Tomasz Poller: W ostatnich dniach września wybuchły walki o terytorium Górskiego Karabachu. Przypomnijmy że chodzi o terytorium, zajęte przez Ormian w wyniku wojny przed około trzydziestu laty i fukcjonujące jako niepodległe państwo, choć zarazem formalnie nie uznane przez nikogo, łącznie zresztą z samą Armenią. Można zatem zapytać o cel operacji, podjętej przez Azerbejdżan. Czy ma ona na celu po prostu zajęcie spornego terytorium Karabachu, czy też można tu mówić o innych celach, bardziej dalekosiężnych, geopolitycznych?

Andrzej Talaga, ekspert Warsaw Enterprise Institute, publicysta: Trzeba by rozdzielić dwie rzeczy, deklaracje i fakty. Jeśli chodzi o deklaracje, to wydaje się, że rzeczywiście chodzi o przywrócenie integralności terytorialnej, czyli odzyskanie zarówno samego Górskiego Karabachu, jak i okupowanych przez Ormian terytoriów leżących na wschód, zachód, czy południe od niego, które były etnicznie azerskie. Jeżeli natomiast zobaczymy na przebieg działań wojennych, trudno nazwać je jakąś ofensywą, mającą na celu zdobycie jakichś terytoriów. Są to głównie walki pozycyjne. Możliwy jest wariant, że jest to wojna mająca na celu, w pierwszym etapie zniszczenie sprzętu ormiańskiego (Karabach należy przy tym, gdy chodzi o ten konflikt, rozpatrywać faktycznie łącznie z Armenią, jest on z nią zintegrowany, pomimo tego, że z przyczyn politycznych, jak Pan zresztą wspomniał, nie jest on także przez Armenię uznawany formalnie). Wojsko azerskie wydaje się być lepiej wyszkolone, jest nowoczesne, to nie jest ta armia z lat 90, która wojnę przegrała. Można sobie wyobrazić, że po tym wyniszczeniu sprzętu może nastąpić ofensywa, piechoty czy czołgów, która to terytorium zajmie, ale na razie nie widać takich symptomów. Prawdopodobnie, celem rzeczywistym a nie deklarowanym, jest polepszenie sytuacji, odzyskanie przez Azerbejdżan terenów, które nie były etnicznie ormiańskie w momencie wybuchu konfliktu, co można by przedstawić jako sukces azerskiemu społeczeństwu.

Konflikt azersko ormiański ciągnie się od ponad 30 lat, w jego obecnych formach, nie mówiąc już o dawniejszych kwestiach historycznych. Co jakiś czas dochodzi do incydentów zbrojnych. Dlaczego Azerbejdżan zdecydował się zaatakować akurat teraz, na taką skalę?

Nie ma tutaj podobieństwa do tych incydentów, które miały miejsce jeszcze w tym roku w lipcu, ale także w 2018, gdy Azerbejdżan odbił niewielki fragment terytorium. O ile poprzednio były incydenty, teraz jest to otwarta pełnowymiarowa wojna. Jeśli chodzi o pytanie, dlaczego akurat teraz, moim zdaniem odpowiedzią najbliższą prawdy jest to, że Azerbejdżan osiągnął gotowość do takiej wojny, do takiego działania, a wcześniej takiej gotowości nie miał. Dostawy dronów, które miały miejsce latem tego roku były ewidentnym przygotowaniem do konfliktu. Azerbejdżan przygotowywał się zresztą do niego latami, miały miejsce zakupu sprzętu z Turcji, Izraela. Systemów rakietowych, dronów, amunicji. Te zakupy były robione po to, by przeprowadzić te działania wojenne. I stawiam tezę, że Azerbejdżan uderzył, bo był gotowy do tego właśnie teraz.

Czy można mówić, bo takie głosy sie pojawiają, że konflikt jaki ma miejsce, to próba sił między Rosją i Turcją? Oczywiście pamiętamy, że Azerowie to pobratymcy Turków, mówi się też o wsparciu Turcji, broni czy najemnikach przez nią przysłanych. Rosja uznawana jest wprawdzie tradycyjnie za sojusznika Armenii, jednak w ostatnich latach nie było to zupełnie oczywiste, poza tym Moskwa zdaje się dystansować od tego konfliktu. Czy nie jest zresztą tak, że ten konflikt w tym momencie niejako spadł Rosji na głowę?

Można tak powiedzieć. Funkcjonuje oczywiście uproszczony przekaz, że Rosja z natury rzeczy popiera Armenię, a Turcja z natury rzeczy popiera Azerbejdżan. Jednak interesy rosyjskie i tureckie są znacznie szersze niż na froncie kaukaskim. Nie widać, by Rosja aż tak bardzo popierała Armenię zarówno w sferze deklaracji jak i czynów. Jeśli spojrzymy na rosyjskie dostawy broni, to ostatnio trafiały one raczej do Azerbejdżanu, bo jest to państwo bogatsze, które płaci. Armenia płaciła po cenach wewnętrznego rynku rosyjskiego, po takich cenach jak armia rosyjska, na kredyt rosyjski. Rosjanie płacili za własny sprzęt w nadziei, że Armenia te pieniądze odda. A sytuacja z perspektywy gospodarczej tego kraju jest taka, że ich nie odda. Od czasu zawieszenia broni w 1994 Rosja nie stawiała już tak ostro na Armenię, ale na balansowanie sił między nią a Azerbejdżanem. Tak, jak wszędzie, Rosja jest zainteresowana istnieniem ogniska zapalnego, które można rozżarzać lub przyduszać w zależności od potrzeb. W interesie Rosji jest trzymać te dwa państwa na łańcuchu. Z tego łańcucha dużo skuteczniej urwał się Azerbejdżan. Jest państwem bogatszym, ma złoża ropy i gazu, zarabia na nich, sprzedając poza rosyjskim systemem przesyłowym. Armenia natomiast jest państwem, którego istnienie jest zagrożone bez sojuszu z Rosją. Azerbejdżan obecnie nie atakuje terytorium właściwego państwa ormiańskiego, tyko terytorium Karabachu, by mieć pole do rozmów z Rosjanami: Nie atakujemy Armenii, nie prowokujemy was do stanięcia po jej stronie, do czego zobowiązuje was sojusz. Także Turcja nie chce konfliktu, ani pośredniego ani wprost, z Rosją, gdyż weszła z tą Rosją w sojusz. Zdecydowanie nie jest to konflikt rosyjsko turecki, choć można postawić tezę, że jest to konflikt turecko ormiański.