Dekalog. Jasny, prosty przekaz. Drogowskaz, którym winniśmy się kierować w naszym życiu. Nie uznaje on wyjątków, nie uznaje kompromisów. Jeśli głosi „Nie kradnij”, to znaczy nie kradnij, a nie kradnij tylko czasami, albo wtedy, kiedy jesteś w trudnej sytuacji życiowej. Jeśli głosi „Nie cudzołóż”, to dlatego, że wartością jest miłość, wierność i uczciwość małżeńska. I je trzeba pielęgnować. Nie ma wyjątku, że możesz zdradzać, kiedy wkurza cię mąż lub żona, albo wtedy, kiedy współmałżonek wyjechał. Katolik poważnie traktujący swoją wiarę raczej nie powie: „jestem katolikiem, ale uważam, że możesz zdradzać żonę, bo ona na przykład jest chora, a wstrzemięźliwość to wielki heroizm, także sam rozumiesz, nikt heroizmu wymagać od ciebie nie może”. Nikt też nie powie: „jestem katolikiem, ale nie zarabiam tyle, żeby sobie kupić … - tu można wstawić dowolną rzecz. Co prawda jest przekazanie „nie kradnij”, ale ja bez tej rzeczy żyć przecież już nie potrafię. Ukradnę tylko raz”. „Alekatolicyzm” lubuje się w wyszukiwaniu nowych interpretacji objawionych przez Boga przykazań, szuka nowych usprawiedliwień, wyjaśnień. W imię dialogu? A może w imię poprawności politycznej?

„Alekatolicy” właśnie ruszyli do akcji, bo nie zgadzają się na całkowitą ochronę życia. To znaczy niby nawet się zgadzają, ale nie do końca. „Alekatolicy” bardzo boją się łatki fundamentalisty (trudno w kwestii życia człowieka przyjąć inną postawę), dlatego tak rozpracowują kwestię aborcji, żeby wszystko to jak najbardziej rozmyć. Ostatnio nawet w sieci krążył list: Jestem katoliczką i przeciwniczką aborcji, ale nie chcę jej rygorystycznego zakazu: „Sama siebie uważam za osobę wierzącą, jestem katoliczką, wczoraj modliłam się u św. Marcina za śp. księdza Jana Kaczkowskiego. Jestem zdania, że aborcja jest wielkim złem. Chcę wierzyć, że nigdy bym się na nią nie zdecydowała. Jednocześnie myślę, że ustawa, która obowiązuje do tej pory, jest wynikiem dużego społecznego kompromisu - a zgodzili się na nią także przedstawiciele Kościoła. Zastępowanie jej rygorystycznym zakazem, bez wyjątku, nie jest dobrem” – pisała autorka. Innymi słowy: jestem katoliczką, aborcję uznaję jako zło, ale jak ktoś chce popełnić to zło, ja mu przeszkadzać nie będę. Z kolei publicysta „Tygodnika Powszechnego” (jak mniemam katolik) nawoływał: „Sam jestem przeciwnikiem legalizacji aborcji, ale usłyszcie głos kobiet”. Tylko dlaczego katolicy muszą uginać się pod głosem kobiet. I jakich kobiet? Wśród kobiet nie ma jednego zdania na temat aborcji, dlaczego więc należy uznać, że rację ma strona, która walczy o zabijanie dzieci, a ta, która opowiada się za pełną ich ochroną traktowana jest jako oprawca, który chce narzucić innym swoje poglądy. Obrona życia to nie jest ani sprawa polityczna, ani światopoglądowa, ani religijna. Obrona życia jest ponad to wszystko. Chodzi w niej bowiem o wypracowanie takich standardów, które uregulują zasady życia społecznego, choćby te, że silniejsi nie podnoszą ręki na słabszych. Bez wyjątku. Dopuszczenie choćby jednego wyjątku skutkować będzie rozszerzaniem tego prawa na kolejne grupy tych, którzy z jakiegoś powodu – zdaniem silnych i dyktujących warunki – nie mają prawa do życia. I choć nie każdy obrońca życia musi być katolikiem (spora grupa nie jest), to każdy katolik winien życia bronić, co wprost wynika z przykazania „Nie zabijaj”.

Katolicyzm zobowiązuje, zobowiązuje do obrony życia, każdego życia. I matki, i dziecka. Bo to dziecko to Boże stworzenie, Boży dar, który nieprzypadkowo pojawił się na świecie: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię” – czytamy w Księdze Jeremiasza. Każde to dziecko to zamysł Boży, którego prawem jest się urodzić. Tu nie ma miejsca na wybór. Żaden człowiek nie może sam decydować o życiu drugiego, bo nie on daje temu drugiemu życie. Nie może także usprawiedliwiać działań złych moralnie, ani sugerować takich rozwiązań innym. Dobro i zło nie znoszą kompromisów. W wyniku aborcji ginie człowiek na najwcześniejszym etapie rozwoju. Na jakiej podstawie więc mogę decydować, czyje życie zachować, a kto nie jest tego życia godny? Obrona życia jest konsekwentna i ja jako katoliczka jestem zobowiązana, by życie to chronić bezwzględnie. A już szczególnie w sytuacji, kiedy jest ona zagrożone. To moje moralne prawo, które nie zostało mi narzucone przez hierarchów czy instytucje, tylko wprost wynika z nauki Jezusa Chrystusa.

„Alekatolizyzm” łatwo może przekształcić się w parodię katolicyzmu. Dlatego, ci wszyscy, którzy z takim zapałem szukają rozmaitych „ale”, nich w tyle głowy mają słowa z Ewangelii św. Mateusza: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Jak widać, dla Chrystusa nie ma „żadnego ale”. 

 

Małgorzata Terlikowska