Tomasz Wandas, Fronda.pl: Mieszkający od kilkunastu lat w Wielkiej Brytanii obywatel Polski w średnim wieku trafił do szpitala w Plymouth po ataku serca w dniu 6 listopada 2020 r., w wyniku którego doszło do zatrzymania akcji serca, a jego mózg był pozbawiony tlenu przez co najmniej czterdzieści pięć minut. Początkowo znajdował się w śpiączce, później jego kondycja poprawiła się do stanu wegetatywnego, ale według szpitala miał on niewielką szansę na przejście w stan minimalnej świadomości na niskim poziomie. W związku z tym szpital wystąpił do sądu o zgodę na odłączenie aparatury podtrzymującej życie. Czy opinia mogła być inna, czy inny szpital, inny personel medyczny mógłby stwierdzić inaczej?

o. Jacek Maria Norkowski OP, lekarz, doktor medycyny, etyk, teolog: Myślę, że tak. Pacjent, o którym mówimy był w kontakcie wzrokowym z rodziną, reagował emocjonalnie, adekwatnie do sytuacji. W mojej opinii był on świadomy siebie i otoczenia, zatem można było stwierdzić u niego stan minimalnej świadomości. Po drugie, „stan wegetatywny”, (jeśli jest postawiona diagnoza) to jedno, a świadomy kontakt werbalny, wykazany choćby za pomocą czynnościowego rezonansu magnetycznego albo za pomocą metody testów - potencjałów wywołanych (event related potentials, IRP, czyli reakcji na komunikaty semantyczne) to drugie. Ten pacjent reagował na własne imię!

O czym to świadczy?

O tym, że chory ten był świadomy. Nawet „stan wegetatywny” nie świadczy o tym, że człowiek nie ma wewnętrznej świadomości. Ten stan to tak naprawdę często tylko brak motoryki, czyli zdolności do wykonywania ruchów ciała, koniecznej dla ekspresji, która pozwala na kontakt. Zaproponowana jest nowa nazwa na ten stan, ma to być „zespół przytomności bez kontaktu” („unresponsive wakefulness syndrome”, UWS). Nie wiadomo czy ta nazwa się przyjmie, wszyscy przyzwyczaili się do strasznej nazwy „stan wegetatywny”, która deprecjonuje chorą osobę.

Dlaczego?

Sugeruje ona, że nie mają oni świadomości a tymczasem wielu z nich było źle zdiagnozowanych, wykazywano u nich świadomość, a część z nich była w stanie świadomości minimalnej. Profesor Talar leczy takich chorych. Nawet jeśli znajdowaliby się w stanie wegetatywnym, jeżeli się ich „bodźcuje” wtedy stan świadomości się poprawia. W wielu przypadkach odzyskują oni na nowo sprawność, często wracają do normalnego życia, na studia, zakładają rodziny itd. Diagnoza stanu wegetatywnego nie przekreśla jeszcze chorego.

Nawet jeśli szanse na przeżycie Polaka (jakiegokolwiek pacjenta) byłyby zerowe, kto może decydować, kto powinien decydować o życiu bądź śmierci człowieka?

Nikt nie powinien decydować o śmierci człowieka. Zgodnie z zasadami etyki, która jest związana z wiarą chrześcijańską nie można po prostu zabijać chorego tylko z powodu, że „i tak wkrótce umrze”. Z powodu, że ktoś ma wkrótce umrzeć nie można pozbawiać życia niewinnego człowieka - nigdy czegoś takiego nie było w medycynie europejskiej - to jest zawsze niezgodne z przysięgą Hipokratesa!

Hipokrates chrześcijaninem nie był…

Hipokrates, nota bene był poganinem, ale zrozumiał, że lekarz nigdy nie powinien uśmiercać swoich pacjentów - ani jednego pacjenta! To wszystko zostało zanegowane już dość dawno, w XX wieku. W Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii można legalnie zaprzestać „sztucznego” pojenia i karmienia pacjentów, którzy mają diagnozę stanu „bez kontaktu”. Nie wolno nam zabijać chorych! Była to odwieczna lekarska zasada, niestety złamano ją i dzisiaj zgodnie z prawem zabija się każdego dnia wielu ludzi.

Dlaczego podważa się, łamię dzisiaj, od XX wieku przysięgę Hipokratesa? Czy tego typu sprawa powinna w ogóle trafiać do sądu?

Gdybyśmy wszyscy podzielali system etyczny, w którym zakładamy, że nigdy nie zabijamy pacjentów, ani innych niewinnych ludzi, to żaden sąd by nie miał prawa podjąć takiej decyzji. Zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Stanach Zjednoczonych, po obu stronach oceanu „legalnie” giną ludzie w skutek zaprzestania pojenia i karmienia. Nie jest to łagodna śmierć - na taką śmierć nie zgodziliby się działacze na rzecz zwierząt. Zwierzęta można uśmiercać tylko tak, by nie zadawać im niepotrzebnego bólu…

W Polsce coś takiego jest nielegalne…

Tak, natomiast sytuacja chorych w naszym kraju nie jest za dobra. Mamy co prawda ośrodki w których chorych się rehabilituje i leczy, mamy profesora Talara, który pracuje niedaleko Iławy, mamy ośrodek „Budzik”, w Toruniu klinikę „Światło” itd. Jednak to wszystko jest mało, jak na tak wielki kraj jakim jest Polska. Często chorzy lądują na intensywnej terapii kolejno na oddziałach neurologicznych, a potem nie wiadomo co z nimi zrobić.

To znaczy?

Wysyła się ich do ośrodków opiekuńczo-leczniczych, gdzie nie ma specjalistycznej opieki, nie ma opieki, która by zadbała o to by ich stan się poprawiał. Niestety, często kończy się to odleżynami, katastrofalnym stanem chorych, którzy często w takim stanie trafiają do profesora Talara.

I skutecznie im pomaga?

On ma udokumentowane przypadki swoich pacjentów, którzy byli niekiedy w bardzo złych stanach, ponadto oczywiście wielu z nich udało mu się pomóc. Można by tych ludzi leczyć, akurat mamy w Polsce duże osiągnięcia na tym polu. Zamiast to lansować i niejako „przebić się do świata” (przecież mamy swoje metody!) to w tej dziedzinie spoczywamy na laurach, niestety ale taką mamy politykę Ministerstwa Zdrowia.

Brytyjski Sąd nie zgodził się na przetransportowanie pacjenta do Polski, co zaproponowała ta część jego rodziny, która chciała podtrzymywania mężczyzny przy życiu, ale na co nie zgadzała się jednak jego żona. Jak wyjaśniał sąd, wiązałoby się to z dużym ryzykiem śmierci w trakcie transportu, co byłoby bardziej uwłaczające godności niż odłączenie aparatury. O czym świadczy taka argumentacja sądu? Z naszej, polskiej perspektywy brzmi to niewiarygodnie, a jednak, to fakt…

Świadczy to o tym, że dany szpital chce udowodnić, że zawsze ma racje i nie spuszcza z tonu choćby nie wiem co się działo. Myślę, że oni nie wiedzą o tym, że w Polsce istnieją jakiekolwiek ośrodki gdzie rehabilituje się ludzi. Według mojej wiedzy Polska ma w nielicznych ośrodkach dobry poziom. Oni sobie nawet nie zdają sprawy, że w Polsce taki chory miałby duże szanse na wyzdrowienie. Po drugie, jak oni stwierdzili, że ktoś jest w "stanie wegetatywnym”, to uważają, że już mają władzę nad tym człowiekiem, on traci dużą część swoich praw jako obywatel -wtedy naprawdę już uzurpują sobie prawo do decydowania o życiu tego chorego. Warto przypomnieć (o czym mało kto już wie), że lekarze nie składają już przysięgi Hipokratesa…składają za to przyrzeczenie lekarskie, w którym nie mówi się już że „nigdy nie zabiją pacjenta”, albo, że „nigdy nie pozbawią życia żadnego pacjenta” - nie ma czegoś takiego w przyrzeczeniu lekarskim, nie jest to przypadek!

Mimo że część rodziny mężczyzny przedstawiła dowody mające, jej zdaniem, pokazywać, że stan mężczyzny się poprawił, obie decyzje - o zgodzie na odłączenie aparatury i braku zgody na jego przetransportowanie do Polski - zostały później podtrzymane przez sąd. Ta sama część rodziny dwukrotnie zwracała się także do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który jednak najpierw nie przyjął skargi ze względów proceduralnych, a potem z powodów merytorycznych. Czy tego typu postępowanie względem chorego, którego stan się poprawiał, wobec jego rodziny nie pokazuje czarno na białym, że w XXI wieku, a w zasadzie od wieku XX w Europie wygrywa tak zwana Cywilizacja Śmierci? Co może się stać jeśli nic z tym nie zrobimy? Czym ta cywilizacja grozi?

Cywilizacja śmierci grozi nam tym, że będziemy mieli coraz to nowe grupy pacjentów, których rzekomo nie warto leczyć. Grozi nam to masową eugeniką, ludzie chorzy nawet w młodym wieku są nieużyteczni dla społeczeństwa, więc możemy ich eliminować - to w zasadzie do tego się sprowadza. Jest to myślenie czysto utylitarne - nie personalistyczne.

To znaczy?

Wiara Kościoła katolickiego zakłada pewną wyjątkowość każdego człowieka, gdyż Chrystus umarł za każdego z osobna. Każdego wybrał, każdego stworzył i każdego odkupił swoją krwią - nie grupowo, nie kolektywnie. Kolektyw nie ma prawa decydować o życiu i śmierci żadnego człowieka, również chorego, niepełnosprawnego, również takiego, którego leczenie „coś, tam” kosztuje. Przy czym trzeba tutaj dodać, że takie leczenie nie trwa wieczność, stan dobrze prowadzonego chorego znacznie się polepsza. Jeśli natomiast chory miał zbyt duże obrażenia, to po prostu godnie umiera.

Co możemy zrobić by się tej cywilizacji śmierci przeciwstawić? Jako pojedynczy obywatele ale i jako naród, państwo polskie?

Każdy z nas powinien starać się „coś” zrobić w tym zakresie. Ja osobiście napisałem dwie książki, najnowsza pt. "Człowiek umiera tylko raz” jest jeszcze w sprzedaży. Opisuję w niej jak powstał mechanizm wykluczania tych chorych, stopniowego odbierania im praw. Chodzi tu o chorych w stanie wegetatywnym, takich jak pan Sławomir, co do których na podstawie decyzji prawnego reprezentanta lub sądu w takich krajach jak, odpowiednio, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, można zaprzestać podawania im wody i pokarmu, co powoduje ich śmierć. Chodzi też o chorych, którzy mają śpiączkę oraz brak samodzielnego oddychania, których klasyfikuje się jako zmarłych na podstawie neurologicznych kryteriów śmierci., mówi się wtedy o śmierci mózgowej - to są ci chorzy, którym często jednak wraca oddech, jeśli da im się taką szansę i wtedy przechodzą w tak zwany „stan wegetatywny” i mogą być rehabilitowani. Zdaje się, że to miało miejsce w przypadku naszego rodaka. Korzystał on z respiratora, potem go odłączono i okazało się, że samodzielnie oddycha (nastąpił zatem powrót pewnych funkcji pnia mózgu). Musimy dla dobra tych chorych działać, trzeba te sprawy nagłaśniać, ale nie od czasu do czasu - trzeba podjąć trwałe i systematyczne działanie.

Czy w Polsce istnieje cały system opieki nad osobami z urazem mózgu?

Zaraz po zaistnieniu dużego urazu mózgu w Polsce nie wdraża się właściwego postępowania - np. nie wszczepia się czujnika ciśnienia śródczaszkowego na czas, albo na ogół w ogóle. Nie monitoruje się ciśnienia śródczaszkowego, nie stosuje hipotermii terapeutycznej a często również kraniotomii, dochodzi do wtórnego uszkodzenia mózgu i wtedy się rozważa, albo pobranie narządów, jeśli jest bezdech; jeśli nie, to często jest odłączenie od aparatury i śmierć pacjenta. Jest to sprawa całego systemu służby zdrowia czy ochrony zdrowia w Polsce, który mimo upływu wielu lat nie zmierzył się z tym problemem w pełni. Tracimy przez to wielu ludzi, którzy mogą być leczeni.

Równolegle od kilku dni trwały intensywne zabiegi sądowe i dyplomatyczne ze strony polskiej w celu sprowadzenia R.S. do Polski. Działania w tej sprawie podejmowali m.in. minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau, marszałek Sejmu Elżbieta Witek, wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Szczerski i rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Czy próby podjęte przez przedstawicieli naszego rządu, dają światło nadziei, że przynajmniej Polska łatwo się tej cywilizacji śmierci nie podda?

Daje to jakąś nadzieję, byle tylko nie był to „słomiany ogień”. Nie może być tak, że raz się zmobilizowaliśmy, załatwiliśmy sprawę, a wymaga ona długofalowej strategii tak, aby zorganizować system pomocy tym chorym, by nie ginęli oni niepotrzebnie. U nas w Polsce eutanazja jest nielegalna, ale trzeba o chorych dbać, stwarzać im nowe miejsca dla ich rehabilitacji oraz warunki by nie dostawali np. odleżyn. To, że przedstawiciele rządu oraz rzecznik praw obywatelskich włączyli się w tą akcję jest chwalebne - ale to nie wszystko. Pamiętać o chorych trzeba stale, angażować się i wspierać działania osób, które działają na rzecz chorych na co dzień. Trzeba się też przyjrzeć temu jak kształci się dziś studentów medycyny a także kierunków humanistycznych, w tym i teologii. Nie powinno być to oparte na zasadach, którymi kierował się szpital w Plymouth…

Dziękuję za rozmowę.