Jego droga do kapłaństwa była pasmem upokorzeń. Przełożeni chcieli wydalić go z seminarium z powodu braku postępów w nauce. Piętą achillesową okazała się łacina, którą zdołał z największym trudem opanować ledwie w zarysie. Uczyniono dla niego wyjątek i ostatecznie dopuszczono do końcowych egzaminów w języku francuskim. Jako młodego księdza początkowo pozbawiono go jednak prawa spowiadania… taki był zdumiewający początek kapłańskiej drogi świętego męczennika konfesjonału.

Spowiadał rocznie około trzydziestu tysięcy osób. W ostatnim roku swego życia nawet osiemdziesiąt tysięcy. Biskupi, zakonnicy, arystokraci, prości wieśniacy - pod wiejskim kościołem zbierały się tłumy ludzi. Jedni wiedzeni żalem za grzechy, inni – ciekawością. Często musieli czekać wiele godzin, a nawet  kilka dni, aby móc się wyspowiadać.

Około północy proboszcz dzwonił na Anioł Pański. Był to znak dla ludzi, że mogą przychodzić do spowiedzi. Ksiądz przerywał spowiedź o szóstej lub siódmej rano (w zależności od pory roku), aby odprawić Mszę Świętą, po czym powracał do konfesjonału aż do godziny jedenastej. Potem zajmował się zbudowanym przez siebie przytułkiem dla dzieci - Domem Opatrzności Bożej w Ars. Czasem – jeśli czasu starczyło  – jadł skromny posiłek, zawsze w pośpiechu i na stojąco.  

O godzinie piątej po południu powracał do konfesjonału i spowiadał do dwudziestej.  Później udawał się na plebanię, choć bywało, że nie miał siły uczynić ani kroku… wówczas mężczyźni wynosili go na rękach z konfesjonału na wieczorny spoczynek.  Jednak nawet  i tam  oczekiwali go penitenci, zwykle więc przyjmował jeszcze kilka osób. Po tak wyczerpującej pracy część nocy spędzał na modlitwie – by po północy znów powrócić do konfesjonału.  Nigdy nie spał więcej niż trzy godziny na dobę. Spał  na gołych deskach, a  jadł tak mało, że już sam fakt, iż nie umarł z głodu, był zdaniem świadków ewidentnym cudem. Każdą otrzymaną jałmużnę rozdawał biedakom albo przeznaczał na wyposażenie kościoła.

 

Nigdy nie dał nikomu rozgrzeszenia, jeśli nie był pewny jego żalu i skruchy.

Mawiał często także, że po grzechu śmiertelnym, największym nieszczęściem jest grzech powszedni; przekonywał, że grzech jest gorszy od wszystkich nieszczęść świata i samej śmierci.

Spowiedź zazwyczaj nie trwała zbyt długo, gdyż proboszcz miał dar czytania w duszach. Czasem jedno wypowiedziane przez niego zdanie wystarczało, aby wzbudzić u penitenta szczerą skruchę i gorące łzy żalu.  Choć bywało i tak, że zatwardziali grzesznicy musieli przychodzić do niego wiele razy, zanim przez szczery żal i postanowienie poprawy udzielał rozgrzeszenia. Wypełnienie zadanej przez niego pokuty wiązało się z koniecznością poniesienia trudu i wysiłku, by w ten sposób ukazać ludziom wielkość ich win i  pobudzać do głębszego żalu za grzechy. Tłumaczył: Można często słyszeć niesprawiedliwe zarzuty przeciw co surowszym spowiednikom, że burzą zasady wiary, że wtrącają grzeszników do piekła, że jest rzeczą nieroztropną wymagać od penitentów za wiele. Najmilsi! Tak rozumują przeważnie ci, którzy nie zasługują na łaskę rozgrzeszenia…*

 

Jak wspominał świadek: Dwa razy spowiadał mnie. Każde wyznanie moje wywoływało z jego strony okrzyk współczucia i wstrętu do najmniejszych wykroczeń... W słowach tych uderzył mię szczególnie przenikający je rzewny ton. Te proste słowa: Jak szkoda! W zwięzłości swej wskazywały dostatecznie na ogrom krzywdy wyrządzonej własnej duszy. **

 

Jakie przesłanie na dobiegający końca czas spowiedzi wielkanocnej A.D. 2020 może mieć dla nas św. Jan Vianney?

Mówisz, że nikogo nie zabiłeś ani nie okradłeś, ale wiedz, że także z powodu innych grzechów piekło napełnia się potępieńcami. Gdyby spowiednicy udzielali wam rozgrzeszenia wtedy, kiedy na nie zasługujecie, okazaliby się katami waszych biednych dusz, które tyle kosztowały Jezusa Chrystusa. *

Zawiedzie się ciężko ten, kto zuchwale grzeszy, myśląc, że się nawróci w godzinie śmierci.

Ty, bracie i siostro, też często nadużywasz Bożych łask. W czasie choroby robiłeś postanowienia, że gdy tylko Bóg wróci ci zdrowie, to się zmienisz. Wyzdrowiałeś, a nie poprawiłeś się. Więcej, jeszcze gorzej postępujesz niż dawniej: nawet spowiedź wielkanocną opuszczasz. Pamiętaj, przyjdzie inna choroba, umrzesz w niepokucie i pójdziesz do piekła! Im ktoś dłużej zwleka, tym trudniej mu się poprawić.

Sami wiecie, że dawniej robiła na was wrażenie myśl o Sądzie Ostatecznym i o piekle, tak że nawet płakaliście. Dziś już was te straszne prawdy nie przerażają, wasze serca stały się nieczułe – widocznie Bóg powoli was opuszcza. A kiedy przebierze się miara grzechów, nieodwołalnie nastąpi kara.

Powiecie może, że wielu ludzi nawróciło się dopiero w godzinie śmierci. Prawda, że łotr po prawicy nawrócił się dopiero w ostatniej chwili. Ale on nie znał przedtem Chrystusa, a gdy tylko Go poznał, zaraz w Niego uwierzył.

Jak straszny los czeka grzesznika, który nawrócenie odkłada na godzinę śmierci! Ilu to ludzi, którzy, pewni siebie, byli przekonani, że się nawrócą – ilu takich diabeł porwał do piekła? I co powiecie na to wy wszyscy, którzy się nie modlicie, nie spowiadacie, nie myślicie o poprawie? Dalej będziecie trwać w tym groźnym stanie, z którego w każdej chwili możecie wpaść w wieczne otchłanie?***

Męczennicy konfesjonału, święty Janie Vianney’u, święty Leopoldzie, błogosławiony ojcze Honoracie, módlcie się za nami!

mg