Za rogiem każdej ulicy czai się w nim – zapewne – jakiś wojowniczy zakonnik z wodą święconą w butelce i nożem rodem z powieści Dana Browna, który tylko czyha, by ujawnić antykerykała, oskalpować go i wskazać Państwowej Inspekcji Pracy do zwolnienia, a służbom specjalnym (tym, co pukały do Adama Michnika o szóstej rano zamiast mleczarza) do aresztowania.

Innego, niż taka wizja świata, wyjaśnienia publikowania i dyskutowania nad anonimowych (bo właśnie ukazał się drugi z nich) paszkwili człowieka podpisującego się jako „Frater in Christo” nie widać. Gdyby redaktorzy „Gazety Wyborczej” uznawali Polskę za normalny demokratyczny kraj, z w miarę wolną prasą, to nie drukowaliby anonimów, ale zamówili tekst u kogoś, kto ma odwagę podpisać się z imienia i nazwiska. Takich osób zresztą nie brakuje. I Jan Hartman i Magdalena Środa i nawet Konrad Sawicki (choć ten oczywiście nieco delikatniej i z otwarcie-katolickich założeń) chętnie przyładowaliby Kościołowi za obronę życia i hipokryzję. Tyle, że wtedy nie byłoby wrażenia, że dzieje się coś strasznego, że krytycy Kościoła muszą się kryć za pseudonimami, bo na ich życie, zdrowie i pracę czyhają katolickie bojówki.

Idąc dalej tym tropem „Gazeta Wyborcza” powinna zacząć już teraz drukować wywiady z anonimowymi księżmi, anonimowymi biskupami i anonimowymi kardynałami. Oni także, jak „Frater in Christo” mogliby wylewać kubły pomyj na Kościół, a dziennikarze i redaktorzy mieliby materiał na kolejne wielkie debaty. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania byłoby także to, że dzięki temu nikt nie mógłby sprawdzić, czy przypadkiem anonimowy kardynał nie jest kobietą i czy nie pracuje w redakcji od wielu już lat. Wyznawcy „wyborczego antyklerykalizmu” byliby zaś coraz bardziej przekonani, że ich idole walczą ze smokiem, który pożera „antyklerykalne dziewice”, gdy tylko się one ujawnią.

Ciekawi mnie tylko, jak tę straszliwą wizję Polski, godzą oni z rzeczywistością, w której najbardziej antyklerykalni z ich publicystów nadal wykładają na uniwersytetach i uznawani są za autorytety, antyklerykalna partia (choć podzielona na skutek wariarctw jej liderów) nadal zasiada w parlamencie, a antyklerykalny brukowiec, jakim jest ich własna redakcja, nadal uchodzi za opiniotwórczy? Ale może takich pytań nie należy zadawać ludziom cierpiącym na antykościelną manię prześladowczą!

Tomasz P. Terlikowski