Ministrem zdrowia zostaje się nie po to, by podlizywać się obywatelom, ale po to, by podejmować takie decyzje, które szanują ich zdrowie. Stąd jedną z pierwszych decyzji nowego ministra było ogłoszenie wygaszania refundacji programu in vitro, a w zamian wspieranie faktycznej metody leczenia niepłodności, czyli naprotechnologii. Metody, pomijając już kwestie moralne,  dużo skuteczniejszej niż sztuczne zapłodnienie. Pokazuje to odwagę ministra. Nie boi się on bowiem iść na wojnę z klinikami in vitro, które dzięki rządowemu programowi leczenia niepłodności mogły liczyć na całkiem spore pieniądze od państwa.

Teraz przed ministrem Radziwiłłem kolejna batalia, tym razem z lobby farmaceutycznym. Ministerstwo Zdrowia pracuje bowiem nad przepisami, na mocy których dostępny bez recepty preparat antykoncepcyjny „dzień po” (EllaOne), miałby z powrotem być sprzedawany na receptę. –  Analizujemy sprawę. Niewątpliwie główny kierunek tej analizy jest taki, czy dostępność tego leku bez recepty, szczególnie w odniesieniu do osób nieletnich, do dzieci, jest rozwiązaniem właściwym – poinformował na konferencji prasowej minister Konstanty Radziwiłł. Od kwietnia specyfik ten legalnie w aptece mogą kupować osoby, które ukończyły 15. rok życia. Szykuje się więc ciekawa dyskusja, bo producent pewnie tak łatwo nie odpuści, W grę wchodzą bowiem ogromne pieniądze. Od kwietnia sprzedaż jedynej dostępnej bez recepty antykoncepcji „awaryjnej” gwałtownie wzrosła. Bez wątpienia przyczyniła się do tego bezpłatna reklama, którą specyfik miał w mediach od rana do wieczora. Jak podaje portal rynekaptek.pl, o ile w kwietniu sprzedało się 2,5 tysiąca opakowań, o tyle w maju było ich już 16 tysięcy. W czerwcu sprzedawał się jeszcze lepiej, rekordy sprzedaży bił w wakacje. Powrót do recept tę dobrą passę na pewno by przerwał.

Ile tabletek kupują niepełnoletnie dziewczyny, tego nie wiadomo. Ale to przede wszystkim w trosce o nie minister Radziwiłł chciałby powrotu recept na ten preparat. Pamiętać trzeba, że antykoncepcja awaryjna to nie dropsy, zawartość hormonów w jednej „pigułce po” odpowiada sumie stężeń w ośmiu zwykłych tabletkach antykoncepcyjnych. Czy farmaceuta ma czas tłumaczyć wszystko młodej klientce? O wiele lepiej zrobiłby to lekarz. Przy okazji sprawdziłby, czy faktycznie „pigułka po” jest potrzebna. A z opowieści wielu ginekologów wiem, że znaczna część pacjentek, które po recepty się zgłaszały na przykład na izbę przyjęć, była w takiej fazie cyklu, która wykluczała zajście w ciążę. Ciekawą rzecz opowiadali z kolei lekarze, którzy konsekwentnie odmawiali wypisywania tego typu antykoncepcji. Często po spokojnej i rzeczowej rozmowie, podczas której mogli przedstawić pacjentom skutki przyjmowania tego typu preparatów, pacjenci sami rezygnowali, bo w końcu ktoś im otworzył oczy, ktoś im wytłumaczył, jak to wszystko działa.

Na początku roku Komisja Europejska dopuściła do sprzedaży bez recepty preparat EllaOne. Ówczesny minister zdrowia przekonywał, że wprowadzenie takich uregulowań w Polsce jest obligatoryjne i polski rząd musi się decyzji podporządkować. Dziś już wiemy, że – mówiąc delikatnie – zostaliśmy wprowadzeni w błąd. – Rząd, wprowadzając na polski rynek bez żadnych ograniczeń preparat wczesnoporonny, powoływał się na stanowisko Unii Europejskiej. Otrzymałem stanowisko Komisji Europejskiej, które jasno stwierdza, że Unia Europejska nie zamierza kwestionować ustawodawstwa państw w tym zakresie – tłumaczył eurodeputowany Marek Jurek.  – To stanowisko zadaje kłam wcześniejszym deklaracjom rządu – dodał.

Jako że nieograniczony dostęp tych preparatów narusza polskie prawo w sposób drastyczny, należy więc nie tyle bezwzględnie powrócić do poprzednich uregulowań obowiązujących w Polsce, ale także wprowadzić całkowity zakaz dystrybucji środków wczesnoporonnych  w Polsce. W trosce o dobro dzieci, a nie zyski koncernów farmaceutycznych. I w trosce o to, by polskie prawo, które zakazuje aborcji (każdej, a zatem także tej wczesnej), było respektowane.

 

Małgorzata Terlikowska

 

<<< BĄDŹ WYJĄTKOWY I KUP KALENDARZ ZE .... ŚW. HILDEGARDĄ! WARTO! >>>