Kościół wspomina dziś w liturgii św. Edytę Stein, niemiecką filozof żydowskiego pochodzenia i jedną z najważniejszych mistyczek XX wieku. Z tej okazji warto przypomnieć też sylwetkę innej myślicielki żydowskiego pochodzenia, która została zapamiętana jednak nie jako święta mistyczka, a jako gnostyczka i modernistka. Mowa o Simone Weil.
- „Simone Weil była gnostyczką i katoliczką, żydówką i albigensem, mediewistką i modernistką, racjonalistką i mistyczką, buntowniczką i świętą”
- pisał o Simone Weil Thomas Merton, pokazując jak skrajnie trudno jest ocenić postać tej zmarłej w 1943 roku francuskiej filozofki.
Urodziła się w 1909 roku, w bogatej rodzinie zasymilowanych Żydów w Paryżu. Wychowywana była poza jakąkolwiek tradycją religijną w wyznającym liberalne zasady środowisku francuskiego mieszczaństwa. Na studiach nazywano ją „czerwoną dziewicą”. Choć szczerze nienawidziła komunizmu i bolszewizmu, które szeroko krytykowała, miała zdecydowanie lewicowe przekonania. Miały one być podyktowane świadomością krzywdy, wobec której nie chciała przechodzić obojętnie. Dlatego po kilku latach nauczania filozofii i greki w liceach zdecydowała się zostać robotnicą. Pracowała w zakładach Renault i Alsthom w Paryżu. Zachowując dystans wobec Francuskiej Partii Komunistycznej chciała walczyć o prawa proletariatu. W 1936 roku wyjechała do Hiszpanii, gdzie w czasie wojny domowej dołączyła do anarchistów jako sanitariuszka. Została ranna i musiała zrezygnować z walki.
W czasie wojny domowej w Hiszpanii otworzyły się jej oczy i dostrzegła, że Związek Sowiecki prowadzi równie imperialistyczną politykę jak inne państwa, a zbrodnie komunistów przewyższają zbrodnie faszystów. Wtedy jeszcze bardziej zdystansowała się od świata lewicy, ale do końca życia solidaryzowała się z ludźmi biednymi i pokrzywdzonymi.
Po wojnie hiszpańskiej zaczęła interesować się chrześcijaństwem. Najważniejszym wydarzeniem zdaje się być jej udział w liturgii Wielkiego Tygodnia w klasztorze benedyktyńskim w Solemnes.
- „Był tam młody Anglik, katolik, który pozwolił mi po raz pierwszy odczuć nadprzyrodzoną moc sakramentów przez prawdziwą anielskość, jaka z niego promieniowała po Komunii. Przypadek, bo zawsze wolę powiedzieć przypadek niż Opatrzność - podsunął mi go jako posła. Gdyż dowiedziałam się dzięki niemu o istnieniu angielskich tak zwanych poetów metafizycznych XVII wieku. Później, czytając ich, odkryłam wiersz, którego przekład tak bardzo niedoskonały czytałam ojcu, wiersz zatytułowany Miłość. Nauczyłam się go na pamięć. Często w chwilach, kiedy bóle głowy były trudne do zniesienia, ćwiczyłam się w jego recytowaniu, kierując na niego całą moją uwagę i poddając się całą duszą tkliwości, jaka w nim jest zawarta. Sądziłam, że recytuję go tylko jako piękny wiersz, ale wbrew mojej woli ta recytacja miała moc modlitwy. Właśnie podczas jednej z tych recytacji stało się, że, jak już ojcu pisałam, Chrystus sam zstąpił i zdobył mnie dla siebie”
- pisała później do ojca Perrin.
Z ojcem Jean Marie Perrin, dominikaninem, poznała się w Marsylii, gdzie udała się po tym, jak północ Francji i Paryż znalazły się pod niemiecką okupacją. Niewidomy, wiekowy kapłan stał się dla niej ojcem duchowym. Do tego czasu uważała się za „uczennicę Chrystusa spoza Kościoła”, ale pod wpływem zakonnika zaczęła rozważać przyjęcie sakramentu chrztu świętego. Ostatecznie miała go przyjąć dopiero przed śmiercią, z rąk przyjaciółki Simone Deitz. Chociaż nie potrafiła zdecydować się na chrzest, głęboko wierzyła w obecność Chrystusa w Eucharystii. Nie potrafiła się jednak modlić. W Marsylii, poza pracą w winnicy, dawała lekcje greki. W ramach tych lekcji przerobiła z uczniem tekst modlitwy „Ojcze Nasz”, której się nauczyli na pamięć.
- „Od tego czasu jako jedyną praktykę narzuciłam sobie odmawianie każdego ranka raz jeden z absolutną uwagą. Jeżeli, kiedy odmawiam, moja uwaga rozprasza się i słabnie choćby w najmniejszym stopniu, zaczynam na nowo, aż zdobędę się na uwagę absolutnie bez domieszki. Zdarza mi się niekiedy powtarzać jeszcze raz przez czystą przyjemność, ale robię to tylko, kiedy mam na to ochotę”
- zapisała.
W 1942 roku przybyła do Nowego Jorku. W 1943 roku trafiła do sanatorium w Ashford, gdzie zmarła 24 sierpnia. Do jej śmierci miała przyczynić się głodówka. Od początku roku jadła tylko tyle, ile wynosiło minimum francuskiej racji żywnościowej.
- „Simone Weil to jedyny wielki duch naszych czasów”
- pisał o niej Albert Camus.
- „Zapoznajcie się z nią, bo bije w jej dziele torturowane i mroczne serce naszych czasów”
- pisał Witold Gombrowicz.
kak/tischner.org.pl(Jan Andrzej Kłoczowski OP "Simone Weil w sporze z personalizmem"), Polskie Radio