Wyniki audytu są szokujące. I to na wielu polach. Weźmy przykład pierwszy z brzegu: ambasada RP wydaje postsowieckim służbom specjalnym człowieka, który chciał przekazać naszemu krajowi informacje o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia. Za to ktoś powinien odpowiedzieć, bo to zdrada stanu. Prezes, który życzy sobie złego mercedesa, to sprawa mniejszej wagi, ale dobrze symbolizująca złodziejski charakter systemu III RP. I wreszcie inwigilacja dziennikarzy, przeciwników politycznych, a nawet obrońców krzyża i prolajferów – wszystko to doskonale pokazuje, z jakim państwem mieliśmy do czynienia.

Zacznijmy od informacji o wydaniu w ręce FSB człowieka, który chciał stronie polskiej przekazać informacje dotyczące katastrofy z 10 kwietnia. Nie trzeba być geniuszem, by domyśleć się, co z nim zrobiły sowieckie służby. One miały metody, by nie tylko zniszczyć jego, ale także najbliższą rodzinę. Zdrada Polski oznaczała więc także zdradę konkretnego człowieka. Cierpienie jego samego i jego najbliższych. I za to, tak samo, jak za zdradę stanu, powinni beknąć ludzie, którzy do tego dopuścili. Z takimi sprawami nie ma żartów. I nie chodzi mi tylko o bezpośrednich sprawców, ale także o tych, którzy dopuścili do tej sytuacji.

Przeraża także świadomość, że tamta władza wykorzystywała służby specjalne do inwigilacji dziennikarzy czy opozycji. To przywodzi na myśl najgorsze, bo sowieckie standardy. Donald Tusk i jego szajka (to, co wiemy o działaniach zarówno byłego premiera, jak i jego kumpli, nie pozostawia większych wątpliwości, że tak właśnie należy ich nazywać i traktować) zachowywali się jak Władimir Putin. I tylko fakt, że są całkowicie pozbawieni sumienia, sprawia, że są obecnie w stanie nie tylko patrzeć w lustro, ale nawet opowiadać coś o obronie demokracji. Jeśli ktoś demokrację w Polsce zniszczył i zbudował państwo aksamitnej dyktatury, to byli to właśnie kolesie od Tuska.

Tym jednak, co najbardziej uderza symbolicznie w tej sprawie jest… inwigilacja ks. Stanisława Małkowskiego. To wydarzenie, które symbolicznie pokazuje, że Platforma Obywatelska była rzeczywiście po tej samej stronie, co ZOMO. Kapłan ten był pierwszy na liście ofiar do zamordowania przez bezpiekę. Prześladowano go przez wiele lat – i za obronę życia (bo ks. Małkowski był gorącym jego obrońcą) i za obronę prawdy. Prześladowali go komuniści, a potem i wolna Polska nie dała mu spokoju. Obrywał od Kościoła, ale jak dotąd – przynajmniej w wolnej Polsce – nie inwigilowano go. PO zdecydowała się to zmienić. I to mimo iż powinna go raczej odznaczyć za zasługi w walce z PRL-em, to ona wystawiła przeciw niemu kapusiów. To symbolicznie pokazuje, jaką partią jest PO. Z krzyżem, życiem i księdzem Małkowskim walczyli ubecy i ZOMO-wcy, i jak się okazuje Platformersi. To mówi o nich wszystko!

Ale poza oburzeniem warto wyciągnąć z całej tej sytuacji wnioski. PO powinna zniknąć ze sceny politycznej. Nie ma i nie może być w Polsce miejsca dla partii zdrady narodowej, dla partii, która wydaje ludzi, którzy chcą pomóc Polsce, postsowieckim służbom specjalnym. Nie ma w niej miejsca dla partii i polityków, którzy godzą się na inwigilowanie polskich bohaterów. Politycy i urzędnicy, którzy odpowiadają za wszystkie te wydarzenia, powinni odpowiedzieć za nie karnie i cywilnie. Oni rzeczywiście powinni się bać, że o 6 rano zapuka do nich już nie mleczarz, ale...  odpowiednie służby, które zatrzasną im na rękach kajdanki. Tak, by każdy wiedział, że za zdradę, działanie na niekorzyść Polski, jest odpowiednia kara.

Tomasz P. Terlikowski