Trudno oglądać ten filmik bez opadniętej szczęki. Trudno mi sobie przypomnieć bym oglądał coś bardziej szokującego. Do tej pory dziennikarze nie pokazywali na ekranie procesu umierania. Drzwi oddzielające nas od powolnego konania bliźniego były zawsze zamknięte. Oczywiście wszyscy staraliśmy się spojrzeć przez dziurkę od klucza na to co się dzieję w środku. Jest to truizm, ale kochamy PODGLĄDAĆ śmierć. Czy jednak kochamy ją OGLĄDAĆ na własne oczy? W końcu każdy z nas zatrzymuję się na widok wypadku, jednak czym innym jest patrzenie na jego skutek, a czym innym jest obserwowanie procesu wypadku. Nasz voyeryzm kończył się do tej pory na małym otworze, przez który nie przepuszczali nas dziennikarze relacjonujący nam daną historię. Dziś możemy pożegnać się z tym obyczajem.
„Śmierć na wojnie jest dla odmiany przerażająco banalna. Jeszcze kilka minut wcześniej człowiek coś mówił, śmiał się, ruszał, ale nadlatuje bomba i już za chwilkę go nie ma. Ta banalność nagłej śmierci oglądanej z bliska zawsze szokuje. Takiego szoku doznali widzowie programu Andersona Coopera w telewizji CNN, kiedy trzy dni temu zobaczyli śmierć dwuletniego chłopca w zbuntowanym Homs, syryjskim mieście oblężonym przez wojska rządowe”- pisze „Gazeta Wyborcza”. Trudno nie doznać szoku patrząc na umierającego dwulatka, leżącego prawie nago na stole w jakimś brudnym pomieszczeniu. Obok widzimy płaczącą rodzinę i przytulającego się do malca ojca. "Co mój synek zrobił komukolwiek, że musiał umrzeć?"- mówi ojciec. Serce pęka jak się widzi ten obraz. Szczególnie tym ludziom, którzy mają dzieci. „Moje serce pękło” – mówiła legendarna amerykańska reporterka Marie Colvin, która była pokoju, gdzie umarł Adnan, i potem rozmawiała przez telefon satelitarny z Cooperem. Szybko dziennikarze zaczęli się tłumaczyć, dlaczego pokazali ten wstrząsający obraz. „Ktoś powie, że nie powinniśmy pokazywać tego nagrania, że to zbyt wiele. Dlaczego twoim zdaniem ważne jest, żeby je zobaczyć? - pyta dziennikarz CNN. „Jestem głęboko przekonana, że to trzeba pokazać widowni, która nigdy nie widziała konfliktu z bliska. Tak właśnie to wygląda. 28 tys. cywilów, mężczyzn, kobiet i dzieci, które chowają się przed bombami, ale są bezsilni”- opowiadała dziennikarka.
Czyżby? Czy naprawdę dopiero taki obraz musi nam uświadomić jakim złem jest wojna? Czy naprawdę nie wiemy jakim koszmarem jest każdy konflikt zbrojny, który pochłania wiele niewinnych dzieci? Co nam ma uświadomić umierające na naszych oczach dwuletnie dziecko? Czy dziennikarze myślą, że oświeci to serca opinii publicznej, która stanie się miłującą pokój i pacyfistyczną masą? Wolne żarty. Czy obraz umierającego Niemca w Dreźnie spowodowałby, że ludzie potępiliby aliantów i działania przeciwko nazistom? Czy widok konającego dziecka w Gułagu przekonał mieszkańców krajów zachodnich, że komunizm jest zbrodniczym systemem? Niestety stanie się coś dokładnie odwrotnego. Widzowie telewizyjnej papki jeszcze mocniej się uodpornią na śmierć na ekranie i będą obojętnie przechodzili obok konającego człowieka, jak Chińczycy na słynnym filmiku, który pokazywał potrącone przez samochód dziecko. Relacja śmierci tego chłopca miała swoją ponurą kontynuację. Dziennikarka, która przekonywała, że widzowi powinni oglądać konflikt z bliska, niedługo potem sama zginęła od syryjskiej bomby. „Marie Colvin miała pecha, że zginęła, i szczęście, że nie zdradziła. Została z malutkim Adnanem do końca”- pisze „GW”. Czy nie zdradziła etyki dziennikarskiej? Czy dzięki niej nie przekroczyliśmy kolejnych granic? Nie wiem. Nie chcę oceniać tej żywej legendy reportażu wojennego. Wiem jednak jedno. Dziennikarka zobaczyła koniec wojny, którego my nie powinniśmy oglądać. "Tylko umarli zobaczyli bowiem koniec wojny"- mówił Platon.
Łukasz Adamski