Antyutopie Dymitra Głuchowskiego są znane na całym świecie. Sam autor – mówiący w kilku językach kosmopolita, woli mieszkać w Rosji, aby mieć materiał do przyszłych książek. W ubiegłym tygodniu odwiedził Szwecję. Ale dziennikarka DN spotkała się z pisarzem w jego domu w Moskwie.

Już nie jeździ codziennie metrem. Kiedy idę z nim do auta, aby dostać egzemplarz ostatniej książki opowiadań, to widzę, że jeździ Porsche.

„Wie Pani, zacząłem pisać tę książkę dwadzieścia lat temu”, — mówi Dymitr Głuchowski, kiedy wyciągam wytartą „Metro 2033”.

Miał zaledwie siedemnaście lat, kiedy rozpoczął pisać debiutową powieść, która stała się jego wielkim przełomem. „Metro 2033” – fantastyczny thriller o kilku osobach, starających się wyżyć w moskiewskim metrze po tym, jak świat na powierzchni ziemi został zniszczony w wojnie jądrowej.

Książka ukazała się drukiem w 2005 roku, wówczas natychmiast sprzedano tysiące egzemplarzy. To samo było też z drugą częścią – „Metro 2034”, która ukazała się w roku 2009. W Szwecji sprzedany nakład obu ksiąg sięgnął 130 tysięcy sztuk, czyli wyprzedziły wiele amerykańskich bestsellerów. Trylogia o metrze szybko osiągnęła status kultowy, m.in. dzięki grom komputerowym, które stały się nie mniej popularne od książek.

„Większą cześć moskiewskiego metra wybudowano po drugiej wojnie światowej. Projektowano je w ten sposób, aby ludzie modli się ukryć tam przed bombardowaniem, są tam hermetyczne bramy. Znam metro jak swoje pięć palców, od dziesiątego roku życia codziennie jeździłem nim do szkoły. Po rozpadzie Związku Radzieckiego dowiedzieliśmy się wiele nowego na temat konstrukcji schronów. Pobudzało to moją wyobraźnię”.

Po roku w języku szwedzkim ukazuje się trzecia i ostatnia część trylogii „Metro 2035”, oczekiwania są wysokie. W języku rosyjskim książka pojawiła się rok temu, w języku angielskim ukaże się w grudniu. Głuchowski uśmiecha się, gdy słyszy o sporej popularności swych książek w Szwecji.

„Ekstra, że ludziom w Malmö podobają się książki o egzotycznej Rosji o niewymawialnych nazwach rosyjskich stacji metra. Ale poruszam nie tylko konkretne rosyjskie wątki, moje książki są uniwersalne”.

Niedawno w języku szwedzkim ukazała się powieść Głuchowskiego „Przyszłość”, przedstawiająca społeczeństwo nieśmiertelnych ludzi o wzrastającym zagrożeniu przeludnienia.

„Jest to jedno z wielkich pytań człowieczeństwa. Człowiek dąży do nieśmiertelności, i wszystko wskazuje na to, że osiągnie sukces. W czasach, kiedy będziemy mogli żyć setki lat, wiele się zmieni. Człowieczeństwo już nie będzie potrzebowało Boga: po co religie, jeżeli nikt nie umiera? Nie trzeba już będzie rodzić dzieci. Staniemy się inni. Interesuje mnie badanie takich tematów”.

Głuchowski – kosmopolita. Chodził do francuskiej szkoły w Moskwie, posługuje się sześcioma językami, mieszkał w Niemczech, we Francji, w Izraelu. Ale teraz wrócił do Moskwy i nie planuje się przenosić, mimo że bardzo krytycznie jest nastawiony wobec obecnej władzy na Kremlu.

„Nie mamy już polityki. Komuniści – nie komuniści, nacjonaliści – nie nacjonaliści. Żyrinowski, Ziuganow i Putin są podobni do siebie, jak dwie krople wody. Rosja zamieniła się na gigantyczną korporację z różnymi oddziałami, z których każdy wykonuje swą konkretną funkcję. Parlament, sądy, zorganizowana przestępczość – dla wszystkich swój oddział i swe zadania”.

W „Metrze 2035” Głuchowski próbuje zrozumieć, jak się stało tak, że większość Rosjan okazała się gotowa zrezygnować z wolności dla wiary w status supermocarstwa.

„Dlaczego ludzie wolą być nie obywatelami, tylko poddanymi? Jak się stało tak, że po 25 latach względnej wolności nadal tak bardzo potrzebujemy wroga? Dlaczego tak łatwo jest uwierzyć w konfrontację z Zachodem, w szczególności z USA? Dlaczego wszyscy tak szczerze pragną do schronu?”

Główny bohater książki próbuje przekonać ludzi opuścić metro i znowu zamieszkać na powierzchni. Ale to mu się słabo udaje.

„Początkowo bohater szuka wyjścia i okazuje się, że nikt nie chce nigdzie wychodzić. Kilka lat temu w Moskwie obserwowaliśmy walkę o wolność, ale wsparło ją nędzne 14 % — ci, którzy nie głosowali na Putina na wyborach prezydenckich”, — opowiada Głuchowski.

Z głośników dochodzi francuski chanson. Dla naszego spotkania Głuchowski wybrał francuska restaurację – jedną z niewielu znanych mi moskiewskich restauracji, gdzie muzyka gra nie zbyt głośno. Kiedy o tym wspominam, Głuchowski się śmieje.

„Wygodniej jest podsłuchiwać!” , — mówi wesoło.

Czy w odniesieniu do Rosji jest pan pesymistą?

„Jestem realistą, — mówi ze śmiechem. — W tym przypadku to jest to samo, co bycie pesymistą”.

Czy istnieje wyjście w bunkra?

„Nie z własnej woli. Tylko z powodu jakiegoś społecznego wstrząsu. Ludzie potrzebują szacunku dla samego siebie, państwo zaś im to odebrało: na wyborach kradnie się głosy, manifestacje są tłumione. Tak więc w zamian ludziom trzeba co innego. Być dymnymi ze swojego kraju”.

„To, co teraz się dzieje – powtórzenie naszej radzieckiej historii, ale w postaci farsy. Najpierw zwycięstwo nad faszyzmem na Ukrainie. Ale to przegrano i zaczęto grać w zimną wojnę z USA. To zbyt dużo kosztuje. Następnie zaczęto naśladować Związek Radziecki i jego zapędy imperialistyczne na Bliskim Wschodzie. Ale to wszystko w miniaturze, gdyż Rosji brakuje środków”.

I Dymitr Głuchowski znowu się śmieje jego złośliwym śmiechem.

„Pieniędzy starcza tylko na symulację! Teraz, gdy w USA do władzy przyszedł Trump, symulujemy odprężenie. Potem można oczekiwać na zastój w najlepszych tradycjach Breżniewa, a następnie, jak się skończą pieniądze, — na pierestrojkę w miniaturze. Mam nadzieję, że rozpadu Związku Sowieckiego w miniaturze nie będzie, gdyż byłoby to nieprzyjemne”.

Głuchowski jednak podkreśla, że między Putinem a radzieckimi przywódcami jest zasadnicza różnica.

Przedtem władzę obejmowali ludzie, którzy wierzyli w to, co robili. Byli w niewoli ideologii, doktryny. Putin zaś i jego zespół – po prostu cynicy i biznesmeni. Nie wierzą w nic. Wszystko, czego potrzebują – to pozostawać przy władzy i rozkradać własność państwową”.

W swoim blogu w wydaniu „Snob” Dymitr Głuchowski pisze, że wielu jego przyjaciół z elitarnej francuskiej szkoły wyjechało z Rosji. Ale on sam nie zamierza się przenosić.

„Mieszkałem już we Francji, tam nie ma dynamiki. Dostając pracę, człowiek tak siedzi tam do samej emerytury. Rosja zaś jest krajem autorytarnym, lecz nie totalitarnym. Tam cały czas coś się dzieje. Tam jest dynamika. I przede wszystkim, tam jest o czym pisać”.

Oryginał publikacji:
”Vi upprepar Sovjet — i form av en fars”

Dagens Nyheter (Szwecja) / Anna-Lena Laurén / tłum. Irena Rudnicka / Jagiellonia.org