Czy my chrześcijanie koniecznie musimy podpinać się za wszelką cenę pod ideologie współczesnego świata? Czy musimy siebie dowartościowywać i puszczać oko do społeczeństwa? Nie, no sam feminizm jako taki może dobry nie jest, ale jeśli go trochę ugrzecznimy, ubierzemy w język teologiczny, to wówczas stworzymy jego wersję lightową. Okrasimy sosem feministycznej nowomowy i stanie się on bardziej strawny. Feminizm bowiem, jak definiuje go Zuzanna Radzik w książce „Kościół kobiet” to „budowanie lepszego świata dla kobiet, mężczyzn i ich dzieci, a nie rewanż za doznawane przez wieki krzywdy. Czy idea budowania lepszego świata nie jest bliska chrześcijaństwu?” – pyta autorka.

I może byłaby, gdyby nie fakt, że wbrew deklaracjom feminizm w wersji katolickiej budowany jest na sprzeciwie wobec tego co męskie i  hierarchiczne w Kościele. Mam wrażenie, że z góry katolickie feministki zakładają, że to, co męskie czy zbudowane przez mężczyzn jest po prostu złe i trzeba to zmienić, wprowadzając w miejsce mężczyzn kobiety. „Nigdy wcześniej tyle kobiet nie było tak świadomych swojej roli, nie pełniło funkcji, nie miało własnego głosu. Pytanie, czy w Kościele bierzemy to pod uwagę” – mówi Radzik w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. Co więc proponują te świadome swojej roli kobiety, „bezdzietne singielki z europejskim paszportem” (tak siebie określa choćby Zuzanna Radzik). Proponują choćby kapłaństwo kobiet. Dlaczego? „A dlaczego nie?” – odpowiada autorka „Kościoła kobiet”.

I już sama ta deklaracja pokazuje, że feminizm katolicki z katolicyzmem raczej po drodze nie ma. Podważa on bowiem naukę Kościoła. A taką nieomylną nauką jest ta dotycząca wyświęcania na kapłanów wyłącznie mężczyzn. Nauka ta bowiem zakorzeniona jest w Tradycji i Magisterium Kościoła. Wypowiedzi papieży na ten temat są jednoznaczne. Papież Paweł VI przedstawił następujące argumenty: „poświadczony przez Pismo Święte przykład Chrystusa, który wybrał swoich Apostołów wyłącznie spośród mężczyzn; stała praktyka Kościoła, który naśladuje Chrystusa wybierając tylko mężczyzn; wreszcie żywe Magisterium Kościoła, konsekwentnie głoszące, że wykluczenie kobiet z kapłaństwa jest zgodne z zamysłem Boga wobec swego Kościoła”. Inaczej mówiąc, gdyby Pan Bóg chciał, powołałby do kapłaństwa kobiety, skoro tak się dzieje, widocznie miał dla nich inne zadania. Inne, nie znaczy gorsze. Wielokrotnie papieże podkreślali wyjątkową rolę kobiety. Zresztą one same także miały swoje miejsce w Ewangelii. Były przy Jezusie, były pierwszymi świadkami zmartwychwstania. „Obecność i rola kobiety w życiu i misji Kościoła, choć nie są związane z kapłaństwem urzędowym, pozostają absolutnie niezbędne i niezastąpione. Jak podkreśla Deklaracja Inter insigniores, „święta Matka Kościół pragnie, aby chrześcijańskie kobiety w pełni uświadomiły sobie wielkość swojej misji: w dzisiejszych czasach odegrają one decydującą rolę zarówno w odnowie i humanizacji społeczeństwa, jak i w ponownym odkryciu przez wierzących prawdziwego oblicza Kościoła”. Księgi Nowego Testamentu i cała historia Kościoła dostarczają wielu przykładów obecności w Kościele kobiet, które były prawdziwymi uczennicami i świadkami Chrystusa w rodzinie i w zawodach świeckich, a także w całkowitej konsekracji na służbę Bogu i Ewangelii” – pisał z kolei Jan Paweł II w liście apostolskim „Ordinatio sacerdotalis”. Niedawno naukę tę jako niezmienną i nieodwołalną przypomniał i potwierdził papież Franciszek. Podkreślił jedocześnie, że Kościół potrzebuje pełnego zaangażowania kobiet i studiów nad „głęboką teologią kobiety”.

Już samo przypomnienie niemylnej nauki papieży pokazuje, ze postulaty feminizmu katolickiego stoją w sprzeczności z jego nauką. Jeśli bardzo nasze teolożki chcą kapłaństwo kobiet wprowadzać, być może czas zmienić wyznanie. Anglikanie, protestanci już takie rzeczy praktykują. Tyle że wspólnoty, którym przewodzą kobiety statystycznie przestają się liczebnie rozwijać. Dodatkowo, wspólnoty nie tylko się nie rozwijają, ale ze wspólnot tych znikają mężczyźni. Nie ma ich, bo kobiety wszystko przecież zrobią lepiej. Żeby więc nie drażnić pań, usuwają się w cień. Czy o to chodzi feministkom? Przecież to żadne budowanie lepszego świata. To walka o władzę, „seksmisja” w wersji pseudokatolickiej. Tyle że w wydaniu kobiecym. Kobiety potrzebują swoich rzeczniczek w Kościele, potrzebują, żeby o nich mówiono i też dowartościowywało. Kościół we współczesnym świecie pozostaje już bodaj jedyną instytucja, która potrafi dostrzec choćby wartość rodzicielstwa, małżeństwa czy rodziny. I dlatego wprowadzanie do Kościoła postulatów feministyczno-genderowych (a takie są właśnie te proponowane przez katolicki feminizm) musi spotkać się z ostrym sprzeciwem.

Małgorzata Terlikowska