Wybór między Emmanuelem Macronem a Marine Le Pen to obraz sytuacji dramatycznej, w której znalazła się laicka republika zagrożona obliczem radykalizmu i islamu.

„Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?” - pytał św. Jan Paweł II, podczas pielgrzymki w 1985 r. Dziś ta laicka republika staje się najmłodszą z córek islamu, powoli podbijana przez przybyszów z Afryki Północnej. Wybory prezydenckie ukazują zaś faktyczny stan państwa.

Tak naprawdę Francuzi nie mieli dobrego kandydata, który gwarantowałby konstruktywną zmianę w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Macron jest przedstawicielem establishmentu, który zapewnia zabetonowanie obecnego układu na lata. Natomiast jego przeciwniczka jest wielką niewiadomą, której elekcja zaogniałaby i tak już napięte nastroje w społeczeństwie oraz sprowadzałaby dużą niepewność w rządzeniu krajem.

Co Francja zrobiła ze swoim chrztem mówią życiorysy obu kandydatów. Le Pen miała trzech życiowych partnerów. Jej dzieci zostały ochrzczone u lefebrystów. To właściwie jedyny wątek, który łączy jej sylwetkę z katolicką tradycją. Program, który prezentuje, cechuje zarówno permisywizm moralny (brak sprzeciwu dla aborcji czy związków tej samej płci), jak i socjalizm gospodarczy czy skrajny nacjonalizm. 

Nie lepiej wygląda u Macrona - jednego z najmłodszych dziadków Francji, który ożenił się ze starszą o 24-lata nauczycielką. Nie ma z nią dzieci, bawi więc wnuki potomków z pierwszego związku swojej partnerki. Jest niepoprawnym euroentuzjastą, byłym bankierem i człowiekiem zamożnym. Jego program zaś trąci populizmem. Obiecuje dobrobyt, ale także państwowe rozdawnictwo. Chce wiele, ale nie bardzo wiadomo jak to zrobi.

Ostatnia debata telewizyjna Le Pen i Macrona pokazała jak napięta jest atmosfera przed niedzielnymi wyborami. Kandydaci atakowali się nawzajem nie stroniąc od osobistych wycieczek. Le Pen wytykała przeciwnikowi, że jest wyrachowanym finansistą, globalistą i marionetką w rękach elit. Z kolei Macron ostrzegał wyborców przed duchem zniechęcenia, wojną domową, izolacją międzynarodową kraju. Le Pen celnie zauważyła, że Francja i tak będzie rządzona przez kobietę: albo przez nią samą, albo przez Angelę Merkel.

Macron w swojej kampanii mocno atakował Polskę, zarzucając naszemu krajowi dryfowanie w stronę faszyzmu, sojusz z Władimirem Putinem i inne tego typu bzdury. Według Reduty Dobrego Imienia te ataki na nasz kraj nie były przypadkowe. Mogą nie tylko służyć przejęciu skrajnie lewicowego elektoratu, ale także zwiastować włączenie się Francji w politykę nacisków na Polskę ze strony Unii Europejskiej. 

Mimo mocnych słów jest mało prawdopodobne, aby Le Pen wydarła zwycięstwo Macronowi na ostatniej prostej. Choć Francuzi nie ufają sondażom, ostatnie sprawdziły się niemal co do joty. Wszystko więc wskazuje na to, że nad Sekwaną wybiorą święty spokój. Może to oznaczać nie tyle długotrwałą stagnację, co  potęgowanie problemów narosłych przez lata. 

Tomasz Teluk