Od początku stycznia 2020 roku Białoruś nie zarabia na przerobie taniej rosyjskiej ropy. Każdy dzień przynosi straty budżetowi. Rosjanie zapewniają tylko minimalną ilość surowca dla podtrzymania pracy rafinerii. Mińsk rozmawia z Moskwą, ale jednocześnie szuka alternatywy. Na Białoruś trafiły już pierwsze tony ropy norweskiej. Rozmowy toczą się też z Kazachastanem i Azerbejdżanem. Alaksandr Łukaszenka mówi zaś o imporcie ropy przez kraje bałtyckie, Polskę i Ukrainę.

 

27 stycznia wiceszef rosyjskiej Federalnej Służby Antymonopolowej (FAS) powiedział dziennikarzom, że rozmowy w sprawie wysokości opłaty za tranzyt ropy rosyjskiej przez Białoruś wciąż się toczą. Trudno jednak rozmawiać o opłatach tranzytowych w sytuacji gdy nie wiadomo, ile ropy rosyjskiej miałoby trafić do białoruskich rafinerii. Mińsk oblicza stawkę opłaty wychodząc z założenia, że dostawy rosyjskie wyniosą 17,5 mln ton rocznie. Moskwa zaś mówi o 24 mln ton. Porozumienia między Biełnieftechimem a producentami ropy w Rosji na temat warunków dostaw surowca na Białoruś wciąż brak. Rosja zaprzestała dostaw ropy do rafinerii białoruskich 1 stycznia 2020. Nie było bowiem ustalonych warunków cenych i podpisanych kontraktów. Strony porozumiały się tylko w sprawie częściowych dostaw w styczniu, które zapewniają możliwość funkcjonowania dwóch białoruskich rafinerii na minimalnych mocach.

Moskwa żąda więcej, niż w ub.r. Wiąże się to z początkiem wprowadzania tzw. manewru podatkowego w rosyjskim sektorze naftowym. Ma być przeprowadzony w ciągu sześciu lat. Cło eksportowe zostanie obniżone, a podatek od wydobycia zwiększony. Dla Białorusi oznacza to stopniowy znaczny wzrost cen surowca. Dotychczas sprowadzała rosyjską ropę bez cła. Ale ten przywilej stopniowo przestanie mieć znaczenie, bo ceł nie będzie w ogóle, za to ropa zdrożeje z racji na rosnący podatek od wydobycia (NDPI). Ostatecznie skończy się to tym, że Białoruś będzie musiała kupować rosyjską ropę po cenach światowych. Mińsk nie chce się pogodzić z końcem preferencji. To oznacza drastyczny spadek dochodów budżetowych z tytułu przetwarzania taniej ropy i eksportu – już po rynkowych cenach – uzyskanych w dwóch rafineriach produktów. Sumę potencjalnych strat Białorusi z tego tytułu (a dokładniej są to pieniądze, które nie wpłyną do budżetu) w ciągu sześciu lat realizacji manewru podatkowego ocenia się na 11 mld dolarów.

Pomimo uruchomienia częściowych dostaw, porozumienia wciąż nie ma, a Białoruś poszukuje alternatywnych dostaw surowca. Łukaszenka zapowiedział, że Białoruś powinna dążyć do dywersyfikacji dostaw ropy, ograniczając ilość surowca kupowanego w Rosji do 30-40 proc. swoich potrzeb. Wśród alternatywnych tras dostaw ropy wymienił porty na Bałtyku i zaznaczył, że w ten sposób została już dostarczona partia ropy norweskiej. Inna możliwość to według niego szlak z Gdańska jedną z nitek rurociągu Przyjaźń. Kolejna możliwość to według niego dostawy przez Ukrainę z Morza Czarnego. Białoruś już kupiła ok. 80 tys. ton norweskiej ropy z dostawą do litewskiej Kłajpedy. Pierwsza partia surowca dotarła koleją do Nowopołocka 26 stycznia (ok. 3,5 tys. ton w 59 cysternach). Całość zakupionego w Norwegii surowca ma dotrzeć do rafinerii w ciągu dwóch tygodni. Białoruś chce kupić ropę także z Kazachstanu oraz prowadzi rozmowy o zakupie ropy także z Azerbejdżanem, a dokładnie koncernem SOCAR. Wykorzystany może być ropociąg Odessa-Brody. Białoruś kupowała już ropę od Wenezueli (2010-2012) i od Azerbejdżanu (2011). Ale jednocześnie sprowadzano też ropę z Rosji.

Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.
[CZYTAJ TEN ARTYKUŁ]