kwestia doktryny, którą jako chrześcijanie uznajemy i głosimy. Żeby nie była to w nas wiara pusta i jałowa, musimy zabiegać o to, by ciała nasze już teraz były świątyniami Ducha Świętego (1 Kor 6,19). Już teraz musimy pracować nad przywracaniem naszym ciałom ich godności. Rzecz jasna, tylko w Chrystusie i tylko dzięki Jego łasce ta nasza praca może być skuteczna.

Na czym ona polega? Apostoł Paweł daje nam dyrektywę ogólną: "Jak oddawaliście członki wasze na służbę nieczystości i nieprawości, tak teraz wydajcie członki wasze na służbę sprawiedliwości, dla uświęcenia" (Rz 6,19). Praktycznie znaczy to: naszych rąk, nóg i języka używajmy do czynienia dobra, a nie zła; naszą seksualność podporządkujmy prawu moralnemu i oddajmy na służbę prawdziwej miłości; nasze lęki, uczucia i pożądania niech przenika zawierzenie Bogu i miłość bliźniego; te nasze choroby, cierpienia, starość oraz inne utrapienia, jakich nie da się uniknąć, starajmy się przemieniać w krzyż przybliżający nas do Boga.

Tym wszystkim, którzy lękają się, że taki program przywracania godności naszym ciałom i takie wyrażanie naszej wiary w przyszłe zmartwychwstanie przerasta ludzkie siły, odpowiem w trzech punktach: 1. u Boga nie ma nic niemożliwego, starajmy się tylko w tej naszej pracy liczyć mocno na Bożą łaskę; 2. tylko z pozycji zewnętrznego obserwatora program ten wydaje się zbyt trudny, a nawet niemożliwy do wypełnienia - w miarę jak przyjmiemy go za swój program życiowy, życie według niego stanie się dla nas czymś wręcz słodkim i lekkim, nawet jeśli nieraz przyjdzie nam się przekonać o swojej słabości; 3. w podjęciu tej pracy nad sobą i trwaniu w niej możemy i powinniśmy sobie wzajemnie pomagać - i na tym m.in. polega tajemnica świętych obcowania.

* * *

Prawda o wniebowzięciu Matki Najświętszej ma wiele różnych wymiarów. Teraz spójrzmy na nią jako na szczególnie uroczyste orędzie o godności naszych ciał, jako na szczególnie uroczyste przypomnienie, że "oddając ciała nasze na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną" (Rz 12,1), przygotowujemy je do chwalebnego zmartwychwstania.

Wniebowzięcie Maryi było dopełnieniem tego Jej wywyższenia, jakie zaczęło się w Bożej przedwieczności. Nas wszystkich wybrał sobie Bóg w Chrystusie "przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem" (Ef 1,4). Maryję z całą pewnością wybrał sobie Bóg najszczególniej, bo Ona jedna spośród wszystkich pokoleń i spośród bardzo wielu miliardów ludzi miała zostać Matką Syna Bożego.

Pomyślmy: Jej ciało miało stać się miejscem przyjęcia przez Syna Bożego naszego człowieczeństwa! W Jej ciele Syn Boży miał się przygotować do swojego ludzkiego urodzenia, Ona miała Go urodzić, karmić własną piersią, nosić na rękach! To dlatego - ze względu na tę jedyną w całych ludzkich dziejach misję - Bóg uczynił Ją świętą i niepokalaną od pierwszego momentu Jej istnienia.

Ponieważ była niepokalana, Jej ciało nie doznało żadnego z tych poniżeń, jakim podlegają nasze ciała. Jej ciało, Jej ręce, nogi, język, były zawsze i wyłącznie narzędziami dobra, a nigdy zła. Jej kobiecość była cała dziewicza i przepełniona Bożą obecnością. Wszystkie Jej lęki, uczucia i pożądania były piękne i czyste, wypełnione miłością Boga i bliźnich, przeniknięte bezwarunkowym i całoosobowym zawierzeniem Temu, który jedyny zasługuje na to, żeby zawierzyć Mu się całkowicie.

Owszem, Jej ciało - podobnie jak ciało Jej Syna - doznało skutków grzechu, ale grzechu świata, grzechu naszego, nie swojego. Maryja zaznała poniżenia ubóstwa, zaznała również poniewierki na obczyźnie, przede wszystkim zaś była bolesnym świadkiem i współuczestniczką odrzucenia i cierpień swojego Syna. Nie pojmiemy, jak strasznie musiała cierpieć Matka - taka Matka - w Wielki Piątek.
Jedno jest pewne: że przez ten nasz zdeformowany grzechem świat Maryja przeszła cała bez reszty oddana Bogu, że również swoje ciało - to ciało, które nosiło Jego Syna - oddała Przedwiecznemu Ojcu całe święte i czyste, nie zeszpecone niczym, co mogłoby się Bogu nie podobać.

Wniebowzięcie, zbawienie duszy i ciała, było logicznym uwieńczeniem Jej macierzyństwa i Jej oddania Bogu. Zarazem jest dla nas znakiem nadziei, że my wszyscy, którzy staramy się iść przez życie, wierząc w godność naszych ciał oraz w ich przyszłe zmartwychwstanie, rzeczywiście zmartwychwstania dostąpimy. Przecież naszym Panem jest Jezus Chrystus, który za nas umarł i zmartwychwstał. On z pewnością ma moc i wolę "przekształcić nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała" (Flp 3,21).

Wniebowzięcie Maryi tę naszą nadzieję ożywia i ukonkretnia. I zachęca nas do odkrywania na co dzień godności naszych ciał oraz do jej coraz pełniejszego odzyskiwania.

Jacek Salij OP

Źródło: wiara.pl