Po piątkowym Marszu Niepodległości, który stał się okazją do zamieszek, premier zapowiedział nowelizację ustawy o zgromadzeniach publicznych. Tuż po zajściach prezydent Bronisław Komorowski poinformował, że już zlecił prawnikom wprowadzenie takich zmian, by uniemożliwić uczestnikom demonstracji zasłanianie twarzy oraz utrudnić konfrontacje protestujących. Zdaniem prezydenta organizatorzy powinni też bardziej odpowiadać za skutki demonstracji.

 
Premier Donald Tusk nie wyklucza, że aby wprowadzić takie zmiany, konieczna będzie modyfikacja tekstu konstytucji. Chodzi m.in. o możliwość zakazu demonstracji, gdy zagraża ona życiu i zdrowiu obywateli. Premier przypomniał orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, gdy samorządy próbowały odmówić zgody na manifestacje właśnie z tego powodu.


Pomysł znowelizowania ustawy, choć zakłada pewne korzystne zmiany (jak na przykład zakaz zasłaniania twarzy), to na pierwszy rzut oka zdaje się być próbą zatarcia przez polityków złego wrażenia. Zwykle, kiedy coś zawiedzie, jakaś sytuacja wymknie się spod kontroli, przezorni politycy proponują zmianę przepisów. Sęk w tym, że gdybyśmy przestrzegali tych już obowiązujących, do kompromitujących sytuacji wcale nie musiałoby dochodzić. - Nie możemy niszczyć prawa tylko dlatego, że go nie stosujemy. Za każdym razem chcemy reagować na swoją indolencję pisaniem nowej ustawy. A prawo to nie jest czarodziejska różdżka – mówiła dziś w poranku TOK FM karnistka prof. Monika Płatek.

 

Innego zdania jest Robert Winnicki, szef Młodzieży Wszechpolskiej, jeden z organizatorów Marszu Niepodległości. - Zmiana prawa jest oczywiście konieczna, ponieważ to obecne pozwala na konfrontację jednej legalnej manifestacji z drugą legalną manifestacją – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl. - Zmiany prawa nie mogą jednak ograniczać wolności wyrażania własnych poglądów. Nie można wprowadzać obostrzeń, które doprowadzą do tego, że bardzo ciężko będzie zarejestrować zgromadzenie publiczne – dodaje.

 

- Jesteśmy za tym, żeby przeprowadzić zmiany, które wyeliminują potencjalnie zagrożenia, ale z drugiej strony istnieje obawa, czy władze nie użyją tego, jako pretekstu, by w ogóle zaostrzyć czy nawet uniemożliwić organizowanie manifestacji i zgromadzeń, które uznają za nieprzychylne wobec siebie – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl Winnicki.


Poseł Przemysław Wipler radzi jednak zachować pewien dystans. - Nie można pozwolić na to, żeby pod wpływem gorących wydarzeń dać wmanewrować się w jakieś pochopne, szybkie zmiany prawa. Powinniśmy unikać sytuacji, w której zostanie wprowadzona ustawa ograniczająca prawa obywatelskie w atmosferze, która w dużej mierze była wynikiem błędów popełnionych przez funkcjonariuszy policji i służb – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl. Zdaniem Wiplera, to wina przede wszystkim policji, która pozwoliła na to, by „Kolorowa Niepodległa” zajęła cały pas Marszałkowskiej, zmuszając Marsz Niepodległości do przejścia inną trasą.


Czy aby jednak prawo jest właściwie skonstruowane, skoro pozwala na to, by jedna legalna manifestacja zgodnie z prawem mogła blokować inną legalną manifestację? - Nie, ale jeśli zgłoszone są dwie legalne manifestacje, mające się odbyć w tym samym miejscu i czasie, zwłaszcza jeśli są tak antagonistycznie do siebie nastawione, to obowiązkiem policji jest zapewnienie obu bezpieczeństwa – odpowiada poseł Wipler.

 

- Jakiekolwiek wprowadzone teraz zmiany będą nie tyle zabezpieczeniem na przyszłość, na wypadek takich manifestacji jak Marsz Niepodległości, ale z uwagi na narastający kryzys i niepokój społeczny, będzie wykorzystywane przeciw górnikom i innym grupom zawodowym, które chciałyby prowadzić swoje protesty – przestrzega.

 

Wipler daje przykład Wielkiej Brytanii, gdzie Margaret Thatcher poprosiła o specjalne uprawnienia, aby rozprawić się ze stadionowymi bandytami, a później używała ich przeciwko protestującym górnikom. To jeden z niewielu punktów, w których Donald Tusk może zechcieć być podobnym do Margaret Thatcher i historia z Wielkiej Brytanii może się powtórzyć.

 

Marta Brzezińska