Pani minister Elżbieta Chojna-Duch dokonała największej demaskacji w historii III RP. Nie dość, że wskazała twórców „rozszczelniania” przepisów VAT-owskich, to jeszcze pokazała, kto za to odpowiada. O co chodzi z tym rozszczelnianiem?

Przepisy podatkowe powinny być tak pisane, by ci, którzy mają odprowadzać podatki, bez cienia wątpliwości wiedzieli, że mają je zapłacić i by musieli to zrobić. Taką samą jasność powinny mieć urzędy skarbowe i wszelkie służby zajmujące się publicznymi daninami. Tymczasem ustawy podatkowe pisano tak, by bardziej wtajemniczeni mogli unikać płacenia VAT-u, a wielu nawet zarabiało, odbierając sobie pieniądze im nienależne.

Do tej pory wydawało się, że przyczyną tego złodziejstwa był niski profesjonalizm głównych twórców polityki fiskalnej rządu Donalda Tuska. Niestety, tylko się tak wydawało. Ujawnione fakty wskazują, że przynajmniej część wysokich urzędników państwowych świadomie zdecydowała się na stworzenie warunków do okradania skarbu państwa. I je realnie uformowała. Polakom ukradziono około 250 mld złotych. To mniej więcej tyle, ile w czasach Tuska wynosił cały roczny budżet państwa. 

Jaka była tego realna cena? Po pierwsze, przy stałym wzroście PKB niemal nie rósł poziom życia. Czyli pracowaliśmy coraz częściej, ale na złodziei. Brak perspektyw przy zamrożonym wzroście poziomu życia i otwartych granicach wygnał miliony ludzi z kraju. Bankrutowały uczciwe firmy, a niebywały rozwój przeżywały złodziejskie szajki. To oczywiście promowało postawy cynizmu i prywaty. Polska była oceniana jak kraj do kolonialnego wyzysku.

Stąd też reakcja kilku państw na zmiany nad Wisłą jak na bunt w koloniach. 

Zaniepokojenie UE reformą wymiaru sprawiedliwości wielkiego oparcia w faktach nie miało. Można było tę reformę trochę lepiej rozegrać, ale jeżeli chodzi o meritum, to w sądach gorzej już chyba nie będzie. Głównym graczom w UE chodzi o to, by Polska znowu zaakceptowała status postkolonialny. W zasadzie dla nich nie ma znaczenia to, czy rządzi prawica czy lewica, lecz to, czy znamy swoje miejsce w szeregu. 

A Polska się z niego wyrwała. Obok nas również Węgry, a wielu innych rozgląda się, czy stoi we właściwym miejscu. Jeśli bunt potrwa, obecna UE nie rozpadnie się zupełnie, ale wkrótce może zostać zmuszona do przyjęcia innych zasad funkcjonowania. 
Tłuste apanaże brukselskich biurokratów mogą się skończyć. To im się raczej nie spodoba. Bronić więc będą status quo. Jestem pewien, że za chwilę zobaczymy kolejne polityczne przesilenie w Unii, tym razem nie w jednym czy drugim kraju, a w całej Europie.

Tomasz Sakiewicz

Gazeta Polska nr 48, 28 XI 2018