Salonowe autorytety bananowej młodzieży nie przebierają w słowach, kiedy mowa o takich wartościach jak Ojczyzna czy patriotyzm. Chyba wszyscy dobrze pamiętamy, co na ten temat miała do powiedzenia Maria Peszek. W jednym z wywiadów piosenkarka wyznała: „Gdyby moja ojczyzna popadła w jakieś tarapaty, myślę tu o sytuacji zbrojnej, to ja natychmiast zostaję dezerterem. Nie zostaję sanitariuszką, nie schodzę do kanału. Pierwsza rzecz, jaką robię, to spier**** po prostu”. Wyraz swoje dezaprobaty (najdelikatniej rzecz ujmując) do walki zbrojnej za Ojczyznę dała również w jednej ze swojej piosenek, o jakże wymownym tytule „P****ę cię miasto”. Dosłownie kilka wersów, aby nie urazić co wrażliwszych czytelników: „P***ę cię miasto, twoje krwawe dzieje bledną gdy dnieje, p***ę cię miasto. W tobie sobie mieszkam, co nie znaczy, że s****m lub, że się dobrze tu czuję, p****e. P***ę cię miasto, chodzę własnymi drogami a ty mi je wyznaczasz swymi przystankami. P****ę cię miasto, jesteś jak stare ciasto. Miasto, pasożycie, p***ę cię nad życie...”.

Artystka (z resztą nie pierwsza i nie jeden raz) kwestionowała walkę za Ojczyznę. Oczywiście, nikt nikogo do chwytania za broń w razie potrzeby zmuszać nie będzie, więc tym bardziej dziwią mnie deklaracje, typu „spierdalam po prostu”. Być może po fali kultu, jaka m.in. dzięki Muzeum Powstania Warszawskiego, przelała się wśród młodzieży i mocnym zaistnieniu sierpniowej insurekcji w popkulturze, wajcha przestawiła się w drugą stronę i teraz w dobrym tonie jest kwestionowanie umierania za Polskę... W takim bowiem tonie wypowiada się reżyser skądinąd mocno chwalonego (nominowanego do Oscara) filmu „Rewers”. „Nie wierzę, że większość tych ludzi walczyła dla idei. Myślę, że ulegli jakiemuś zbiorowemu ciśnieniu. Nie wypadało nie iść. Nie wypadało nie zginąć. To chore. Nie cierpię tego w Polakach - z szabelką na czołgi, umrzeć za ojczyznę, kult męczeństwa, Polska Chrystusem narodów itp. Sorry, ja bym do powstania nie poszedł. Taka Polska mnie męczy. Coś czuję, że po tym wywiadzie będą na mnie mówić "reżyser krajowy" zamiast "polski" – mówi Borys Lankosz w dzisiejszym „Dużym Formacie”.

Nie wiem, czym kierował się Lankosz głosząc poglądy, które wypisz, wymaluj – wpisują się w te, prezentowane przez redakcję z Czerskiej. Być może medium, któremu udziela się wywiadu w jakiś sposób determinuje tezy, jakie się głosi... Osobiście, najmocniej zadziwia mnie to, że reżyser, który nie tylko sam siebie kreuje jako niezależnego, ale również robi niezależne, oryginalne i wychodzące poza „ramki” filmy (jak wspomniany „Rewers”), jest tak pozbawiony samodzielnego myślenia, że nawet jednym zdaniem nie wychodzi poza normy politycznej poprawności.

Z Lankoszem można by się nawet zgodzić, kiedy mówi o polskim kulcie cierpiętnictwa. Jest jedno zasadnicze „ale” - przecież nikt dziś nikomu nie każe umierać za Polskę. Nie wymaga tego (całe szczęście) sytuacja. A jeśli by tak było? Sądzę, że ani Peszek, ani Lankosza nikt na siłę w kamasze by nie wkładał (oni sami pewnie, jak to zresztą deklarują) dawno „spier****” z Polski. Dziwi mnie jeszcze jedno – skoro pewnym celebrytom, których status quo jest narzekanie na nasz kraj, w Polsce jest tak źle, to czemu z niej jeszcze nie wyjechali? Czemu wciąż tak koszmarnie męczą się w państwie, które czci powstańców? Może dlatego, że w każdym (może prawie każdym) innym państwie na świecie takie wartości jak męstwo, odwaga, honor, ojczyzna są bardzo wysoko cenione, a narodowych bohaterów darzy się estymą? I jakoś pod każdą szerokością geograficzną to jest całkiem normalne, tylko u nas jakieś takie „zaprzańskie”, rodem z ciemnogrodu...

Marta Brzezińska-Waleszczyk