Gdy premier po raz pierwszy zapowiedział, że „odbierze czarnym pieniądze” natychmiast podniosły się głosy, że Kościół jest gotów do rozmów. Miał to być sygnał, że – mimo ostrych wypowiedzi premiera – nasza hierarchia, a konkretniej jej część – gotowa jest do rozmów. Tyle, że premier i jego partia zwyczajnie nie chce rozmawiać z biskupami. Poparcie części z nich i tak ma, jak w banku, a resztę przedstawia, jako oszołomów, z którymi nie trzeba się liczyć. I dlatego zapowiedział, że zlikwiduje Fundusz Kościelny bez jakichkolwiek konsultacji z Kościołem.

 

Co to oznacza? W dużym skrócie tyle, że zbankrutują, i to całkowicie dosłownie, zakony mnisze, które są sercem i duszą Kościoła. Gdy ZUS zażyczy sobie od dwudziestu czy trzydziestu mniszek klauzurowych najniższej nawet składki, to nie wytrzyma tego budżet większości klasztorów. I właśnie o tym chcieli rozmawiać biskupi. Ale rząd nie jest zainteresowany takimi rozmowami.

 

Warto też mieć świadomość, że Fundusz Kościelny nie jest jakąś łaską robioną Kościołowi, ale zwyczajnym aktem sprawiedliwości, czyli zwrotu tego, co zostało przez komunistów zagrabione. Fundusz powstał bowiem po tym, jak komuniści ukradli ogromny, powierzony Kościołowi przez naszych poprzedników majątek. Io co ukradli zgodnie z ustanowionym przez siebie złodziejskim prawem, miało być oddawane w postaci funduszu (jednak za czasów komunizmu blisko dwie trzecie środków z funduszu szło na walkę z Kościołem i innymi związkami wyznaniowymi). Po 1989 roku zaś to, co zostało ukradzione niezgodnie z nawet tamtym prawem było zwracane przez Komisję Majątkową.

 

Likwidując zatem Fundusz Kościelny Tusk wpisuje się w akcję rozpoczętą jeszcze przez Bieruta, w najgorszym stalinowskim okresie walki z Kościołem. I niszczy nie tylko istotną społecznie instytucję, ale też fundamentalne dla liberałów i konserwatystów, a także zwolenników państwa prawa zasadę własności.

 

Tomasz P. Terlikowski