Tomasz Rowiński

"Nowa Konfederacja" - Internetowy miesięcznik idei, nr 7 (61)/2015, 1 lipca - 4 sierpnia

Ilość krytyki, jaka spadła na encyklikę Laudato si’, najpierw zanim się ona ukazała, a potem w kolejnych dniach po publikacji, uniemożliwia właściwie nieuprzedzone spojrzenie na ten tekst. Pole zostało zaminowane i trudno się po nim poruszać, nie rozbrajając kolejno wszystkich przeszkód. Taki ryzykowny slalom jest jednak konieczny, by odsłonić sens tego tekstu.

Sam do takiego niewesołego stanu rzeczy przyłożyłem rękę, kiedy niedługo przed ogłoszeniem zawartości Laudato si’ wyrażałem na Facebooku niepokój, czy oby na pewno papież wie co robi, publikując encyklikę ekologiczną rozważającą problemy konkretnych gałęzi gospodarki światowej. To był moment, kiedy Laudato si’ ogłoszono tekstem antypolskim, atakującym przemysł górniczy. W opublikowanej uwadze nie chodziło wszakże o sam temat ekologiczny, który wydawał mi się sensowny i wart poruszenia. Ostatecznie „ekologia” to sekularystyczny termin odnoszący się przecież do teologicznego, ale i żywotnego oraz konkretnego, tematu relacji pomiędzy człowiekiem a pozostałym stworzeniem Bożym. Miałem też wrażenie, że problem ten jest nawet w pewien sposób przemilczany przez współczesne nauczanie Kościoła. Nie wiem, czy było to zaniedbanie intencjonalne, ale jeśli myślimy o rozwoju społecznej doktryny Kościoła, w formie, w jakiej została ona zapoczątkowana w XIX wieku, to taki wątek musiał się pojawić i dobrze, że się pojawił. Co więcej, papież Franciszek w Laudato si’ pokazuje, że teologia stworzenia (nie w sensie genezy i pochodzenia gatunków oczywiście, ale w znaczeniu relacji pomiędzy Stwórcą, stworzeniem i jego koroną, człowiekiem) jest dość bogato reprezentowana w całej tradycji Kościoła, a także w nauczaniu ostatnich papieży. Widać to w przypisach do tekstu i tym bardziej zintegrowanie tego, co istniało w rozproszeniu, jest zrozumiałe.

Kapitalizm, liberalizm, mechanizacja

Być może, sądząc po ostrych reakcjach na podjęcie przez papieża kwestii teologii stworzenia, silne jest w szerokich kręgach katolickich przywiązanie do tej formy cywilizacji nowoczesnej, która stworzenie traktuje jak przedmiot przeznaczony jednie do plastycznego zarządzania nim przez człowieka. To charakterystyczna cecha nowoczesności – porzucenie teocentryzmu na rzecz radykalnego antropocentryzmu, w którym zarówno Bóg, jak i stworzenie służą realizacji celów człowieka. Co więcej, Bóg staje się usprawiedliwieniem dla politycznego totalizmu wykluczającego wolność sumienia, ale i usprawiedliwiającego inną tyranię – niegodziwą władzę człowieka nad światem. Niegodziwą, czyli niesprawiedliwą, nie odpowiadającą temu, do czego zostały przeznaczone, a w przypadku człowieka – powołane.

[…] nowoczesny antropocentryzm doprowadził do postawienia czynników technicznych ponad rzeczywistością, ponieważ człowiek nie postrzega już natury «jako zawsze obowiązującej normy, ani tym bardziej jako życiowego schronienia. Spogląda on na nią bez żadnych gotowych założeń, rzeczowo, jako na miejsce i materiał swojej twórczości, której wszystko poświęca, nie dbając o to, co z niej wyniknie». W ten sposób osłabia się wartość, jaką świat ma sam w sobie. Jeśli jednak człowiek nie odkrywa swojego prawdziwego miejsca, to nie rozumie właściwie samego siebie i doprowadza do zaprzeczenia własnej naturze”. [115]

Encyklika trafia w samozadowolenie tych, którzy utożsamili kapitalizm, liberalizm i mechanizację (konkretną w postaci technologii i symboliczną w postaci technik władzy unikających polityczności czy etyki na rzecz właśnie mechanicznego i administracyjnego zarządzania światem) z katolickością lub dobrem wspólnym. Wszystkie te nowoczesne nie pozwoliły uporać się z głodem i nędzą, a jeszcze ją w wielu przypadkach pogłębiły, bo ludzie w ramach naszych „systemów społecznych” są czasem gorzej traktowani niż zwierzęta. Trafne będzie nawiązanie do określenia, którym Arystoteles określał niewolników, czyli do „żywych narzędzi”. A papież zwraca wyraźnie uwagę, powtarzając za Katechizmem Kościoła Katolickiego, że:

„Każde stworzenie posiada swoją własną dobroć i doskonałość […] Różne stworzenia […] w ich własnym bycie, odzwierciedlają, każde na swój sposób, jakiś promień nieskończonej mądrości i dobroci Boga. Z tego powodu człowiek powinien szanować dobroć każdego stworzenia, by unikać nieuporządkowanego wykorzystania rzeczy”. [KKK, 310]

[koniec_strony]

Zły Bóg ekologów

Traktowanie „gorzej niż zwierzęta” odnosi się nie tylko do tych, którzy pielęgnują w sobie chciwość – będącą ważnym tematem społecznej encykliki Benedykta XVI Caritas in veritate – i traktują innych ludzi jak „żywe narzędzia”, ale też tych, którzy ratując zagrożone gatunki zwierząt i roślin, podsycają neognostycką wrogość wobec człowieka, jako wroga reszty stworzenia. Logika ta znów jest jednak zasadniczo nowoczesna, ponieważ swój początek bierze z oskarżenia Boga o zło obecne w świecie. Pośrednio jednak to oskarżenie dotyczy także człowieka jako stworzenia Bożego. Zły Bóg nie jest już jednak Bogiem, tylko demiurgiem, nieprzychylnym naturze. Skąd taki obraz Boga, to już wątek na inne rozważanie, swarto jednak zasygnalizować obecne od czasów reformacji cywilizacyjne zerwanie więzi sakramentalnej człowieka z Bogiem i poczucie osamotnienia tego pierwszego, a w konsekwencji rodzące się oskarżenie – bunt mocy cywilizacyjnej (konsolidacja państwa, kolonializm, rewolucja technologiczna), a potem zanik wiary nie tylko w moc, ale też w to, że także człowiek został stworzony jako „bardzo dobry” i pomimo grzechu pierworodnego może rozumnie kierować swoimi poczynaniami.

Nie tylko pierwszy rozdział

Laudato si’ jest encykliką sprzeciwu wobec niegodziwej władzy człowieka nad światem, ale i tendencji do wykluczania człowieka z godności bycia częścią tego stworzenia. Niegodziwość trzeba tu rozumieć jako niesprawiedliwość wobec przyrody. Sądzę, że jest ona także restytucją, przywróceniem proporcji i właściwych akcentów rozumienia świata, niemożliwego bez teologii. Choć wiele z naszych pojęć to zsekularyzowane terminy teologiczne, to zapoznanie ich źródeł jest… źródłem nieszczęść, bowiem antropocentryzm to stawianie się na miejscu Boga. I o tym papież wyraźnie pisze.

Kolejne tygodnie, które mijają od publikacji encykliki, pozwalają odnieść wrażenie, że jej komentatorzy nie wyszli w praktyce poza lekturę pierwszego, budzącego wątpliwości rozdziału. Tuż przed rozpoczęciem pracy nad tym artykułem przeczytałem na jednym z katolickich portali analizę w całości opartą na plotkach, jakoby głównym doradcą papieża przy pisaniu encykliki był Jeffrey Sachs, znany ekonomista, którego rozmaite poglądy i działania można uznać za niesławne, a także pewien mniej znany niemiecki ekspert. Co jednak też nie jest pewne. Skąd to zatem wiadomo? Z przypuszczeń. Nawet jeśli ci dwaj panowie w jakiś sposób konsultowali prace nad encykliką, to szerokie omawianie ich aborcyjnych i depopulacyjnych poglądów i praktyk nie przybliża nas w żaden sposób do odczytania tego, co znajdujemy w Laudato si’, ale sprawia wrażenie, że papież jest za aborcją, depopulacją i rozmaitymi szalonymi pomysłami reprezentowanymi przez instytucje, z którymi wiąże się Sachsa i Hansa Joachima Schellnhubera, bo o nim była mowa. Tymczasem w encyklice czytamy:

„Brak troski o ograniczenie szkód wyrządzanych przyrodzie oraz konsekwencje ekologiczne decyzji są jedynie widocznym odzwierciedleniem braku zainteresowania tym, by przyjąć orędzie, jakie natura ma wypisane w swoich strukturach. Jeśli nie uznaje się w samej rzeczywistości znaczenia człowieka ubogiego, ludzkiego embrionu, osoby niepełnosprawnej – by podać tylko kilka przykładów – trudno będzie usłyszeć wołanie samej przyrody. Wszystko jest ze sobą połączone. Jeśli człowiek ogłasza siebie jako niezależnego od rzeczywistości i staje się władcą absolutnym, kruszy się sama podstawa jego istnienia, ponieważ «zamiast pełnić rolę współpracownika Boga w dziele stworzenia, człowiek zajmuje Jego miejsce i w końcu prowokuje bunt natury»” [117]

Przypis w tekście odnosi się do znakomitego eseju Romano Guardiniego, Koniec czasów nowożytnych, który to tekst stanowi jeden z kluczowych – poza wypowiedziami poprzednich papieży czy tekstami z dawniejszej tradycji – punktów odniesienia dla papieskich diagnoz i rozważań. Trudno podejrzewać, by pisma Guardiniego były top of the list Jeffreya Sachsa. Sami katolicy wpychają zatem papieża Franciszka w antykatolickie narracje, zamiast próbować odczytać to, co zostało zapisane na dwustu stronach Laudato si’.

Tymczasem Romano Guardiniego warto przywoływać, ponieważ gdy odczytamy choćby pierwszą z brzegu jego cytowaną uwagę o tym, że „człowiek współczesny dobrze wie, że w technice nie chodzi ostatecznie ani o pożytek, ani o dobrobyt, chodzi tylko o władzę, o skrajnie pojęte panowanie w nowej strukturze świata” i dlatego „chce zawładnąć elementami natury i ludzkiego istnienia”, otwierają się przed nami szerokie obszary analizy zarówno niegodziwości międzyludzkiej, jak i wyzysku przyrody. Ta ostatnia jest traktowana niczym organiczna masa, rodząca się tylko po to, by po przerobieniu umrzeć i być dosłownie czy metaforycznie pożartą. Wolno zapytać, czy taki był zamysł Boga wobec świata, który ma być człowiekowi poddany.

[koniec_strony]

Nieuchronna krytyka

Nieuchronnie zbliżamy się jednak także do krytycznych uwag na temat encykliki. Jej pierwszy rozdział – z zupełnie zrozumiałych względów, wynikających z dynamiki mediów dzisiejszego świata – jest czytany najczęściej. Niestety, zawiera także znaczną ilość tez budzących kontrowersje. Przykładem flagowym wszystkich komentarzy jest tzw. globalne ocieplenie, o którym Papież pisze, że:

„Istnieje bardzo solidny konsensus naukowy wskazujący, że mamy do czynienia z niepokojącym ociepleniem systemu klimatycznego”.

Oczywistym jest, że odwołanie się do „konsensusu naukowego” jest odniesieniem dość słabym (nie odnosimy się tu do prawdy, choć napór autorytetu naukowego chciałby utożsamić konsensus z prawdą), a gdy podkreśla się, że jest on „bardzo solidny”, tym bardziej daje się znak budzący wątpliwości – retoryczne wzmocnienie lubi ukrywać rzeczywistą słabość. Opinie w kwestiach naukowych powiązanych z kapitałem musiały wzbudzić podejrzenia o wpływy pewnych lobbies na papieski tekst. Do tego dochodzi jeszcze forma publicznego funkcjonowania papiestwa za tego pontyfikatu. Wykreował ją sam Franciszek, „wrzucając” odbiorcom treści odbierane jako kontrowersyjne. Ten styl, wyostrzający uprzedzenia – pozytywne i negatywne – „publiczności”, wzmacnia dodatkowo uwagę i mediów świeckich, i krytyków wewnątrzkościelnych, i kościelnych głosicieli wielkich przemian i postępu.

Najprościej byłoby powiedzieć, że rozdział pierwszy mógłby po prostu nie powstać, jednak nie jest to odpowiedź właściwa dla kogoś, kto stara się być uważnych czytelnikiem encykliki. Papież bowiem wymyka się ideologicznym schematom wynikającym z takich czy innych (może fałszywych) naukowych diagnoz stanu rzeczy stworzonych. Choćby wtedy, gdy odnosi się do mitu przeludnienia i postulatów depopulacji:

„Zamiast rozwiązywać problemy ubogich i myśleć o innym świecie, niektórzy chcą jedynie proponować ograniczenie liczby urodzeń. Nie brakuje nacisków międzynarodowych na kraje rozwijające się, uzależnianie pomocy gospodarczej od zastosowania określonej polityki «zdrowia reprodukcyjnego». […] Obwinianie wzrostu demograficznego, a nie skrajnego i selektywnego konsumpcjonizmu, jest sposobem na uniknięcie stawienia czoła problemom. W ten sposób usiłuje się usprawiedliwić dotychczasowy wzorzec dystrybucji, w którym mniejszość uważa, że ma prawo do konsumpcji w takiej proporcji, której nie sposób byłoby upowszechnić, bo planeta nie byłaby nawet w stanie pomieścić odpadów takiej konsumpcji”.

Nieodrobione lekcje

Ta krótka analiza nie pozwala na podjęcie rozmaitych kwestii związanych z encykliką – zarówno ewolucji stylu tego typu dokumentów papieskich, jak i bezpośredniego wpływu konkretnego teologa (Guardini) na centralne diagnozy tekstu, a także napięć pomiędzy „Ewangelią ubogich” a „ekologią”, czyli z jednej strony tym, co jest bardzo wyraźne u Franciszka i co moglibyśmy określić jako opcję preferencyjną na rzecz ubogich, a z drugiej – programami ochrony przyrody uderzającymi w najuboższych. Skoro jednak zbliżamy się do zrozumienia Laudato si’, to nagrodą za wykonanie zadania jest w realnym życiu kolejne zadanie. Gwałtowne, niechętne reakcje na tekst nowej encykliki wskazują, że lektura jej poprzedniczki, Caritas in veritate Benedykta XVI, została zupełnie zaniedbana.

W Polsce poważniejsza refleksja nad nauką społeczną Kościoła zatrzymała się na Janie Pawle II, tymczasem Benedykt i Franciszek dodają do niej analizy naprawdę nowe. Papież z Argentyny nie zrywa żadnych więzów z dotychczasowym rozwojem diagnozowania przez Kościół kwestii społecznych. Niedobrze, że nad Wisłą nikt prawie tego nie zauważył.