Aleksander Sołżenicyn, jeżeli jest jeszcze w Polsce pamiętany, to jako pisarz, który najpełniej przedstawił świat sowieckich obozów koncentracyjnych. Kto wie, czy znacznie ważniejszą historyczną rolę odegrał jednak nie jako krytyk Związku Sowieckiego, ale jako projektant nowej Rosji, można nawet powiedzieć – mentor Putina (zresztą Putin dwukrotnie odwiedził Sołżenicyna w jego domu na prowincji i odznaczył go nawet najważniejszym orderem państwowym). 

 

W roku 1973 pisarz opublikował List do przywódców Związku Sowieckiego, w którym nawoływał do zrzucenia z szyi „kamienia młyńskiego” ideologii komunistycznej oraz rozwiązania ZSRS i przyznania niepodległości wszystkim niesłowiańskim republikom. Przypomnijmy, że w tym czasie – i jeszcze długo później – panowało wśród polityków oraz politologów przekonanie o niezniszczalności Związku Sowieckiego. Stany Zjednoczone, które w roku 1976 obchodziły 200-lecie istnienia, udawały, że prowadzą „zimną wojnę”, ale tak naprawdę szukały zbliżenia z Moskwą. Przebąkiwano nawet o potrzebie zmian w konstytucji amerykańskiej, które ułatwiłyby stworzenie wspólnej konstytucji światowej. Rockefeller budował w Związku Sowieckim olbrzymie fabryki (KAMAZ), odbywały się konferencje Pugwash oraz spotkania amerykańskich miliarderów z sowieckimi „przedstawicielami świata nauki” sowieckiej. Zbigniew Brzeziński wystąpił wówczas ze swoją „teorią konwergencji”, czyli stopniowego upodabniania się systemów komunistycznego i kapitalistycznego. Nawet wpływowy autor brytyjski, ekspert od Europy Wschodniej, Timothy Garton Ash, sądził, że Związek Sowiecki podąża drogą Imperium Otomańskiego i będzie się rozpadał przez sto pięćdziesiąt lat.  

 

Tego typu opinie przeżywały wówczas zdecydowanie wśród międzynarodowych specjalistów, tak zwanych kremlinologów, a także wśród polskich elit opozycyjnych, co zaciążyło na procesie przemian pod koniec lat osiemdziesiątych, bo narzucało fałszywą strategię. W długowieczność komunizmu wierzyli zarówno generał Wojciech Jaruzelski, prymas Józef Glemp, jak i redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność” Tadeusz Mazowiecki. Bezprecedensowa pokojowa przemiana imperium w państwo narodowe zaskoczyła wszystkich. Gdyby miano czekać, aż okrzepną koła rosyjskich demokratów – przeważnie pochodzenia żydowskiego, co dość skutecznie izolowało ich od społeczeństwa – rzeczywiście mogło by to potrwać co najmniej sto pięćdziesiąt lat.



DWIE KSIĄŻKI SOŁŻENICYNA



Likwidacja ZSRS przebiegła zupełnie inaczej, odgórnie, niewątpliwie drogą spisku w łonie aparatu władzy, bo przecież opór przeciw temu ze strony partyjnego betonu, starych generałów z wojska i aparatczyków z MSZ, musiał być zaciekły. Dokonać tego mogli tylko inteligentni i wybiegający myślą w przyszłość oficerowie służb specjalnych. Dostali oni do ręki ideę, gotowy plan, „mapę drogową” – List Sołżenicyna, który zadziałał jak wbity w ziemię sztandar, ośrodek krystalizacji sił prorosyjskich, dla których ważniejsze okazały się interesy narodowe i idee nacjonalistyczne niż komunistyczna ideologia sowiecka.

/

Sołżenicyn postulował nie tylko „zrzucenie z karku kamienia młyńskiego ideologii komunistycznej” oraz powrót do tradycji przedrewolucyjnej Rosji i spajającego ją chrześcijaństwa. Mówił, że „imperium wyjaławia rdzeń” i nawoływał do uwolnienia się republik niesłowiańskich z wyjątkiem północnej części Kazachstanu, gdzie przeważała ludność rosyjska. Twierdził, że Kazachstan nie miał żadnej tradycji państwowej i jest sztucznym tworem sowieckim. Wyrażał też nadzieję, że Ukraina i Białoruś zechcą pozostać w składzie Rosji, ale był przeciwny, by zmuszać je do tego siłą. Trzeba pamiętać, że w tradycji rosyjskiej myśli politycznej uznawano Białorusinów i Ukraińców (zwanych również Małorosjanami) za członków wielkiego etnosu rosyjskiego.



Ciąg dalszy Listu do przywódców Związku Sowieckiego z 1973 roku stanowiła wydana w 1990 roku Stanach Zjednoczonych broszurka Jak budować Rosję?. „Godziny komunizmu dobiegają kresu – pisał w niej Sołżenicyn. – Ale jego betonowa konstrukcja jeszcze nie runęła. Obyśmy – zamiast dostąpić wyzwolenia, nie zostali przygnieceni jego gruzami”.


Dalej pisarz krytycznie wypowiadał się o współczesnej demokracji liberalnej (przez co przestał być ulubieńcem zachodnich mediów) i postulował rozwój demokracji w Rosji od poziomu ziemstw, czyli powiatów. Postulował też, by zrezygnować z postępu, czyli porzucić myślenie, że wszystkiego ma być więcej niż w roku ubiegłym, a zamiast tego postawić na „rozwój do wewnątrz”, czyli oprzeć się na rolnictwie i zagospodarować tereny północno wschodnie kraju.



BLASKI I CIENIE ROSJI



Sołżenicyn uważał, że należy zażegnać konflikt z Zachodem, bo w nieunikniony sposób zbliża się wojna z Chinami. Na razie trwa cicha i pokojowa inwazja chińska na Syberię, a Szanghajska Organizacja Współpracy jest doskonałym centrum mediacji pozwalającym łagodzić konflikty. Rosja czuje się dziś osaczana przez Stany Zjednoczone, które zbudowały wokół niej pierścień baz wojskowych. Nie musi to oznaczać przygotowania do napaści, prędzej chodzi o osłabienie Rosjan przez wymuszenie na nich wydatków zbrojeniowych.



Rosja boryka się dziś z wieloma problemami. Przede wszystkim przeżywa wielkie kłopoty demograficzne, z którymi walczy w sposób oryginalny. Na przykład ogłoszono Dzień Małżeństwa, a w parkach zaczęto stawiać tzw. ławeczki pojednania, na których skłóceni małżonkowie mają godzić się ze sobą. Prawdziwą plagą są alkoholizm i nadumieralność mężczyzn w wieku produkcyjnym (średnia wieku przeciętnego Rosjanina wynosi dziś 58 lat). Są miasta (głównie na Syberii), które zbudowane zostały kiedyś wokół jednego kombinatu, a dziś wymierają jak amerykańskie ghost towns.



Jednocześnie możemy przeczytać o budowaniu z wielkim rozmachem ośrodka badań naukowych i technicznych. Pytanie brzmi, czy podaż nowych rozwiązań stworzy popyt, czy też najpierw musi powstać popyt.



Słychać też z różnych stron, że kraj wraca do tradycji z czasów carskich, po cichu odbudowuje się szlachta, a pułkownicy czekają na kolejne herby. Z Zachodu wrócił książę Orłow, kupił szmat ziemi i uruchamia nowoczesne wielkie gospodarstwo rolne (w duchu zaleceń Sołżenicyna).



Na razie funkcje „nowej szlachty” pełni oligarchia. W Moskwie odbudowano kosztem 80 milionów dolarów tzw. Dom Paszkowa, przywracając go do stanu sprzed pożaru Moskwy w 1812 roku. Na jego otwarcie oligarcha Maksim Wiktorow zakupił w Londynie skrzypce Guarneriego del Gesù z roku 1741 za 3,5 miliona dolarów i zaprosił na koncert wielką orkiestrę Pinkasa Zukermana. Toż to mecenat pachnący włoskim Renesansem, gdzie jeszcze na świecie zdarzają się takie rzeczy?



NOWY DEFENSOR FIDEI?



/

W myśl maksymy Heraklita, że zawsze niewidzialne rządzi tym co widzialne, najważniejsze jest co innego. Otóż Rosja jest dziś jednym z niewielu państw chrześcijańskich na świecie. Państw, a nie społeczeństw – nie należy tych spraw mylić. W Polsce jest znacznie większy procent praktykujących chrześcijan niż w Rosji, ale polskie państwo jest bardziej „neutralne światopoglądowo” od Federacji Rosyjskiej, co znaczy, że wolno u nas się modlić, ale wolno też wystawiać genitalia przybite do krzyża.



Jak wytłumaczyć to nieprawdopodobne przejście od okrutnego państwa, w którym obowiązującą religią był ateizm, do państwa chrześcijańskiego – i to bez rozlewu krwi? Chrześcijanie mają swoje proste wyjaśnienie: to cud fatimski, skutek wieloletnich modłów Jana Pawła II i tysięcy mnichów oraz mniszek zamkniętych w klasztorach. Ale ponowny chrzest Rosji to nie koniec sekwencji wydarzeń – to przecież stało się po coś. W czasach coraz brutalniejszych ataków na chrześcijaństwo Rosja staje przed wielkim wyzwaniem, przed możliwością objęcia roli obrończyni wiary w skali globalnej.



W tym kontekście niezwykle istotne wydaje się uwolnienie od grzechu schizmy i zjednoczenie Kościołów. Jan Paweł II od razu na początku swojej posługi uznał to za jedno z najważniejszych zadań, a Benedykt XVI kroczy jego śladami. Przyjął już wiernych ze wspólnoty anglikańskiej – razem z żonatymi księżmi i odrębną liturgią. Wyciągnął też rękę w stronę członków Bractwa św. Piusa X. Podstawową sprawą jest jednak zasypanie podziałów z braćmi prawosławnymi.



Jeżeli Rosja przyjmie ofiarowaną jej przez historię misję, to zyska „wielką ideę”, bez której państwo to żyć nie może, zaś wielka idea zyska w państwie rosyjskim potężnego obrońcę.



Gdyby taki scenariusz miał się spełnić, wówczas Polska dostałaby swoją historyczną szansę. Nasz wyludniający się, pozbawiony przemysłu, wysysany przez obce banki i sprowadzony do roli półkolonialnego państwa-niepaństwa kraj miałby szansę stać się łącznikiem między prawosławną Moskwą a katolickim Rzymem w wielkim dziele zakończenia hańbiącej schizmy. Czy polscy biskupi okażą się na tyle dalekowzroczni, by podjąć to wyzwanie historii? Bo przyszło nam żyć w czasie, kiedy dokonują się potężne zmiany nie tylko w historii, lecz także ponad naszymi głowami, na górnym piętrze metahistorii i metapolityki.

 

Lech Jęczmyk

 

Tekst ukazał się w kwartalniku FRONDA nr.59/2011