Tomasz Terlikowski

TEOLOGIA POLITYCZNA

Jan Paweł II czerpał z bogactwa myśli wschodniego chrześcijaństwa nie tylko, gdy starał się rozwiązywać zadawnione spory teologiczne, ale także przy prowadzeniu własnych rozważań

<<< DLACZEGO JEZUSA NAZYWAMY NAZAREJCZYKIEM? DOWIEDZ SIĘ! >>>

Zła, złośliwa, zdominowana przez państwo, a konkretniej przez służby specjalne Cerkiew, której przewodzi Aleksy II (pułkownik KGB „Drozdow”), i wspaniały, otwarty, dialogiczny Watykan z Janem Pawłem II na czele – taki obraz stosunków rosyjsko-prawosławno-katolickich wyłania się często z relacji polskich mediów. Z jednej strony mamy nieustannie wyciągniętą do pokoju dłoń Papieża Polaka, z drugiej - zaciśnięte pięści wielkoruskiego szowinisty, patriarchy Moskwy i Wszechrusi. Ten obraz nie opuścił nas nawet w dniach po śmierci Jana Pawła II. I wtedy w polskich mediach gościły w zasadzie wyłącznie gorzkie słowa Aleksego II, który nie odwoływał swoich opinii o Papieżu z Polski, ale nikt nie odnosił się do zupełnie innych z ducha opinii biskupa Hilariona z Wiednia[1]. Bo i po co. Ich przypomnienie mogłoby przecież zachwiać stuprocentowym przekonaniem Polaków o wrodzonej rosyjskim prawosławnym niechęci do Jana Pawła II, którego wielkości i polskości Cerkiew nie była w stanie sobie przyswoić. 

Takie założenie jest jednak całkowicie niezgodne z widzeniem ekumenizmu, jakie pozostawił po sobie Jan Paweł II. Według niego zamiast rozliczać innych z ich grzechów, dostrzegać „źdźbła w ich oku”, prawdziwy chrześcijanin skupia się na poszukiwaniu własnych zaniedbań, grzechów, czy choćby niedociągnięć. „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości” (1J 1,8-9). Jan idzie dalej jeszcze, gdy stwierdza: „Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki” (1J 1,10). Takie radykalne wezwanie do uznania własnej grzeszności powinno kształtować też ducha dialogu ekumenicznego”[2] – wskazywał Papież w encyklice Ut unum sint. I dlatego w tym tekście zamiast przypominać wszystkie (często, trzeba przyznać, słuszne) zarzuty wobec rosyjskiej Cerkwi prawosławnej, która nie chciała i nie potrafiła zaakceptować Jana Pawła II – skupię się raczej na próbie przeanalizowania tego, co w trudnościach dialogu prawosławia i katolicyzmu jest „winą” (choć sformułowanie to jest bez wątpienia zbyt mocne) strony katolickiej, w tym samego Papieża Polaka. Wiele z tych „ekumenicznych win” wynikało ze swoistego rozdarcia, jakie dostrzec można było w posłudze jednania Jana Pawła II. Rozdarcia między prorokiem, duszpasterzem i dyplomatą, ale też konkretniej – rozdarcia proroka, który dostrzega już jedność Kościoła po wiekach schizmy i jednocześnie musi dostosować tempo marszu do okoliczności historycznych i teologicznych.

Dwa płuca Kościoła 

Słowiańskie nauczanie Jana Pawła II rozpoczęło się od niezwykłej homilii na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie, podczas pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. To tam Papież Polak jasno i zdecydowanie podkreślił, że wierzy, iż jego rolą jako biskupa Rzymu jest wniesienie do wspólnoty Kościoła szczególnej wrażliwości, rozumienia i odczuwania, właściwych wspólnocie narodów słowiańskich. Papież ma za zadanie – przypominał Jan Paweł II – jasno i zdecydowanie pokazać całemu światu szczególny wkład Słowian w dzieje chrześcijaństwa. Ma on odsłonić „te profile, które właśnie tutaj, w tej części Europy, zostały wbudowane w bogatą architekturę świątyni Ducha Świętego”. A w następnych zdaniach uzupełnił: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież Polak, papież Słowianin właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu?”[3].

I już rok później to odsłanianie rozpoczął od wyniesienia świętych braci Cyryla i Metodego do godności współpatronów (wraz ze świętym Benedyktem) Europy. „Europa bowiem – wyjaśniał istotę tej decyzji w liście apostolskim Egragiae virtutis – w swoim geograficznym całokształcie jest jak gdyby owocem oddziaływania dwóch nurtów tradycji chrześcijańskich, z czym idą w parze także dwa różniące się, a zarazem głęboko dopełniające formy kultury. Św. Benedykt, który swoim wpływem ogarnął nie tylko Europę — przede wszystkim zachodnią i środkową — ale poprzez ośrodki benedyktyńskie sięgnął także na inne kontynenty, znajduje się w samym centrum owego nurtu, który wywodzi się z Rzymu, od stolicy następców św. Piotra. Święci Bracia z Tessalonik uwydatniają naprzód wkład starożytnej kultury greckiej, a z kolei zasięg promieniowania Kościoła konstantynopolitańskiego oraz tradycji wschodniej, która tak głęboko zapisała się w duchowości i kulturze wielu narodów we wschodniej części kontynentu europejskiego”[4].

Ta wewnętrzna jedność obu rozdzielonych tradycji zasadza się na przekonaniu, że każdy Kościół lokalny (co w istocie oznacza narodowy) „wezwany jest do ubogacenia własnymi darami katolickiej pleroma[5].  Kościół pozbawiony darów jakiegokolwiek narodu, odrzucający te dary w imię przekonania o własnej wyższości czy doskonałości staje się o nie uboższy, traci w tajemniczy sposób pełnię, ogranicza (przynajmniej w wymiarze widzialnym) swoją powszechność. Każdy bowiem naród, każda kultura i cywilizacja „mają swoją rolę do wypełnienia i swoje miejsce w tajemniczym planie Boga i w powszechnej historii zbawienia”[6].

Podział chrześcijaństwa w 1054 roku do takiego realnego zubożenia chrześcijaństwa, tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie, zdaniem Jana Pawła II doprowadził[7]. W czym konkretnie się to wyraża? W wypadku chrześcijaństwa zachodniego odpowiedź jest dla Papieża oczywista: katolicyzm rzymski, zrywając ze wschodnim chrześcijaństwem, traci „pewne formy refleksji teologicznej nad prawdą objawioną, odmienne nieraz od tych, które były w użyciu na Zachodzie, a zarazem w stosunku do nich komplementarne”, traci głębię mistyczną ikony, ale też swoistą postać kierownictwa duchowego, jakim jest starcostwo[8]. Co utraciły Kościoły wschodnie po utracie jedności z Rzymem – świetnie pokazuje ich historia, w której brakuje administracyjnego, a także duchowego zwornika, pozwalającego rozwiązywać konflikty personalne, ale też wytyczać nowe kierunki rozwoju teologicznego, moralnego czy duchowego[9].

Postulowana jedność nie powinna jednak oznaczać zlania się obu tradycji (latynizacji  prawosławia czy orientalizacji rzymskiego katolicyzmu). Jak pokazuje historia Kościoła, próby takie kończyły się zawsze klęską. Gdy prawosławni Rosjanie zaczęli latynizować swoje liturgiczne malarstwo – ikony stały się tylko nędznymi kopiami malarstwa zachodniego; podobnie niczemu dobremu nie posłużyło wprowadzenie do prawosławnej teologii metod teologii scholastycznych[10]. Mistyczna i apofatyczna teologia wschodnia nie poddaje się bowiem zachodniej racjonalizacji. Modelem takiej pojednanej różnorodności powinien być raczej wzajemny szacunek oraz obdarowywanie się darami własnej duchowości. I to, przynajmniej na poziomie codzienności, dostrzec można już od wielu lat. W zborach reformowanych w Kanadzie czy Francji od dawna wiszą ikony, katolicy zaczytują się w literaturze duchowej prawosławia, a prawosławni – mniej lub bardziej otwarcie - przyznają, że ich teologia zyskuje w kontakcie z racjonalnym dyskursem zachodniego chrześcijaństwa.

Nie sposób jednak nie zadać sobie pytania, na ile sam Jan Paweł II wywiązywał się z postawionego katolikom zadania. Na ile podziw dla wschodniego chrześcijaństwa przekładał się u niego na konkretne sformułowania teologiczne i doktrynalne?

Światło ze Wschodu 

Najpełniej to przełożenie widać w kwestii stosunku do dzielącego Wschód i Zachód chrześcijaństwa zagadnienia pochodzenia Ducha Świętego. Zachowując tradycyjne nauczanie katolickie, uznające pochodzenie Ducha Świętego od Ojca i Syna, Jan Paweł II wyraźnie przyznawał w katechezach poświęconych tej Osobie Trójcy Świętej, że filioque „nie stanowi zasadniczej przeszkody dla samego dialogu i dla jego rozwoju, którego wszyscy pragniemy i o który prosimy Ducha Świętego”[11]. Nie stanowi, bowiem Papież z Polski uznał, że obie strony sporu miały ostatecznie rację. „Obie tradycje są komplementarne”[12] – wskazują autorzy dokumentu Komisji Teologiczno-Historycznej Wielkiego Jubileuszu. „Pełna jest Ziemia Twego Ducha, Panie”. W porządku ontycznym bowiem Duch Święty pochodzi z jedynego źródła Boskości, którym jest Bóg Ojciec, jednak w porządku misji jest miłością Ojca i Syna, jest posyłany przez Ojca i Syna. Katechizm Kościoła katolickiego ujmuje to jeszcze konkretniej: „Tradycja wschodnia wyraża przede wszystkim, że Ojciec w relacji do Ducha jest pierwszym początkiem. Wyznając Ducha jako «pochodzącego od Ojca» (J 15,26), stwierdza ona, że Duch pochodzi od Ojca przez Syna. Tradycja zachodnia wyraża przede wszystkim współistotną komunię między Ojcem i Synem, mówiąc, że Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna (filioque). Mówi to «w sposób dozwolony i racjonalny», ponieważ wieczny porządek Osób Boskich w Ich współistotnej komunii zakłada, że Ojciec jest pierwszym początkiem Ducha Świętego jako «zasada bez zasady», ale także że jako Ojciec jedynego Syna jest wraz z Nim «jedyną zasadą, od której pochodzi Duch Święty»”[13].

Jan Paweł II czerpał jednak z bogactwa myśli wschodniego chrześcijaństwa nie tylko, gdy starał się rozwiązywać zadawnione spory teologiczne, ale także przy prowadzeniu własnych rozważań. W swoich listach i kazaniach odwoływał się na przykład wielokrotnie do Fiodora Dostojewskiego. W Liście do artystów jeden z rozdziałów tytułuje wręcz, posługując się metaforą tego pisarza: „Piękno, które zbawia”[14]. I nie jest to tylko przypadkowe wykorzystanie cytatu z twórczości wielkiego pisarza, ale głębokie współodczuwanie, wspólnota najgłębszych intuicji estetycznych i filozoficznych. „Piękno jest kluczem tajemnicy i wezwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości. Dlatego piękno rzeczy stworzonych nie może przynieść mu zaspokojenia i budzi ową utajoną tęsknotę za Bogiem” – wskazuje Jan Paweł II, ale i Dostojewski bez wątpienia podpisałby się pod taką opinią.

To zresztą nie jedyny przykład odwołania się do twórczości wielkiego Rosjanina. W homilii podczas mszy świętej beatyfikacyjnej Anieli Sawki przywołuje go ponownie: „Dla człowieka przy końcu XX stulecia program brzmi: «Żyjmy tak, jak gdyby Bóg nie istniał». Jednak jeśli Bóg nie istnieje, wszystko wolno — stwierdził już Dostojewski. Jesteśmy poza dobrem i złem — dopowiada Nietzsche. Kiedy wiek XX zbliża się ku końcowi, mamy za sobą doświadczenia aż nazbyt wymowne i straszliwe, które świadczą o tym, co w rzeczywistości oznacza ten nietzscheański program. Ku czemu idziemy, żyjąc tak, jakby Bóg nie istniał?”[15]. Odpowiedzi nie ma, ale przecież nie sposób w tym cytacie z Dostojewskiego nie dostrzec zawartej odpowiedzi: świat bez Boga prowadzi nas do świata opisanego w „Biesach” - genialnym proroctwie Fiodora Dostojewskiego. I jak w XIX wieku przed takim światem przestrzegał Rosjan pisarz, tak na początku naszej polskiej wolności przestrzegał nas przed nim Jan Paweł II.

 Niezwykle uważnie studiował też Jan Paweł II twórczość czerpiących z Dostojewskiego inspirację myślicieli rosyjskich: Włodzimierza Sołowiowa, Sergiusza Bułgakowa, Mikołaja Bierdiajewa, Siemiona Franka czy Pawła Floreńskiego. „Poprzez tych myślicieli  oraz dzieła teologów (...), których czytał we francuskich lub polskich przekładach, Papież zaznajomił się z religijnym jądrem rosyjskiej kultury i nabrał przekonania, że Rosja ma wiele do zaoferowania światu”[16] – wskazuje George Weigel. Jednak lektury te, poza prywatnymi rozmowami, w których polecał swoim uczniom i współpracownikom z KUL-u studiowanie myśli Sołowiowa, niemal nie pozostawiły śladów w papieskich dokumentach. Niemal, bowiem w encyklice Fides et ratio znajduje się bezpośrednie odwołanie do twórczości najbliższych Zachodowi myślicieli rosyjskich: „Władimira S. Sołowiowa, Pawła A. Florenskiego, Piotra J. Czaadajewa, Władimira N. Łosskiego. Oczywiście, powołując się na tych autorów, obok których można by wymienić jeszcze innych, nie zamierzam bynajmniej wyrazić aprobaty dla całokształtu ich poglądów, ale jedynie wskazać ich jako znamienne przykłady pewnego typu refleksji filozoficznej, która wiele zyskała dzięki konfrontacji z prawdami wiary. Jedno jest pewne: zapoznanie się z drogą duchowego rozwoju tych myślicieli przyczyni się do postępu w poszukiwaniu prawdy i pozwoli lepiej wykorzystać osiągnięte rezultaty w służbie człowiekowi”[17]. Odwołanie to z jednej strony pokazuje, że bliscy byli Janowi Pawłowi II ci przedstawiciele myśli rosyjskiej, którzy pragnąc zachować jedność ze wschodnią duchowością, szukali porozumienia z Rzymem (jak Sołowiow), czy wręcz uznawali, że jedyną drogą dla Rosji jest jej okcydentalizacja (jak Czaadajew). Ciekawie jednak na tej liście wygląda o. Paweł Floreński. Ten wybitny rosyjski myśliciel jest z ducha całkowicie obcy Papieżowi. Jego myśl jest bowiem w pewnych swych aspektach typową gnozą, podlaną obficie sosem niemieckiej teozofii. Mimo to Jan Paweł II odnajduje w niej inspiracje, które mogą i powinny być wciąż aktualne dla Kościoła...

CAŁOŚĆ NA STRONACH TEOLOGII POLITYCZNEJ - TUTAJ