Amerykański purpurat coraz mocniejszymi wypowiedziami stawia się na czele krytyków papieża, ale do tego zdążył już nas przyzwyczaić.

Odkąd po wyborze nowego Biskupa Rzymu, kard. Raymond Burke został usunięty ze stanowiska Sygnatury Apostolskiej, stał się on zażartym krytykiem Franciszka. „Jeśli będę musiał, sprzeciwię się papieżowi” - mówił w 2015 r., którego wybór i decyzje uważał za „trudny czas” dla Kościoła. Teraz jego krytyczne wypowiedzi pojawiają się w kontekście papieskiej adhortacji posynodalnej.

W ostatnim z wywiadów powiedział z kolei: „Jest w Tradycji Kościoła praktyka korygowania błędów Biskupa Rzymskiego. Jest to oczywiście dość rzadko stosowane. Jeśli jednak nie otrzymamy odpowiedzi na te pytania, to chciałbym powiedzieć, że będzie to kwestia podjęcia formalnego aktu korekty poważnego błędu” - co jest już balansowaniem na krawędzi nieposłuszeństwa wobec swojego zwierzchnika.

Jakby nie było, wypowiedź Burke, czy też list jedynie czterech, w dodatku emerytowanych kardynałów, jest czymś poślednim jakościowo niż poważny konflikt w Kościele, który zwiastowałby kontrę np. kilkudziesięciu kardynałów czy teologów tej rangi co Ratzinger czy Müller.

Natomiast w polskiej rzeczywistości internetowej, gdzie istnieje nadreprezentacja krytyków Franciszka, tego typu wypowiedzi na zasadzie „o, ten mówi to co chcemy usłyszeć” są rozdmuchiwane do rangi rychłego rozłamu w Kościele, bądź tradycjonalistycznej rebelii, która w końcu zmiecie znienawidzonego Latynosa z urzędu.

Nie dziwmy się zatem, że Kościół w Polsce jest postrzegany jako pełen tych, co wciąż chcą kamienować cudzołożników, albo skupiają się na Prawie, ignorując Chrystusa i miłosierdzie. Bo przecież nie o zmianę doktryny tu chodzi, co zresztą potwierdzali wielokrotnie hierarchowie, ale Miłość, którą jest Bóg, czego nam na co dzień po prostu brakuje.

Tomasz Teluk