Zacznę od przykładu, który doskonale to pokazuje. Mowa o rzekomo wypowiedzianych słowach arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, który miał powiedzieć, że w Polsce zacząć rządzić chory nacjonalizm. Kłamczuszki z „Gazety Wyborczej” i TVN24, o naTemat.pl nie wspominając, natychmiast wokół słów, które nie zostały wypowiedziane zbudowały narrację, która miała uderzać w PiS. Tyle, że słowa, które przypisano arcybiskupowi, w formie medialnej nie padły. Była mowa o tym, że ci, którzy napadają na obcokrajowców prezentują chory nacjonalizm. A to jednak zupełnie inne sformułowanie. Kuria sprostowała, media – także publiczne – poinformowały i okazało się, kto kłamie.

Jeszcze miesiąc temu byłoby to jednak znacznie trudniejsze. Wszystkie potęgi medialne kłamałyby bowiem ramię w ramię, i człowiek, który nie ma dostępu do Telewizji Republika, Trwam czy nie korzysta z alternatywnych źródeł informacji, czyli z Niezależnej, Frondy, wPolityce czy Do Rzeczy i W sieci, nigdy by się o kłamstwach nie dowiedział. Fałszywa wypowiedź krążyłaby zaś przez lata i żyła własnym życiem. Tak, jak żyły rzekome wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego czy nawet papieża Franciszka. Teraz jest to jednak trudniejsze, bo na stronę pluralizmu i wolności prasy przeszła telewizja publiczna. Od teraz więc mainstreamowcy muszą się liczyć z tym, że ich kłamstwa nie zostaną zdemaskowane tylko przez rzeczywiście niezależnych dziennikarzy (których od dawna stygmatyzuje się – bo dla lewicy bycie konserwatystą czy prawicowcem to stygmat – jako prawicowych), ale także przez największe media w kraju. A jakby tego było mało, nagle, jedynie słuszna lewicowa narracja przestała być jedyną dopuszczalną.

I tego jest już dla nich za wiele. Stąd biorą się histeryczne zapewnienia, że oni już więcej się w mediach publicznych nie pojawią, i że dopóki nie będzie demokracji (czytaj dopóki nie będą mogli kłamać bezkarnie, a ich narracja nie będzie jedynie dopuszczalną) oni tam nie wrócą. I niech nie wracają. Powiedzmy sobie szczerze Polska nie potrzebuje ludzi, którzy potrafią tylko czapkować mainstreamowi i dyskutować w układzie, w której są w większości, alby gdy nie reprezentuje się innych. Oczywiście potrzebujemy debaty i dialogu, ale z ludźmi, którzy są gotowi bronić swoich poglądów także wtedy, gdy są w mniejszości lub gdy prowadzący się z nimi nie zgadza. Ludzie prawicy robili to od lat, od lat bronili swoich racji w sytuacji gdy byli mniejszością. Lewica (przynajmniej jej część) także to potrafi. Teraz pora na mainstream i liberałów. Oni albo się tego nauczą albo sami wyeliminują się z debaty. Gdy ludzie zrozumieją, że to, co było wcześniej niewiele miało wspólnego z wolnością i pluralizmem, nie będą już chcieli powrotu tych, którzy przez lata karmili ich wyrobem mediopodobnym. Nie będzie więc już powrotu do przeszłości. Im szybciej zrozumieją to mainstreamowcy tym lepiej. I tym większy szacunek dla tych, którzy już to zrozumieli i zamiast wyć uczą się nowej dla siebie roli. Roli normalnego komentatora, a nie kogoś, kto zawsze ma rację i kogo zaprasza się, by tak ustawić dyskusję, by to zawsze on miał rację.

Tomasz P. Terlikowski