W XIX wieku ideologia imperialna w Rosji przybrała formę tzw. słowianofilstwa, czyli przekonania głoszącego, że przyszłość – zarówno w sensie politycznym, jak i cywilizacyjnym – należy do Słowian, a wśród nich do najpotężniejszego państwa słowiańskiego – Rosji.

W słowianofilskich kręgach chętnie posługiwano się pojęciem „zgniłego Zachodu”, dla którego ożywienia niezbędne jest zrealizowanie programu słowianofilskiego, czyli ustanowienia dominacji politycznej i kulturowej Rosji nad całą Europą. Ożywienie zaś przyjdzie dzięki prawosławiu.

KATOLICYZM – GŁÓWNY WINOWAJCA „GNICIA” ZACHODU
Jak pisał Iwan Kiriejewski (1806-1856), jeden z twórców ideologii słowianofilskiej:

„Prawosławny wie, że do osiągnięcia prawdy integralnej potrzebna jest integralność rozumu, i poszukiwanie owej integralności stanowi nieustanny cel jego wysiłków”.

Tylko prawosławie przechowało w sobie możliwość organicznego oraz integralnego (dwa słowa kluczowe dla słowianofilów) rozwoju. Zachód zaś za sprawą rzymskiego katolicyzmu taką zdolność zupełnie utracił.

Nowa odmiana rosyjskiej ideologii imperialnej, podobnie jak jej poprzedniczka, czyli idea Moskwy jako „trzeciego Rzymu”, w istotny sposób nasycona była radykalnym antykatolicyzmem.

Według słowiańskich ideologów całe zło – od protestantyzmu poprzez rewolucję francuską i socjalizm – miało swój korzeń w papieskim Rzymie i będącym w jedności z nim Kościołem katolickim.

Wspomniany przed chwilą Kiriejewski uważał, że Kościół rzymski zaczął odchodzić od prawdziwie chrześcijańskiego ducha w momencie, gdy za pośrednictwem pogańskiego Rzymu zachłysnął się

„triumfem formalnego rozumu człowieka nad wszystkim, co znajduje się w nim i poza nim”.

Pod dużym wpływem słowianofilskiej ideologii, w tym także zawartego w niej antykatolicyzmu, pozostawał wielki rosyjski pisarz Fiodor Dostojewski. Podobnie jak jego słowianofilscy mentorzy uważał on, że Rosjanie mają przed sobą szczególną misję do wykonania w postaci duchowej odnowy całego świata, w tym także – a może przede wszystkim – „zgniłego Zachodu”:

„Niesiemy światu to tylko, co możemy mu dać, a zarazem to właśnie, co jest mu potrzebne: prawosławie, prawowierną i sławną odwieczną religię Chrystusową oraz całkowitą moralną odnowę pod jej znakiem. I wyjdzie z nas [nowy] Eliasz i Enoch, aby walczyć z Antychrystem, tj. z duchem Zachodu”.

BISMARCK – NASZ SOJUSZNIK


Co jednak sprawiło, że Zachód pilnie potrzebuje duchowej odnowy? Tutaj Dostojewski odpowiadał podobnie jak słowianofile – winowajcą był rzymski katolicyzm.

„Na Zachodzie z winy katolicyzmu utracono Chrystusa i z tego powodu Zachód upada, wyłącznie dlatego” – pisał autor Zbrodni i kary.

Zawiniona przez katolicyzm cywilizacyjna degrengolada Zachodu trwała według Fiodora Dostojewskiego całe wieki.

Każda odmiana rewolucyjnego przewrotu – czy to rewolucja francuska, czy socjalizm (komunizm) – jest w ostatecznym rozrachunku spowodowana przez katolicyzm lub jego najgorszą postać: „jezuityzm”.

Katolicyzm jest zaś przyczyną wszelkiego zła, bo Chrystusa Ewangelii zastąpił stworzonym na swoje podobieństwo Chrystusem ulegającym trzeciej pokusie szatańskiej – pokusie władzy. To dlatego papieże od najdawniejszych czasów aż po czasy współczesne dążą do tego, by „być carem nad carami, panem nad panującymi”.

Jeden jest jednak prawdziwy, bo prawowierny (prawosławny), car – car rosyjski. A duchowe oczyszczenie świata nastąpi w momencie, gdy

„prawo polityczne i pierwszeństwo plemienia wielkoruskiego w całym świecie słowiańskim urzeczywistni się w sposób ostateczny i bezsporny”.

Zanim ta wizja się spełni, należy – jak podkreślał autor Biesów – z otwartymi ramionami przywitać każdego sojusznika w walce z katolicyzmem. W tym kontekście Dostojewski z wielką nadzieją spoglądał na rozpętany w Niemczech przez Ottona von Bismarcka antykatolicki kulturkampf.

Rosyjski pisarz nie szczędził słów pochwały dla niemieckiego kanclerza, który – jak podkreślał Dostojewski – potrzebuje rosyjskiego wsparcia jako „główny wróg papiestwa i rzymskiej idei” i jako taki „patrzy głębiej”, bo dostrzega to, czego wielu ludzi na Zachodzie dostrzec nie potrafi: głębokie duchowe podobieństwo między katolicyzmem (papiestwem) a socjalizmem.

Tak pisał autor Braci Karamazow w 1864 roku:

„Z katolickiego chrześcijaństwa wyrośnie tylko socjalizm, z naszego [prawosławnego] wyrośnie braterstwo”.

PIERWSZE I NAJWAŻNIEJSZE: ZNISZCZYĆ KATOLICYZM W POLSCE
Jakiekolwiek rosyjskie plany uzdrowienia „zgniłego Zachodu” byłyby bez szans, gdyby nie udało się najpierw „uzdrowić” Polski, to jest doprowadzić do radykalnego osłabienia katolicyzmu na ziemiach polskich.

Jak słusznie zauważył św. Zygmunt Szczęsny Feliński, który był arcybiskupem warszawskim w okresie powstania styczniowego:

„Żeby zrozumieć stosunek rządu rosyjskiego do Kościoła katolickiego w Polsce, zwłaszcza na Litwie i Rusi, nie trzeba nigdy tracić z pamięci tego względu, że nic tak skutecznie nie przeszkadza zaborcom do połknięcia i przetrawienia we własny organizm swej ofiary, jak religia katolicka. Nawet narodowość polska nie stanowiła tak twardej między zwycięzcami i zwyciężonymi przegrody jak religia”.

Słowa świętego arcybiskupa Warszawy potwierdzają badania nad kształtem polityki rosyjskiego zaborcy wobec katolicyzmu na ziemiach Rzeczypospolitej, które w wyniku rozbiorów dostały się pod panowanie carów. Od początku charakteryzowała się ona wrogą postawą do Kościoła katolickiego – zarówno obrządku greckiego (Kościół unicki), jak i łacińskiego.

Wraz z taką postawą szło w parze systematyczne wspieranie poszerzania stanu posiadania Cerkwi prawosławnej (przede wszystkim w obrębie tzw. ziem zabranych – czyli zagrabionych przez Rosję w latach 1773-1795). Bardzo wymowne pod tym względem są liczby: w 1772 roku na historycznych ziemiach Rzeczypospolitej istniała tylko jedna diecezja prawosławna. W 1914 roku było ich już dziewięć.

Podobną dynamikę miał wzrost liczby parafii prawosławnych; podobnie jak w przypadku prawosławnych diecezji był on w dużej mierze uwarunkowany kolejnymi kasatami Kościoła unickiego przeprowadzanymi przez carat (w 1839 roku na „ziemiach zabranych”, w 1875 roku w Królestwie Polskim).

W latach 1860-1905 władze rosyjskie zlikwidowały sto kilkadziesiąt katolickich (łacińskich) parafii w obrębie diecezji: wileńskiej, mińskiej i łuckiej. Znaczna ich część była od dawna w posiadaniu Cerkwi.

W Kongresówce po 1875 roku liczba parafii prawosławnych wzrosła ponad siedmiokrotnie (z 42 do 309), głównie na skutek przymusowego „przepisania” unitów do Cerkwi.

Zewnętrznym wyrazem ekspansji prawosławia kosztem katolicyzmu na ziemiach Rzeczypospolitej był szeroko zakrojony program budowy cerkwi prawosławnych na ziemiach polskich.

Główny nacisk położono na „ziemie zabrane”, ale przecież jedną z największych cerkwi w rosyjskim imperium zbudowano pod koniec XIX wieku w centrum Warszawy, na placu Saskim (cerkiew św. Aleksandra Newskiego, wyburzona na polecenie władz niepodległej Polski w latach 20. XX wieku).

„ŁACIŃSTWO” – PRZYCZYNA ZDRADY I UPADKU POLSKI
Tej polityce zaborczego rządu rosyjskiego towarzyszyła równie intensywna kampania propagandowa wymierzona w „polskie łaciństwo”, jak z pogardą nazywano polski katolicyzm.

Apogeum tej kampanii propagandowej przypadło na okres powstania styczniowego (1863-1864) oraz w okresie realizowanej przez państwo carów brutalnej polityki rusyfikacyjnej po stłumieniu tej insurekcji. Polakożerczym inwektywom towarzyszył równie ostry atak na katolicyzm.

Rosyjscy propagandyści ukuli wówczas wobec Polski pojęcie „Judasza Słowiańszczyzny”. „Zdrada” Polski miała polegać na przyjęciu w X wieku chrztu od Kościoła łacińskiego (zachodniego), a nie, „tak jak wszyscy Słowianie”, za pośrednictwem Kościoła bizantyńskiego (wschodniego).

Jak każda propaganda, również ta przechodziła do porządku dziennego nad faktami historycznymi, które były takie, że jeszcze przed Polską chrzest za pośrednictwem Kościoła zachodniego przyjęli słowiańscy Czesi oraz Chorwaci.

Antykatolicka propaganda w Rosji w latach 60. XIX wieku chciała wpoić swoim odbiorcom przekonanie, że przyjęcie katolicyzmu stało się w dłuższej perspektywie czasowej główną przyczyną upadku państwa polskiego.

Kilka lat przed wybuchem powstania styczniowego Konstanty Kawielin – rosyjski historyk i publicysta – pisał:

„Katolicyzm działał rozkładającym sposobem na wszystkie plemiona słowiańskie, których się dotknął. Sam on jest płodem europejskiej cywilizacji, ale cała kwestia w tym polega, na jakim stopniu swojego rozwoju może naród słowiański przeszczepić sobie europejskie pierwiastki, nie tracąc samodzielności.

Arystokratyzm i Kościół kosmopolityczny nie dopuściłby narodu do wytworzenia tego krzepkiego państwa, którego wyrobienie stanowi jedyny płód dziejów i jedyną zasługę plemienia wielkoruskiego”.

W konkretnym przypadku narodu polskiego katolicyzm – głosili rosyjscy propagandyści – był tym czynnikiem, którego istnienie decydowało o „wrogości” Polski wobec Rosji.

Tak pisał w maju 1863 roku Iwan Aksakow, jeden z czołowych autorów polakożerczych tekstów w okresie powstania styczniowego:

„Oto, gdy Polska wyrazi skruchę i oderwie się od Łaciństwa, wówczas możliwym będzie dla niej istnienie wśród państw słowiańskich, ale Polska katolicka nigdy nie będzie w zgodzie z Rosją, zawsze będzie »le boulevard de l’Occident«, »l’avengarde de l’Europe«. […]

Odrodzenie Polski możliwe jest jedynie przy wyrzeczeniu się katolicyzmu, przy rezygnacji z dotychczasowych tradycji państwa”.

ANTYKATOLICKA HISTERIA NIE ZNA GRANIC
W okresie powstania styczniowego w prasie rosyjskiej (i to nawet w tzw. poważnej prasie) pełno było wyssanych z palca doniesień o rzekomo dokonanej w nocy 22 stycznia 1863 roku (początek powstania) w Warszawie „drugiej nocy św. Bartłomieja” wobec wojskowych i cywilnych Rosjan.

Histeryczne doniesienia mówiły o tysiącach zdradziecko zamordowanych przez Polaków niewinnych ofiar. W roli zabójców rosyjska propaganda obok powstańców obsadzała również katolickich księży, zwłaszcza jezuitów, którzy funkcjonowali jako symbol wszelkiego zła.

Tej histerii ulegali również ludzie, od których można by oczekiwać bardziej krytycznego spojrzenia na sensacyjne pogłoski. Wymowny pod tym względem jest wpis w dzienniku rosyjskiego pisarza Włodzimierza Odojewskiego, który pod datą 15 lutego 1863 roku zanotował:

„Dzisiaj telegram – w Warszawie rodzaj »nocy św. Bartłomieja«. Rosjan w sposób zdradziecki rżnęli na kwaterach. Jezuici nie śpią”.

Tak określano polski zryw, w którym – o czym wiedzą wszyscy badacze historii insurekcji styczniowej – nie było w Warszawie żadnej „powtórki nocy św. Bartłomieja”.

Akty przemocy na bezbronnej ludności cywilnej zdarzały się natomiast po drugiej stronie. W różnych miejscach zaboru rosyjskiego armia carska dokonywała masowych morderstw na polskich cywilach.

Gdy w zaborze rosyjskim trwało powstanie styczniowe, w Rosji rekordy popularności biła fałszywka pt. Katechizm polski, rzekome tajne instrukcje dla polskiego duchowieństwa nakazujące zdradziecko i bezwzględnie mordować wszystkich Rosjan w Polsce. Echem tej histerii są słowa Dostojewskiego, który stwierdzając z ubolewaniem, że

„u Polaków cała cywilizacja przekształciła się w katolicyzm”, dodawał zaraz, że Polacy „w imię katolicyzmu palili Rosję i obdzierali Rosjan ze skóry. Prześladowali nas, pluli na nas jak na niewolników, nie uważali nas za ludzi. A dlaczego tak było, jak myślicie? Z powodu katolickiej propagandy, z powodu furii prozelickiej, z powodu żądzy polonizowania i katolicyzowania”.

Grzegorz Kucharczyk/Miłujcie się