Hierarcha ten pytany przez KAI, czy uda się na synodzie wypracować wspólne stanowisko po czasie ostrych dyskusji, francuski purpurat zapewnił, że „będzie konsens na synodzie”, który tak jak każdy inny konsens „nie bierze pod uwagę propozycji skrajnych”, lecz zbiera stanowiska, co do których panuje ogólna zgoda. - Gdybyśmy uwzględnili propozycje skrajne, nie doszłoby do konsensu - wyjaśnił metropolita Paryża.

Co to oznacza w praktyce niezwykle trudno ustalić. Jeśli bowiem uznać, że opinie skrajne to – z jednej strony ta, która uznaje małżeństwo za nierozerwalne, a z drugiej ta, która każde uznaje za rozerwalne, to pomiędzy nimi pozostaje niekatolicki fałsz, jakim jest uznanie, że niektóre małżeństwa są rozerwalne. Ale w istocie problem z tą wypowiedzią jest o wiele głębszy niż jej nieostrość. Kłopot polega bowiem na tym, że rolą Synodu nie jest poszukiwanie konsensu, ale prawdy.

A do tego, gdyby posłużyć się taką logiką to w grupie matematyków i ignorantów możnaby ustalić, że dwa plus dwa to pięć albo sześć. W jaki sposób? W bardzo prosty. Mamy bowiem dwie grupy skrajne: tych, którzy twierdzą, że to cztery (wiadomo matematyczni puryści i zwolennicy dogmatyzmu) i takich, którzy twierdzą, że to osiem (przesadni liberałowie). Eliminujemy więc odpowiedzi skrajne i w ramach „konsensu” ustalamy, że to pięć a może sześć. I niestety dokładnie tak samo jest z Synodem, który zamiast szukać prawdy będzie szukał konsensu.

Tomasz P. Terlikowski