Obrona nie tylko terytorialna

Byłem na konferencji poświęconej roli i zadaniom obrony terytorialnej. Uczestniczący w niej ważny urzędnik państwowy zaczął w pewnym momencie mówić, że ma krytyczny pogląd na temat defensywnej koncepcji obrony kraju.  Polska musi bowiem mieć ofensywne środki bojowe i zdolność do uderzeń na terytorium wroga. Nie może biernie czekać na to co zrobi napastnik. Mówiący patrzył na mnie i chociaż nie padło moje nazwisko to z tzw. mowy ciała mówiącego można było bez trudu zorientować się, że ta wypowiedź jest kierowana pod moim adresem.

Rzeczywiście uważam, że powinniśmy budować defensywny system obrony kraju. Polska nie jest mocarstwem – niestety nie jest - i nie ma potencjału pozwalającego na planowanie działań ofensywnych na terenie innych państw. Tymczasem jakiś czas temu rząd premiera Tuska zapowiadał, że w obronności zrealizuje program „polski kły”. Wojsko Polskie zostanie uzbrojone w pewną ilość rakiet, którymi będziemy „odstraszać” potencjalnego agresora grożąc, że ugodzimy go boleśnie, gdyby chciał napaść na Polskę. Wyjaśniałem, że to niemądry pomysł.  Ten odstraszany, a wiadomo o kogo chodzi, ma przecież tysiące rakiet, potężne lotnictwo więc kilkudziesięciu polskich rakiet nie przestraszy się. Słysząc natomiast nasze pogróżki może je potraktować jako pretekst do działań prewencyjnych – Polacy nam grożą więc musimy uniemożliwić im atak.  Nie trudno sobie wyobrazić rakietę Iskander lecącą w kierunku bazy gdzie znajdują się nasze  samoloty z tymi odstraszającymi wroga rakietami.

Dlatego uważam, że nie powinniśmy używać pogróżek, ale podnosić, że zaatakowani będziemy się bronić i tę obronę oprzemy na masowym oporze obywateli zorganizowanych w struktury sił terytorialnych.  To nie oznacza jednak, że powinniśmy tworzyć tylko OT.  W mojej propozycji systemu obrony zakładam, że będzie on ZRÓWNOWAŻONY, a więc obejmujący wszystkie rodzaje sił zbrojnych tyle, że w odpowiednich do zadań wielkościach. Mamy więc dysponować obroną, która nie ogranicza się tylko do OT.

W co uzbroić?

W końcowym okresie I wojny światowej na polach bitewnych pojawiły się samoloty, czołgi i gazy bojowe - broń chemiczna. Czołgi i samoloty odegrały wielką rolę w następnej II wojnie światowej, a broń chemiczna nie. Tymczasem zanim doszło do wybuchu wojny w 1939 r., tym co najbardziej zajmowało wyobraźnie polityków, wojskowych i wielu zwykłych ludzi, była właśnie obawa przed bronią chemiczną. Ludność cywilną szkolono w obronie przeciwgazowej, wojsko i cywilów wyposażano w maski przeciwgazowe, produkowano też różnorodną broń chemiczną i formowano specjalne oddziały do prowadzenia wojny chemicznej. W Polsce np. działał założony już w 1922 r. Instytut Badawczy Broni Chemicznej przemianowany następnie na Wojskowy Instytut Przeciwgazowy. Badano tam gazy bojowe oraz opracowano wiele nowych chemicznych środków bojowych. Były one wytwarzane w kilku zakładach produkcyjnych - wytwórnia w Skarżysku Kamiennej osiągnęła zdolność produkowania sześciu ton związków chemicznych dziennie! Obok wojska i przemysłu działało w społeczeństwie Towarzystwo Obrony Przeciwgazowej, z czasem rozwinięte w  Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, obejmującą setki tysięcy członków. I mimo wykonanego wielkiego wysiłku w Polsce i innych krajach zarówno w kampanii 1939 r., jak i później, w trakcie całej wojny żadna z walczących stron nigdy nie użyła bojowo broni chemicznej. O ile więc wcześniejsze rozwijanie lotnictwa i tworzenie jednostek pancernych miało sens o tyle wydatki na broń chemiczną i przygotowanie do obrony przed nią okazały się całkowicie zbędne.

W ocenie polskich przygotowań do wojny często słyszymy utyskiwania, że Wojsko Polskie we wrześniu 1939 r. miało za mało czołgów i samolotów, ale nikt nie narzekał, że było za mało broni chemicznej. Kiedy więc dziś rozważamy w co uzbroić polską armię warto chyba zastanowić się, czy będziemy zamawiać potrzebne środki walki, czy może współczesną odmianę jakieś kolejnej bezużytecznej „broni chemicznej”?

Jak walczyć?

Powstają wątpliwości, gdy zastanowimy się do czego należy przygotowywać system obronny kraju. Nie tak dawno jeszcze twierdzono, że wokół granic Polski mamy stabilną sytuację i w dającej się przewidzieć przyszłości nie grozi nam wybuch wojny. Dziś, w obliczu rosnącego napięcia w relacjach ukraińsko-rosyjskich nawet ślepy musi dostrzec, że jest inaczej – wojna staje się realna. Tymczasem wcześniejsze optymistyczne oceny stanu bezpieczeństwa sprawiły, że Polska nie ma armii zdolnej do jej prowadzenia. Powstaje uzasadnione wątpliwość czy ma siły zdolne powstrzymać także taki rodzaj agresji jaki Rosja praktykuje na Ukrainie. Opinia publiczna, ale i polskie władze zastanawiają się na ile NATO, sojusz do którego Polska należy, będzie w stanie wesprzeć obronę naszego kraju w razie zagrożenia. I słyszymy niepokojące doniesienia, że wsparcie lądowymi siłami będzie możliwe nie wcześniej jak po trzech miesiącach od dnia wybuchu konfliktu. Tymczasem siły zbrojne RP, poza pewnymi wyjątkami, mają przestarzałe uzbrojenie i ograniczone możliwości mobilizacyjne. Jeśli do tego dodamy dziurawą obronę przestrzeni powietrznej (brak nowoczesnych systemów rakietowych plot.) i równie nikłą obronę na morzu (głęboka zapaść Marynarki Wojennej), to szanse obrony Polski na lądzie, morzu i w powietrzu nie wyglądają dobrze.

Jednakże stan obecnej polskiej armii to nie wszystko. Wojsko Drugiej RP eksperci klasyfikowali jako siódmą co do wielkości lądową armię świata. W porównaniu z obecną polską armią, było to wojsko nowoczesne i stosunkowo dobrze uzbrojone. Mimo to w 1939 r. nie zdołało obronić kraju. Skonfrontowane z siłami ówczesnych mocarstw, Niemiec i Rosji, musiało ulec w obliczu materialnej przewagi wrogów. Rodzi się jednak kolejna wątpliwość, czy tylko dlatego nastąpiła przegrana? Gdyby o zwycięstwie decydowały tylko ilości użytej broni i liczba żołnierzy, to  można by przecież rozstrzygać konflikty bez konieczności toczenia bitew uznając za zwycięską stronę dysponującą większą ilością czołgów, czy samolotów. Tak nie jest. Można wskazać wiele przykładów potęg przegrywających w starciu ze słabszym przeciwnikiem. W czasie wojny wietnamskiej wojska amerykańskie dysponowały miażdżącą przewagą  nad siłami wietnamskich komunistów, a mimo to USA musiały wycofać się z Indochin. W podobnym położeniu znalazła się armia ZSRR po dokonaniu interwencji w Afganistanie w 1979 r., gdzie mimo materialnej przewagi i wielkiej brutalności nie była w stanie pokonać słabo uzbrojonych mudżahedinów. Dlatego mówimy, że o losach wojen decyduje przyjęty sposób prowadzenia wojny, siła moralna wojska i... wykorzystanie różnorodnych środków poza-militarnych, a nie tylko jakość oraz ilości broni użytej w boju. Potrzebne są ustalenia w jaki sposób można zwyciężyć dysponując mniejszymi siłami.

Odstraszyć wroga?

Zasadniczym dążeniem w tworzeniu systemu obronnego jest wywołanie u innych przekonania, że dysponujemy zabezpieczeniami umożliwiającymi odparcie każdej agresji. Innymi słowy przyjęty sposób obrony (strategia) ma zniechęcać/odstraszać napastnika. Wypracowanie sytuacji nie dopuszczającej do wybuchu wojny ma ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego.

W polskich gremiach kierowniczych odpowiedzialnych za stan obronności nie zajmowano się tym problemem. Panowało przekonanie, że jest „mało prawdopodobne”, aby w naszym regionie doszło do napięć, które mogą wywołać „konflikt zbrojny na dużą skalę”. W maju 2008 r. MON przyjął dokument „Wizja Sił Zbrojnych RP – 2030”: który stwierdzał: „Ukształtowany w ostatnich latach, korzystny dla bezpieczeństwa Polski kierunek rozwoju środowiska bezpieczeństwa międzynarodowego zostanie zachowany w perspektywie czasowej 20-25 lat.” Ciągle na stronach BBN i MON znajduje się „Strategia Rozwoju Systemu Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej 2022” przyjęta 9 kwietnia 2013 r. Czytamy w niej: „Korzystny kształt środowiska bezpieczeństwa międzynarodowego oraz polskie powiązania sojusznicze prowadzą do tego, iż obecnie i w najbliższej przyszłości prawdopodobieństwo konwencjonalnej agresji zbrojnej jest małe.” 

Nie trudno dostrzec, że Polska ciągle nie ma narodowego systemu obrony gwarantującego jej bezpieczeństwo. Czy w planowaniu obronnym zostanie uwzględniony walor odstraszania, czy też nadal będzie się uznawać, że sama obecność Polski w NATO odstraszy agresora?

Asymetria na wojnie

Konflikty zbrojne w Iraku i Afganistanie sprawiły, iż coraz częściej zaczęto używać pojęcia "działania asymetryczna", „konflikt asymetryczny” opisujące sytuacje, gdy nowoczesne armie regularne ścierają się z siłami nieregularnymi. Zwłaszcza od 11 września 2001 r., kiedy jako główne zagrożenie wskazano międzynarodowy terroryzm  kwestia działań asymetrycznych stała się obiektem dociekań  naukowych i strategicznych analiz rządowych. Podkreślano, że jest to problem nowy, gdyż tę asymetrię w działaniach zbrojnych określają inne czynniki niż miało to miejsce w okresie rywalizacji świata zachodniego z blokiem komunistycznym. W nomenklaturze NATO pojawiło się związane z działaniami asymetrycznymi określenie MOOTW (Military Operations Other Than War) – „operacje wojskowe inne niż wojna”. Przyjęło się, że operacje wojskowe „inne niż wojna” polegają głównie na zapobieganiu sytuacjom prowadzącym do eskalacji napięcia, a w efekcie do wybuchu konfliktu zbrojnego. Punkt ciężkości został położony na misje o charakterze pokojowym, tzw. stabilizacyjne. Jeden z polskich dowódców udając się do Iraku mówił w wywiadzie: „... nie bierzemy do Iraku czołgów, samolotów. Nie zamierzamy prowadzić wojny”.

Badający zagadnienie asymetrii w konfliktach zbrojnych zdają się nie dostrzegać jej występowanie w wojnie od zawsze. Tyle że dawniej określano ten sposób prowadzenia walki jako wojnę partyzancką, podejmowaną zwykle w razie klęski armii regularnej. Partyzantka była traktowana jako sposób na nękanie wroga. Przykładem może być utworzenie po rozbiciu regularnych armii ruchu oporu w wielu krajach okupowanych przez Niemcy i Sowiety. Okazało się też, że akcje partyzanckie wywołują odwet wroga na ludności cywilnej powodując straty niemożliwe do zaakceptowania. Natomiast w przypadku bojowego starcia sił nieregularnych z armią regularną te pierwsze, z racji niedostatków w uzbrojeniu, często nie miały wielkich szans na zwycięstwo – np. Powstanie Warszawskie 1944. Partyzantka była więc pewnym złem koniecznym XX-wiecznej wojny. Współcześnie ta ocena ulega zmianie. Rozwój środków przekazu, docieranie mediów w rejony walk sprawił, że coraz trudniej używać - zwalczając partyzantów - ekstremalnych środków represyjnych wobec cywilów. Poprawiła się natomiast efektywność bojowa sił nieregularnych bowiem w walce mogą one użyć skutecznych środków (np. improwizowane ładunki wybuchowe, przenośne wyrzutnie rakiet plot. i ppanc., uzbrojone BSL-e, dywersja w cyberprzestrzeni). Siły nieregularne prowadzą działania wg odpowiedniej taktyki nie podejmując otwartego boju z wrogiem przeważającym siłą i uzbrojeniem. Wypracowano sposoby pozwalające na odniesienie zwycięstwa dzięki działaniom asymetrycznym. Wydaje się więc możliwym uznać te działania za równoprawną formę prowadzenia wojny.

Cudze chwalicie...

Często w dyskusjach nad przygotowaniem kraju do obrony pojawiają się odniesienia do Szwajcarii. Jak wiadomo w tym kraju armia czasu „P” jest niewielka, a podstawą systemu obronnego są przeszkoleni wojskowo obywatele, których w razie zagrożenia można w liczbie kilkuset tysięcy zmobilizować i użyć w obronie kraju. Obronę Szwajcarii oparto na powszechnym zaangażowaniu mieszkańców, wykorzystaniu łączących ich naturalnych więzi, znajomości terenu i ćwiczonym przez lata dobrym przygotowaniu żołnierskim obywateli. Podnosi się, że taki sposób przygotowania kraju do obrony skutecznie zniechęca potencjalnych agresorów przed atakiem. Istnieje pogląd, że Szwajcaria dzięki takiemu przygotowaniu obronnemu nie doświadczyła agresji ze strony Niemiec i Włoch w latach II wojny światowej.

W 2013 r., w 150-tą rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego, ambasada szwajcarska w Warszawie zorganizowała konferencję. Mogliśmy się wówczas dowiedzieć, że funkcjonującą do dzisiaj szwajcarską doktrynę obronną ukształtowało polskie powstanie. Przypomniano jak w 1863 r. do Polski przybył pułkownik Franz von Erlach wysłany jako obserwator wojenny przez sztab generalny armii szwajcarskiej. Otrzymał on zadanie zbierania doświadczeń na wypadek, gdyby Szwajcaria zaatakowana przez wroga i musiała toczyć wojnę partyzancką. Szwajcarski wojskowy znalazł się w jednym z oddziałów powstańczych  i uczestniczył w wielu bitwach. Był autorem książki "Prowadzenie wojny przez Polaków w 1863 roku" gdzie chwalił ofiarność i odwagę powstańców oraz talenty polskich dowódców. Przedstawił rzeczową charakterystykę powstańczych sił zbrojnych: ich organizacji, uzbrojenia, taktyki i akcji zbrojnych. Płk Erlach starał się też wyciągać praktyczne wnioski dowodząc, że polskie doświadczenia mogą być bardzo użyteczne. Sporządził raport dla swoich władz, który miał decydujący wpływ na kształt obrony Konfederacji Szwajcarskiej.

Armia Krajowa

Kształtowanie rosyjskiej armii jako narzędzia polityki zagranicznej Kremla nakazuje nam przygotowanie się do obrony nie tylko na lądzie, ale także przed atakami z powietrza i z morza. Polska powinna więc mieć wystarczającą marynarkę wojenną i potrzebna jest szczelna obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. Jednak wraz z tym trzeba budować system, który uzmysłowi potencjalnemu agresorowi polską zdolność do powszechnej obrony na terenie całego kraju. Wyrazem tego byłoby przygotowanie do prowadzenia działań asymetrycznych, partyzanckich, w skali masowej.  Jak wiadomo siły regularne (wojska operacyjne) dla opanowania terenu na którym działają partyzanci muszą dysponować dwudziestokrotną przewagą. Agresor musiałby zgromadzić ogromne wojsko chcąc napaść na kraj przygotowany do prowadzenia działań nieregularnych siłami wielkości Armii Krajowej (ok. 400 tys. ludzi). Jest prawdopodobne, że wówczas wróg zrezygnowałby z  napaści - przypomnijmy w tym miejscu położenie Szwajcarii w czasie II wojny światowej; Hitler nie miał 50 dywizji potrzebnych do opanowania tego kraju.

Należy przy tym pamiętać, że  przygotowanie do działań asymetrycznych ma mieć przede wszystkim wymiar odstraszający. Chodzi bowiem o to, aby żadnej wojny, w tym wojny partyzanckiej, nie trzeba było toczyć. Dla uzyskania takiego efektu powinna powstać w Polsce, na wzór dawnej Armii Krajowej, powszechna obrona terytorialna. Powinna powstać przed, a nie po ewentualnym wybuchu wojny.

W Szwajcarii wyciągnięto wnioski z polskich doświadczeń powstańczych, przygotowano się do prowadzenia wojny partyzanckiej i Szwajcaria... nie musiała prowadzić żadnych wojen. Czy Polska może postąpić podobnie?

Romuald Szeremietiew, dr hab. nauk wojskowych, były wiceminister obrony narodowej i p.o. ministra obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskieg