Czyżbym przespała wprowadzenie jakiegoś ważnego prawa? No tak, Matka Polka zatroskana o liczną dziatwę, zajmująca się gotowaniem domowych obiadów, sprawdzaniem lekcji, prasowaniem koszul i myciem zalanych sokiem podłóg mogła coś faktycznie przegapić. Podobno w Polsce został wprowadzony szariat, a kobiety przyodziane w burki. Byłam nawet ostatnio w centrum Warszawy i żadnej tak ubranej nie zauważyłam. Ale pewnie za dokładnie się nie rozglądałam, bo zajmowałam się pilnowaniem rozbiegającej się w cztery strony świata dziatwy. Nie widziałam też żadnego stosownego komunikatu w Internecie, choć na stronę Episkopatu Polski zaglądam regularnie. Może to jednak nie biskupi, a PiS takie prawo ustanowił? To nawet byłoby do tej ciemiężącej kobiety partii podobne. Ale chyba „Wyborcza” by to odnotowała piórem którejś ze swoich publicystek? Albo chociaż Tomasz Lis skomentował. A tu cisza. Widocznie po jasnej stronie mocy wiedzą coś, o czym nikt nie słyszał po tej drugiej ciemnej, niczym księżowska sutanna albo zakonny habit stronie.

Feministki jak co roku spotkały się na Kongresie Kobiet, gdzie od kilku lat walczą z dyskryminacją wszelaką i domagają się równości pod każdym względem. Choć Kongres pretenduje do bycia głosem każdej polskiej kobiety, wiele za taki głos dziękuje. I odpędza go jak muchę. Te wszystkie adiunkty, profesory, doktory i inne mądre głowy zajmują się tam bowiem wszystkim, tylko nie tym, co stanowi o faktycznym powołaniu kobiety. Jeśli już gdzieś któraś zapędzi się w tematy okołomacierzyńskie, to i tak wcześniej czy później temat sprowadzony zostanie nie do rodzenia, a do zabijania. Bo feministki nie o dzieci walczą, tylko o prawo do legalnej ich likwidacji. Aborcja nie schodzi więc z feministycznych sztandarów. Także w tym roku nie mogło zabraknąć tego akcentu i to wyrażonego w sposób artystyczny. Za pomocą happeningu, którego pomysłodawczynią była Manuela Gretkowska. „Jesteśmy gwałcone w naszych prawach. Sprzeciwiamy się temu!” – przekonywała pisarka. „Zamykają nam usta, zakładają burki. Sprzeciwiamy się temu!" – dodawała. A na znak protestu uczestniczki Kongresu założyły… Nie, nie burki. Jeszcze nie tym razem. To może za rok. Teraz panie przywdziały na głowy papierowe torby – symbol zamykania ust i ograniczania praw. Takie zwykłe szare, za to ponoć bardzo wymowne.

Do tej pory torebki na głowę (tzw.exit bag) zakładali samobójcy. Ale oni wybierali te plastikowe. Feministki jeszcze umierać nie chcą, więc na wszelki wypadek wybrały torby papierowe, żeby zapewnić dopływ powietrza wycięły nawet dziury na oczy. Kosmitki jak się patrzy. Czy to przypadkiem nie uczestniczka poprzednich Kongresów, była premier Ewa Kopacz domagała się zwiększenia nakładów na psychiatrię? Czyżby przeczuwała, co się święci? Miała jakieś przecieki? Bo jak patrzę na to widowisko, to nie pozostaje nic innego jak tylko lekarza wołać.

Dziwna ta jasna strona mocy. Ponoć walczy z alimenciarzami, a na scenę zaprasza tego, który z płaceniem alimentów ma problem. I jeszcze za przemowę dostaje gromkie brawa od zgromadzonych pań. Ponoć walczy o równouprawnienie i szacunek dla kobiet, a mężczyznę, który mówi otwarcie o potrzebie tego szacunku dla matek, babć (które także wypełniały salę Torwaru) i sióstr zakonnych wytupuje i wybucza. Taka to pokrętna logika. A że wszystko w tym świecie przewrócone jest do góry nogami, to i w zasadzie dziwić nie powinno, że panie feministki walczą z czymś, co jest wymysłem jedynie ich feministycznej wyobraźni. Bo czy ktoś każe Polkom burki nosić?

Małgorzata Terlikowska