Ostrożnie i z masą zastrzeżeń przypomina o tym „Polityka” zastanawiając się nad tym, jak będzie wyglądać społeczeństwo solistów. Odpowiedź jest dość prosta: otóż nie ma nic takiego jak społeczność solistów, bo soliści to właśnie ludzie, którzy działają w pojedynkę a nie we wspólnocie. Najlepszą zaś szkoła działania grupowego jest właśnie rodzina, nie ma co ukrywać, że wielodzietna. Jeśli takiej szkoły nie ma, to bardzo trudno nauczyć się życia we wspólnocie, poświęcenia dla niej swoich interesów czy wreszcie rezygnacji z własnego zdania. Nie twierdzę przy tym, że jest to niemożliwe, ale nie ma co ukrywać, że o wiele trudniejsze. Trudno też nie dostrzec, że społeczeństwo jedynaków nie ma szans na przeżycie, bo jest prostą drogą do śmierci narodu... Abyśmy zachowali stan demograficzny z dzisiaj, to przynajmniej połowa polskich kobiet musi urodzić przynajmniej trójkę dzieci.

Jedynactwo nie opłaca się także samym dzieciom. Rodzeństwo sprawia, że dzieci lepiej radzą sobie w kontaktach z innymi ludźmi, ale też z życiem i zadaniami niż jedynacy (A. Laybourn, Only Child: Myths and Reality, Glasgow 1994). Dzieci z rodzin wielodzietnych łatwiej wchodzą w w relacje i tworzą trwalsze związki. Ma to zresztą dość oczywiste przyczyny. W małych rodzinach (to znaczy takich do dwójki dzieci) niemal każdy konflikt rozwiązują – bo uważają, że nie ma innego wyjścia – rodzice. A w większych zwyczajnie nie ma już takiej możliwości, więc... trzeba radzić sobie samemu, a że agresja niekoniecznie jest rozwiązaniem, bo zaraz wkroczą rodzice, i oboje bijący się zostaną ukarani, więc wygodniej jest się dogadać (C. Brazier, Another Child Matters. Bridging the middle-class baby gap, „Civitas Revier”, vol. 5, Issue 2). Tych umiejętności nie da się wypracować w inny sposób, niż w życiu rodzinnym, one – choć oczywiście pewne rzeczy są jakoś genetycznie uwarunkowane – są po prostu wypracowywane, a dokładnie wyprowadzane z życia w konkretnych sytuacjach.

Ale to nie wszystko. Wychowanie w dużej rodzinie, gdzie ma się rodzeństwo płci przeciwnej pomaga także w nawiązywaniu relacji – i to bardziej trwałych – z osobami płci przeciwnej. I znowu nie ma w tym nic zaskakującego. Nasze dzieci nie tylko od samego początku wiedzą, że różnią się od siebie fizycznie, ale też obserwują, jak różnie reagują na rozmaite sytuację, a poza tym spotykają się z koleżankami i kolegami swojego rodzeństwa, i w efekcie wiedzą, jak „posługiwać” się mężczyzną czy kobietą skutecznie. Wiedzą to nie z książek „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus”, ale z wieloletniej praktyki, której nic nie może zastąpić. A do tego, na co zwracają uwagę autorzy projektu „Pomyśl o dziecku”, lepsze relacje z osobami płci przeciwnej wynikają także z tego, że chłopcy i dziewczynki, które mają siostry lub braci, doświadczyli już miłości (nieerotycznej, ale także prawdziwej) z osobami płci przeciwnej w podobnym wieku i zawsze mogą sobie zadać pytanie: „Czy zrobiłbyś coś takiego siostrze?”. Pytanie takie nic konkretnego nie znaczy, dla kogoś, kto siostry nie ma... Posiadanie rodzeństwa chroni także przed depresją, niskim poczuciem wartości, a nawet niepokojem wewnętrznym (to przede wszystkim dotyczy dziewcząt), a w przypadku chłopców rozwija gotowość do pomocy innym, zaangażowania społecznego i altruizmu.

Są też korzyści w wieku późniejszym. Otóż jedynak musi zajmować się sam rodzicami (a często także dziadkami, a nawet pradziadkami). I nie ma co ukrywać, że jest to w pewnym momencie poważny problem. To, co kiedyś rozkładało się na liczne rodzeństwo, teraz musi zrobić sam jedynak. Wysiłek to nieporównywalny, i to nawet jeśli uda mu się zarobić tyle, żeby wszystkim bliskim zapewnić profesjonalną opiekę... Na wszystko trzeba bowiem zarobić.

Jeśli więc chcemy zapewnić naszym dzieciom lepszą przyszłość – to pomijając już własny, emerytalny interes – zapewnijmy im (jeśli tylko możemy) rodzeństwo. Ono nie gryzie, a rodzice z każdym kolejnym dzieckiem, zaczynają działać skuteczniej, spokojniej i z większą pewnością. A do tego więcej dzieci, to więcej radości. Naprawdę.

Tomasz P. Terlikowski