Są rzeczy, których nie potrafię zrozumieć. I to jest jedna z nich. Od tygodnia wiadomo o zbrodni, jaka dokonała się w Szpitalu Świętej Rodziny. Abortowane dziecko urodziło się żywe, później konało, a nikt nie udzielał mu pomocy (bo jedynie kwiliło, a nie płakało, wyjaśnia krajowa konsultant ds. neonatologii). Media wprawdzie o niej milczą, ale dzięki Telewizji Republika, Frondzie, portalowi Prawy.pl, a także mediom prawicowym i katolickim, udało się zrobić wokół niej trochę szumu. Wypowiedzieli się (nieliczni wprawdzie, ale jednak) politycy. Liroy złożył nawet doniesienie do prokuratury, ministerstwo zdrowia nakazało sprawdzenie. Jednym słowem coś się dzieje. I tylko biskupi milczą. Sprawy nie ma. Nie ma przypomnieniami politykom, że w 1050 rocznicę chrztu Polski należałoby zakazać aborcji i bronić życia. Nie ma apelu do sumień. Jest… milczenie. Liroy się wypowiada, a biskupi milczą.

I to jest coś, czego nie potrafię zrozumieć. Ewangelia jest jasna, tak jak jasne jest nauczanie Kościoła. Obrona życia, tego najsłabszego jest naszym obowiązkiem. Bycie głosem niechcianych, odrzuconych, tych, których nie chce społeczeństwo jest zadaniem Kościoła i biskupów w sposób szczególny. Pasterze też nic nie mają do stracenia. Nie pochodzą, jak politycy, z wyboru, im opinia publiczna nie może zaszkodzić. Nie stracą pracy, jak lekarze, którzy sprzeciwiają się aborcjonistom, i nie ma w Polsce sądów, które chciałyby ich skazywać za mówienie prawdy (choć zdarza się to świeckim obrońcom życia). Jednym słowem wymarzone okoliczności, by zabrać głos w sprawie tak absolutnie – z punktu widzenia Ewangelii – oczywistej. A jednak… milczą, tak jak milczeli, gdy szykowano się do zabicia dziecka „Agaty”. Największy święty polskiego Kościoła - „święty Spokój” znowu wygrywa. Szkoda.

Tomasz P. Terlikowski