To, co dzieje się w Niemczech lapidarnie na swojej okładce podsumował „Der Spiegel”: „Coraz słabsze państwo, coraz słabsza gospodarka, coraz słabszy futbol”. Rzeczywiście, niemiecka lokomotywa zwolniła, ale i tak prowadzi europejski pociąg. Rzecz w tym, że jego pasażerowie coraz bardziej spierają się czy kierunek obrany przez niemieckiego maszynistę – czy też niemiecko-francuski tandem maszynistów ‒ jest właściwy i coraz bardziej wychodzi im, że wielu wcale nie chce jechać tam, dokąd prowadzą Berlin z Paryżem.

Survival a la Angela Merkel

Europejskie media, które zajmowały się Niemcami ostatnio były niemal monotematyczne. Dominującym tematem była walka Angeli Merkel o przetrwanie. Skądinąd i tym razem skuteczna, choć wycofanie dymisji przez ministra spraw wewnętrznych i nieformalnego lidera CSU Horsta Seehofera jest nie tyle zakończeniem konfliktu na tle polityki imigracyjnej, lecz jego odłożeniem w czasie, na „po wakacjach”. Żeby było jasne, nie jest to jednak konflikt personalny Merkel vs Seehofer, ani też międzypartyjny CDU vs CSU, ale raczej pogłębiający się – mimo zawieszenia broni – spór między obozem Merkel w jej partii a sporą częścią tejże CDU i całą (czy niemal całą) CSU. Jednak Merkelowy survival nie powinien przesłaniać innych istotnych spraw, debat i decyzji, które mają miejsce u naszego zachodniego sąsiada. Warto poświęcić im więcej uwagi.

Niemcy inwestują w „tożsamość narodową”

I tak na przykład charakterystyczna dyskusja odbyła się na początku lipca w Bundestagu, podczas której niemiecka lewica wytknęła obozowi rządzącemu swoistą ucieczkę od niechlubnej przeszłości. Chodziło o to, że rząd kompletnie nie zaangażował się w uczczenie ofiar tzw. „Akcji Reinhardt”. Chodzi o wymordowanie do 2 milionów ludzi od marca 1942 roku do listopada 1943 w niemieckich obozach koncentracyjnych w Sobiborze, Bełżcu i Treblince. W przeważającej mierze byli to Polacy żydowskiego pochodzenia czy też obywatele Rzeczypospolitej Polskiej – Żydzi. Charakterystyczne, że to ludobójstwo jest pomijane milczeniem i ma ustępować obowiązującej narracji ograniczającej niejako Holocaust wyłącznie do Auschwitz. Posłanka Brigitte Reinholt z ugrupowania „Die Linke” starała się ratować honor niemieckiego parlamentu, ale wątpliwe czy jej wniosek o zwiększenie budżetu rządu w Berlinie na projekty edukacyjne i naukowe mówiące o ofiarach niemieckiego ludobójstwa przejdzie w tym kształcie.

Ciekawe, że tuż przed tym wystąpieniem Komisja Budżetowa Bundestagu kontrolowana przez CDU/CSU podjęła decyzję o zwiększeniu środków na wspieranie mniejszości niemieckich w Europie Wschodniej, a szczególnie upamiętnianie ich historii i kultury w krajach naszego regionu. Przewodniczący grupy „Wypędzeni, wysiedleni i mniejszości niemieckie” z frakcji chadeckiej Eckhardt Pols entuzjastycznie wsparł tę decyzję, podkreślając „wielkie, narodowe znaczenie” Niemców mieszkających w przeszłości i dzisiaj w Europie Środkowo-Wschodniej. W tym roku szczególnie zainwestowano w Rumunię, Siedmiogród, ale również w kolejnych latach Berlin ma przeznaczyć milion sto tysięcy euro na „zabezpieczenie i odnawianie kościołów warownych” w regionie będącym narodowościowym konglomeratem węgiersko-rumuńsko-niemieckim. Deputowany Pols z CDU/CSU opowiedział się za zwiększaniem środków na upamiętnienie kultury Niemców poza granicami kraju, która ma kluczowe znaczenie dla „naszej tożsamości narodowej” ‒ jak to określił.

Gdy mowa o „być albo nie być Angeli Merkel” warto przypomnieć, że nie chodzi tylko czy głównie o jej proces „politycznego zużycia”, który wcześniej dotknął choćby jednego z jej poprzedników i jednocześnie jej patrona, politycznego „ojca chrzestnego” Helmuta Kohla (też podczas jego czwartej kadencji) czy w innym miejscu Europy ‒ „Iron Lady” Margaret Thatcher, ale o dramatyczne błędy, jakie popełniła w zakresie bezmyślnej, bezrefleksyjnej polityki imigracyjnej. Ilustracją tego jest raport UNHCR czyli Wysokiego Komisarza ONZ do spraw uchodźców. Raport ten przedstawia pewną fotografie rzeczywistości, która szokuje. I tak, tylko do samego Berlina w ostatnim czasie przybyło więcej imigrantów (uchodźców) niż do Grecji (83,222 w porównaniu z 83,000). A i tak kraj związkowy Berlin ma uchodźców przeszło pięć razy mniej niż land Północna Nadrenia Westfalia, gdzie znajduje się, nie mniej nie więcej, tylko przeszło 433 tysiące najświeższych imigrantów. W statystyce międzynarodowej Niemcy wiodą bezapelacyjny prym. Republika Federalna przyjęła, według tego raportu 3,5 razy więcej uchodźców niż Francja. W przypadku Niemiec to 1,41 miliona , a Francja „zaledwie” 402 tysiące. Na trzecim miejscu tej klasyfikacji są Włochy z 355 tysiącami, które minimalnie wyprzedzają Szwecję 328 tysięcy. W Austrii jest ich natomiast „tylko” 173 tysiące.

Uczyć się na ... niemieckich błędach

Ciekawe rzeczy dzieją się w Bundestagu – ale nie chodzi tylko o zarzuty wobec rządu RFN, że ucieka od upamiętnienia (i związanych z tym wydatków) jednej trzeciej ofiar Holocaustu. Rzecz interesującą z polskiego punktu widzenia stanowi decyzja podjęta przez posłów koalicji rządowej CDU-CSU-SPD o ‒ uwaga – zwiększeniu o 25 milionów euro środków na finansowanie niemieckich partii politycznych. W tym roku wyniosło to 165 milionów euro (czyli poniżej 700 milionów złotych) w roku następnym będzie to już 190 milionów euro ( około 800 milionów złotych) Racjonalni Niemcy słusznie uważają, że lepiej stworzyć w pełni kontrolowany system państwowych dotacji niż generować „szarą strefę”, która ułatwi korumpowanie polityków przez biznesmenów. Niemcy wyciągają wnioski z własnych błędów i potknięć. Kanclerz Hemult Kohl musiał podać się do dymisji na skutek afery z nielegalnym finansowaniem jego partii CDU, a był przecież ojcem „zjednoczonych Niemiec” i chyba najwybitniejszym politykiem powojennej historii Niemieckiej Republiki Federalnej i Republiki Federalnej Niemiec, obok kanclerza Konrada Adenauera. Skądinąd tego ostatniego wybrano na stanowisko rządu wtedy jeszcze w Bonn, gdy miał 73 lata. Wybrano go zresztą zaledwie jednym głosem – i to jego własnym...

Przed aferą Kohla, która zakończyła jego wielką i długą (52-letnią) karierę polityczną była też „afera Fricka”. Szef firmy Frick, arystokrata Eberhard von Brauschitz wręczał w latach 1980 politykom gigantyczne łapówki z sugestią przeznaczania ich na ich macierzyste partie.… Jak widać Niemcy uczą się na błędach. A my, Polacy, powinniśmy uczyć się na cudzych błędach – także niemieckich. To dedykuję zarówno politykom PO i PSL, którzy zeszłej kadencji wyraźnie zmniejszyli dotacje dla partii politycznych ‒ a więc zupełnie odwrotnie niż Bundestag w tym roku – ale też politykom Kukiz '15, którzy tym bardziej nie chcą finansowania partii politycznych z budżetu państwa – i w efekcie potencjalnie wepchnięcia ich w „szarą strefę” styku polityki i biznesu.

Jak widać to, co dzieje się nad Sprewą i Renem może być bardzo ciekawe z punktu widzenia tego, co dzieje się czy dziać powinno nad Wisłą, Wartą, Odrą i Bugiem.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (16.07.2018)