Fronda.pl: Twoja książka, jak i jedna z piosenek Dezertera, nosi tytuł „Poroniona generacja?”. Tak postrzegasz swoje pokolenie?
Krzysztof Grabowski*: Tytuł, jak często bywa z tytułami naszych piosenek i płyt, miał mieć zabarwienie lekko ironiczne. Ale redaktor książki przekonał mnie, by postawić znak zapytania, bo bez tego może być niezrozumiały. Gdy mówię, że jesteśmy pokoleniem lekko poronionym – ten wyraz jest niejednoznaczny. Dla nas znaczył lekko zwariowany, niedorobiony, jak poronione pomysły. Tak się swego czasu czuliśmy, jak ludzie, którzy znaleźli się we wrogim sobie świecie zupełnie nie wiadomo dlaczego, bez możliwości wyboru. Taki tytuł miała piosenka pisana w 1981 roku. Dziś rzeczywistość się zmieniła – dla mnie ten tytuł oczywisty i jasny mógł się stać niejasny dla ludzi młodszych, którzy nie znają kontekstu jego powstania. Myślę, że dobrze, że ten znak zapytania się pojawił, bo moja książka, mam nadzieję, odpowiada trochę na to pytanie.
Rzeczywiście to pokolenie jest nieudaną generacją?
Taka była, choć miała szansę się po latach zmienić i mam nadzieję, że ta zmiana jest widoczna. Nie ukrywam, że moje pokolenie, czy ciut starsze, moich rodziców, jest pokoleniem skażonym czasami, w których dorastało. Świadomość człowieka buduje się w okresie, w którym ma on naście i dwadzieścia lat. Co sobie wtedy wbijesz do głowy, to ci zostanie na całe życie. Choćby się świat zmieniał i zmieniała się twoja postawa wobec niego, to jednak pierwsze doświadczenia dorosłości mają zasadnicze znaczenie dla całego życia.
„Poroniony”, znaczy także taki, któremu nie dane było się narodzić.
Tak też to można rozumieć. Dorastaliśmy chyba w najgorszym czasie. Nie wiem, jak było w latach 50-tych, w których panował po prostu terror. Ale druga połowa lat 70. była okresem kryzysu. To był schyłek Gierka, wszystko zaczęło się walić, wiadomo było, że komuna już ledwo ciągnie. Pamiętam, że pierwsze stanie w kolejce zaliczyłem jeszcze w podstawówce, chyba w 1976 roku, kiedy okazało się, że po prostu nie ma jedzenia w sklepach. Nagle z dobrobytu gierkowskiego nic nie zostało – bańka pękła, jest pusto, radźcie sobie ludzie sami. My, jako młodzi ludzie, mieliśmy po prostu niefart, że trafiliśmy w ten okres. Tak rozumując to rzeczywiście była to generacja, która narodziła się za wcześnie, przynajmniej o dziesięć lat. Z drugiej strony, gdyby nie to, to nie byłoby też tych doświadczeń, które zadziałały pozytywnie.
W latach 80-tych punkowcy głosili pesymistyczne hasła nie tylko w Polsce. Mam wrażenie, że różnie podchodziłeś do tych zza zachodniej i wschodniej granicy.
Zdecydowanie tak. Po pierwsze, kontakt z tymi środowiskami był minimalny – na początku lat 80-tych możliwości jakiejkolwiek wymiany „kulturalnej” były bardzo małe. Nie mogliśmy wyjeżdżać, nie było internetu, ludzie telefonów w domu nie mieli. Kontakt ze światem zachodnim był zminimalizowany – czasem w ciągu miesiąca udało się kupić jedną zagraniczną płytę na jakimś pchlim targu i w ten sposób dowiedzieć się o nowym zespole. Informacje, które do nas docierały, były szczątkowe, niejasne. To, co myśmy robili, było działaniem spontanicznym. Nie wzorowaliśmy się na kimś, bo nie wiedzieliśmy, co robią inni. Świat zachodniej alternatywy artystycznej był siłą rzeczy lewicujący. To były kraje kapitalistyczne, więc oni byli nastawieni mocno antykapitalistycznie, przeciwko swojemu państwu.
Oni nie mieli takich przejść z komuną, jakie mieli Polacy.
Oczywiście, że nie. Mieli swoje problemy – z Margaret Thatcher, która mocno zwalczała przywileje socjalne, czy dotowanie kopalni – tam środowiska, o których mówimy, miały nastawienie bardzo prorobotnicze. To może nawet lepiej brzmi, niż lewicowe. W Ameryce był Reagan, który też był bardzo nielubiany w środowiskach, nazwijmy to, luzackich, ponieważ był zdecydowanym konserwatystą, chętnym do używania broni na lewo i prawo. Trafiliśmy na czas w historii Polski i świata, w którym rządził nami teoretycznie lewicowy rząd. To był niby socjalizm, ale okazało się, że ten system jest postawiony na głowie i nie ma prawa działać. Nie da się na siłę wyrównywać ludziom pieniędzy w portfelach, bo to się nie udaje. Zrobić, by wszyscy ludzie byli jednakowi, da się jedynie przy użyciu karabinu – i oni tak to robili. Nasze podejście było zdecydowanie antykomunistyczne. To komuna przeszkadzała nam żyć. System w Polsce i krajach ościennych był zamordystyczny, widzieliśmy, do czego władza jest w stanie się posunąć, by pozostać przy korycie. My nie pisaliśmy programów politycznych – chcieliśmy, żeby było po prostu normalnie. Nie chcieliśmy żyć w więzieniu otoczonym przez ruskie czołgi i rakiety. Nie chcieliśmy mieć zasznurowanych ust, chcieliśmy mieć dostęp do książek, muzyki, grać koncerty, wyjeżdżać, żyć normalnie. To nie było nam dane i cały polski ruch punkowy był prowolnościowy – a ponieważ rządziła u nas partia komunistyczna, to siłą rzeczy punk rok funkcjonował zupełnie inaczej, niż na zachodzie.
Uważałeś, że punkowcy i inni alternatywni artyści na zachodzie błądzą?
Nie zupełnie. Rozumiałem, że wypowiadają się w sprawach, które im doskwierają. Młody człowiek nie wybiera sobie czasu dojrzewania. Zastaje to, co ma. Albo mu się to podoba, albo nie – im się nie podobało to, co zastali, nam to, co my. Oni odnosili się do swojej sytuacji, my do swojej. To nas łączyło. Duch tej muzycznej i artystowskiej rebelii był podobny. Anarchia ma u nas bardzo złe notowania, ale to był duch sprzeciwu wobec państwa, które nie spełniało swojego zadania, a wręcz utrudniało obywatelowi życie. U nas Jaruzelski mówił o „Solidarności”, że to anarchia. Dziś, też często politycy zarzucają sobie anarchizację kraju. A anarchia to nie to samo co chaos.
„Anarchia matką porządku”?
Tak, oczywiście. Ludzie mogą się dogadywać ze sobą na płaszczyźnie porozumienia, albo hierarchii. My wybieraliśmy porozumienie. Jedynym pomysłem, który zapewniał to porozumienie, była anarchia. Ale to wszystko jest w cudzysłowie – to działo się w innej rzeczywistości, więc trudno to wszystko wyjaśnić, przenosząc siebie i ciebie w czasie. Myśmy postrzegali anarchię bardziej jako sposób myślenia, niż funkcjonowania. Nie byliśmy politykami, którzy chcieli zmienić to państwo na inne – buntowaliśmy się przeciwko państwu, jakie nas otaczało.
Nie tylko przeciwko niemu. Pisałeś: „żadnego celu, żadnej przyszłości/ ani w partii, ani w Solidarności”.
Do „Solidarności” byłem nastawiony oczywiście pozytywnie, ale z dużą rezerwą. Przede wszystkim widziałem, że to taki wielki wór, do którego się wpychają bardzo różne siły, które są czasami nawet przeciwstawne. To był ruch, który stwierdził, że razem możemy coś rozwalić. I rzeczywiście, rozwalili, a na następny dzień się pokłócili, bo nie było możliwości, by ze sobą współpracowali. Wyczuwaliśmy to, że „Solidarność” chce zmienić system wedle swojej wizji, a tych wizji było tysiące. Do dziś mamy tego pokłosie, kiedy oni biorą się za łby, która wizja ma przeważać. Nasza intuicja okazała się słuszna.
Swój bunt mieli także punkowcy ze Związku Sowieckiego. Ich piosenki wydaliście w 1985 roku na kasecie „Izolacja”.
To były taśmy przemycone z ZSRR. Myśmy nic o tamtejszym punk rocku nie wiedzieli, dopóki nie wyjechaliśmy do Kijowa w 1988 roku. Tam spotkaliśmy się z takimi samymi ludźmi, jak my i mieliśmy wrażenie, że to, co robimy, w jaki sposób się wypowiadamy jest niczym, w porównaniu do ich desperacji. Prawdziwy hardkor jest tam. Ci ludzie mówiąc choćby pół zdania prawdy byli narażeni na sto razy większe represje, niż my, śpiewając tutaj sto piosenek. Punków wsadzano do szpitali psychiatrycznych...
...kolejne ofiary „schizofrenii bezobiawowej”?
Diagnoza nie miała znaczenia, to był po prostu inny rodzaj więzienia. Polska była zawsze wysepką, w której wolności było nieco więcej. Podczas spotkania z naszymi kolegami-anarchistami z Kijowa poczułem się malutki. Płyt nie mogliśmy wydawać, ale na koncertach i tak śpiewaliśmy to, co chcieliśmy i nikt nas do więzienia za to nie wsadzał. A oni mogli grać tylko koncerty w mieszkaniach. W tajemnicy.
Na przyciszonym radiu zamiast wzmacniacza.
Nie można było publicznie zorganizować koncertu zespołu, który nie był uznany przez władze. 16 miesięcy „Solidarności” w Polsce dało takiego kopa, że potem można było jakoś przetrwać do 1989 roku.
W tym czasie pojawiło się u nas bardzo wiele ciekawych projektów muzycznych. Można odnieść wrażenie, że uważałeś wręcz, że mogliśmy wówczas świat zawojować.
Zespołów punk rockowych było setki, ale grały także setki zespołów pokrewnych. Była nowa fala, reggae, zespoły grające dziwną alternatywną muzykę, którą trudno opisać. One były na bardzo dobrym poziomie, miały bardzo dobre teksty. Żal tylko, że nie można było wtedy nagrywać płyt, bo to, co było dobre i wartościowe, miało wtedy przechlapane. Z tego środowiska udało się rewelacyjną płytę nagrać Klausowi Mittfochowi, potem Janerce, Śmierć Kliniczna nagrała singla. To, że im się to udało, wynikało z działania różnych osób, które chciały, by takie zjawiska zostały zarejestrowane. Ale to wszystko działo się jednorazowo. Chwilę po tym, jak ukazał się nasz singiel, dowiedzieliśmy się, że nie nagramy nic więcej, bo zrobił zbyt wielką furorę, także dzięki tekstom, których idioci z cenzury nie potrafili zrozumieć.
Siekiera przeszła do historii nie nagrywając żadnej oficjalnej płyty, wy nagraliście pierwszą płytę po siedmiu latach działania, KSU po dziesięciu. Także organizacja koncertów nie była najłatwiejsza. Jak, mimo tych trudności, scena mogła w ogóle funkcjonować?
Studia nagraniowe były państwowe. Było ich kilka w Polsce, może kilkanaście. Żeby wejść do studia, trzeba było mieć podpisaną umowę z wydawcą, żeby wydać płytę. A żeby mieć podpisaną umowę z wydawcą, trzeba było przekonać wydawcę, których było znów kilku w całej Polsce, oraz przekonać cenzurę do swoich tekstów. Gdy się to miało załatwione, wtedy można było wejść do studia. Zespołów z naszego nurtu, którym udało się przejść tę ścieżkę, było kilka. Nam udało się wydać płytę w 1987 roku – chodzenia za tym były trzy lata. Ponieważ sytuacja była dla nas ekstremalnie trudna, nie mogliśmy nagrywać, trudno było o miejsca na próby, nie mieliśmy dostępu do sprzętu, nie mogliśmy zarabiać na koncertach...
...nie byliście w końcu artystami...
...to tych zespołów, które przeszły całą tą drogę, było niewiele. Chciałbym dziś zobaczyć zespół, który istnieje siedem lat i nic nie może wydać, w dodatku gra 2-3 koncerty rocznie, za które nie dostaje pieniędzy i nie ma instrumentów. Nikt tego nie wytrzyma. Zaważyła determinacja i poczucie, że musimy to robić, bo nic innego nam nie pozostaje. W dodatku płyta, jak ją już wydaliśmy, była ocenzurowana, w ograniczonym nakładzie i nie w sprzedaży w sklepach. Z dzisiejszej perspektywy to się w pale nie mieści. Grając te kilka koncertów rocznie zyskaliśmy jednak na tyle dużą renomę, że to nas podtrzymywało na duchu – ludzie sobie te nagrania sami nagrywali na kaseciakach, przegrywali. Sami wydaliśmy nielegalnie dwie – rozeszło się ich paręset, ale ludzie kopiowali je w tysiącach, dziesiątkach tysięcy. Dzięki temu zespół był znany, każdy wiedział, co to jest Dezerter.
Jak się to ma do współczesnego piractwa? Do przegrywania kaset podchodzisz z sympatią, a w swojej książce krytykujesz firmy, które na początku lat 90-tych wyrosły jak grzyby po deszczu i wydawały pirackie kasety.
To zależy od tego, co sobie zakładasz. Jeśli zespół wydaje materiał i daje go ludziom, to znaczy, że takie ma założenia. Ale w 1990 roku zainwestowaliśmy pieniądze zarobione na koncertach za granicą w płytę „Wszyscy przeciwko wszystkim”. Następnego dnia nam płytę po prostu ukradziono i przegrywano. Gdyby jeszcze rozdawano ją za darmo – to byłoby do przełknięcia. Ktoś jednak na tym zarabiał i nie dzielił się tym z nami. Na tym polega różnica.
Gdy Metallica podała do sądu Napstera, Kerry King ze Slayera bronił tej strony do ściągania muzyki z internetu, mówiąc, że przecież ich wspólne thrash metalowe środowisko wyrosło na przegrywaniu kaset, a mp3 to tylko inna forma przegrywania.
Nagraliśmy w ubiegłym roku płytę, kosztowało nas to rok pracy, bardzo dużo pieniędzy i wiem, że ta płyta była dostępna w sieci na drugi dzień po tym, jak trafiła do sklepów. Jeśli ktoś jest fanem zespołu, nie powinien tego zespołu okradać, bo jeśli muzykom nie zwrócą się koszty, to nie wejdą znów do studia, bo nie będą mieli za co.
Albo dopiero po kolejnych czterech latach.
Elementarna przyzwoitość nakazywałaby albo kupić płytę, albo odpuścić sobie temat. Ludzie traktują rzeczy w sieci jako ogólnodostępne, darmowe. Można kupić płytę i udostępnić ją jednemu, czy pięciu kolegom, ale nie tysiącom ludzi. Nie mam nic przeciwko temu, że jeśli dzieciaki nie mają pieniędzy, kupią płytę i sobie ją przegrają, ale co innego gdy każdy na całym świecie może ściągnąć sobie płytę. W ten sposób wbija się artyście, którego się lubi, lub wręcz kocha, gwóźdź w czoło.
Muzyka, która powstawała w latach 80-tych oddziałuje także na młodsze pokolenia. Arka Noego zamierza nagrać swoją wersję „Spytaj milicjanta”.
Podchodzę do tego z dużym rozbawieniem. Nie wiem, czy nasza muzyka oddziałuje na najmłodsze pokolenie, na pewno oddziałuje na Litzę, który jest z naszego pokolenia. Jemu się to podoba i on to pamięta.
I słucha z dziećmi w samochodzie.
Pytanie, co dzieciaki z tego rozumieją? W tej piosence nie chodziło o to, że popieraliśmy Milicję Obywatelską. A dzieci tak mogą to zrozumieć, bo jeśli nie wyczują ironii, to ten tekst mogą odebrać, jak odebrał go cenzor. Z kolegami z zespołu mieliśmy oczywiście swoje pomysły, co w zamian mogliby zaśpiewać, ale to projekt Litzy i mam nadzieję, że im to fajnie wyjdzie.
Z Twojej książki wynika, że byłeś zadowolony z tego, że Platforma Obywatelska zmieniła u sterów rządów Prawo i Sprawiedliwość.
Jesteś jedną z kilku osób, które uznały, że byłem zadowolony. Zmiana nosiła znamiona pozytywne. W 2005 roku, jak większość Polaków, byłem przekonany, że jest wreszcie szansa na stworzenie rządu dwóch partii, które wywodzą się z tego samego pnia, dzięki czemu są w stanie zmienić Polskę. Miały ogromną większość i mogły postawić kraj na nogi w dwa lata. Pierwsze, co zrobiły, to się pokłóciły po czym jedna z nich zaprosiła do władzy dwie partie, które powinny zostać w ogóle zepchnięte na margines życia społeczno-politycznego. To było niedopuszczalne.
Ale na inną większość nie było szans.
To mnie w ogóle nie interesuje. Jest coś takiego jak honor, dotrzymywanie słowa, elementarne zasady higieny społecznej, które powodują, że ludzie mogliby mieć choć odrobinę zaufania do władzy. Demokracja to niepełnowartościowy ustrój, ponieważ wygrywa partia, której nie musisz popierać, ale musisz jej słuchać. Więc jeśli ta partia robi jeszcze coś takiego, to masz poczucie, że żyjesz w kraju, który jest twoim wrogiem. Politycy kłamią, kombinują i robią wszystko, by Cię wyrolować. Tak się wtedy poczułem. Niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, ale to mnie po prostu wystraszyło. Wciągnęli na salony ludzi, którzy powinni w szatni pilnować kurtek, a nie być premierami. W związku z tym, że po dwóch latach odmieniła się sytuacja, poczułem wielką ulgę, że nie muszę już oglądać i słuchać tych burackich twarzy. Ale nie dlatego, że jestem zwolennikiem Platformy. To była jedyna alternatywa – na SLD patrzeć nie mogę, więc do wyboru miałem tylko to.
Sytuacja się zmieniła - jak oceniasz ją po prawie czterech latach?
Mam z tym problem. Biorąc pod uwagę to, co się w ostatnich latach w Polsce wydarzyło, to cud, że oni dają radę, utrzymują popularność. U Tuska podoba mi się, że nie zabiera głosu bez potrzeby. Nie jak Kaczyński i jego ministrowie, którzy codziennie mieli konferencje prasowe, na których się chwalili, że złapali kolejnego lekarza, zrobili to, czy tamto. Nie lubię, jak ktoś mi ciągle mówi, jaki jest zajebisty. Tusk nie ma parcia na szkło, nie ciągnie go do nadmiernego mówienia o swoich osiągnięciach.
A ma się czym chwalić?
Nie wiem, jak bym się zachował jako premier, mając dwie powodzie, rozbity samolot z prezydentem, kryzys finansowy i parę innych problemów. Kaczyński miał rząd w idealnym momencie – koniunktura gospodarcza chyba najlepsza w ostatnich dwudziestu latach, złoty mocny jak cholera, żyć nie umierać. I po dwóch latach rząd mu się rozpadł. To też obciach. Ci trafili na dół konkretny – i trwają. Pytanie: czy dlatego, że są spryciarzami, czy dlatego, że nie ma innej opcji? Moim zdaniem nie ma innej opcji.
Wszyscy dookoła straszą, że ten okropny PiS może wrócić do władzy.
Bo to jest straszne. PiS był radykalny, ale to, co się dzieje po Smoleńsku, to już jakaś parodia. Wałkowanie jednego tematu dla państwowości jest niebezpieczne. Oni nie są w stanie zająć się niczym innym, zresztą Kaczyński powiedział, że on chce się zająć tylko wyjaśnieniem tego wypadku. To niech się zajmuje, ale nie jako premier – ustawienie całego państwa tylko pod prowadzenie śledztwa nie może się udać, bo są także inne ważne sprawy do zrobienia. Rozumiem jego ból, stratę bliskich, ale tego nie da się przełożyć na cały organizm państwowy.
Ktoś musi się tym zajmować, skoro rząd tak mało robi w tej sprawie.
To może być tak, że PiS dużo krzyczy na ten temat, ale to nie znaczy, że coś robi. PO na ten temat nie mówi, ale może jest tak, że nie mówi, bo te działania się odbywają na poziomie prokuratury wojskowej, cywilnej, wywiadu. Największym błędem byłoby, gdyby codziennie prokurator mówił o postępach śledztwa. Jeśli jest w tym jakieś drugie dno, to się go nie wyjaśni, ujawniając co chwilę, co wiemy. Nie wierzę, żeby rząd nie prowadził żadnych zakulisowych działań. Tam na pewno kocioł wrze.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że lepsza dla Polski byłaby wyśmiewana przez PiS droga liberalna. „Co za czasy? Anarchiści stają się liberałami”.
(śmiech) Tam chodziło o liberalizm gospodarczy. Chyba jedyny kraj liberalny to USA – byłem w Ameryce bardzo krótko, nie wiem, jak to dokładnie działa, ale działa to już 200 lat i, jak widać, można. Politycy są politykami i zawsze wtrącą swoje dwa grosze, tu popsują, tam popsują, ale to jakoś działa. Chodzi o to, żeby ludziom nie przeszkadzać i nie narzucać własnej wizji. Najgorsze, to gdy przychodzi polityk i mówi, że on wie lepiej. W Polsce polityków rozsądnych jest bardzo mało i każdy, który jest przy władzy, chce wprowadzać swoją wizję świata. Mój problem z rządami po 1989 roku polega na tym, że każdy myśli długością swojej kadencji. Przychodzi następca i mówi – tamto wszystko jest do dupy, my robimy od nowa. Rządy nie kontynuują swoich poczynań. Ja wiem, że opcje polityczne bardzo się między sobą różnią, ale obywatel powinien mieć pewność, że jak władze coś robią, to bez względu na to, jakie są, że to kończą.
To wręcz wątki konserwatywne. Skoro podkreślasz, że jesteś liberałem gospodarczym, czy to znaczy, że w innych kwestiach masz poglądy konserwatywne?
Nie. Nie chcę mówić ludziom, jak mają żyć. Wychodzę z założenia, że każdy ma prawo do wolności, byle nie krzywdził innych. A jeśli ktoś krzywdzi siebie – to już jego sprawa.
W „Teraz Rocku” broniłeś Marszu Niepodległości.
Niezupełnie. Broniłem wolności przekonań. Młodzież Wszechpolska jest dla mnie obcą planetą. Ale irytuje mnie pewien rodzaj zakłamania, który pokutuje w polskim środowisku alternatywnym. Uważają, że prawicowcy są źli, ale jeśli idą z nami chłopcy z sierpem i młotem na fladze, to są nasi koledzy. Jeśli się mówi A, to trzeba powiedzieć B. Jeśli źli są ci, którzy chcą zapędzić nas do obozów koncentracyjnych, to wszyscy, nie tylko z jednej strony. Gdy robimy kontrmanifestację, bądźmy sami w porządku, a dopiero później „rzucajmy kamieniami”. Jeśli w naszym proteście biorą udział komuniści, to on nie ma sensu. Komunista protestujący przeciwko faszyście to kpina.
Uważasz organizatorów Marszu Niepodległości za faszystów?
Nie, ale wiem, że na Marszu, który się odbył rok wcześniej, pojawiały się grupy narodowo-faszystowskie, posługujące się takimi, a nie innymi gestami, flagami i ten marsz został na tyle mocno wypromowany przez media, że przyciągnął rok później dziesięć razy więcej ludzi. Oczywiście podłączli się do niego ludzie na zasadzie przekory, czy kontestacji środowisk gazetowyborczych, które przeciwko niemu protestowali. Byli też ludzie Bogu ducha winni. Jeśli chcą sobie pochodzić z biało-czerwoną flagą, to niech chodzą. 11 listopada to święto, podczas którego wszyscy powinni pić szampana, robić wystawne kolacje, balangi i cieszyć się, że Polska kiedyś-tam odzyskała niepodległość. U nas przekształca się w jakąś parodię, walkę jednych ekstremistów z drugimi, co mija się z celem. Jeśli Polska odzyskała niepodległość dla wszystkich, to nie tylko dla narodowców, czy faszystów, ale także dla pozostałych. Jeśli jedni chcą sobie to święto zawłaszczyć, to się z tym nie zgadzam.
Kto jest odbiorcą piosenki „Blasfemia” z ostatniej płyty, "Prawo do bycia idiotą"?
No wiesz, odbiorcą zawsze jest człowiek.
Piszesz do Boga i Maryi jako do bytów realnie istniejących, czy Twoja parafraza modlitw to przenośnia?
To bardzo trudne pytanie. Polemika z Bogiem jest obecna w życiu każdego człowieka, nawet ateisty. On też zastanawia się nad swoim bytem, tylko nie nazywa tego modlitwą. Każdy myślący człowiek ma jakąś duchowość. Mam nadzieję, że to ważne, przynajmniej w moim przypadku. Oczywiście w tekście można napisać „Panie Boże, zrób tak”, ale te słowa czyta człowiek, a nie Pan Bóg, bo jemu nie musisz pisać ich na kartce. Chcę, żeby każdy indywidualny odbiorca się zastanawiał nad tymi pytaniami.
Jesteś wierzący?
Zależy, co masz na myśli. W nieomylność Papieża nie wierzę. Mam nadzieję, że jestem osobą uduchowioną. Powiem ci szczerze, że mam bardzo duży problem z instytucjonalizowaniem duchowości, jakiejkolwiek. Wszystkie pisma, jakie mamy, są napisane ręką człowieka, w związku z tym są skazane na ludzką ingerencję. Dlatego też zachowuję pewien dystans wobec tego, co człowiek napisał i kiedy mówi, że ktoś mu to podyktował. Nie jestem do końca przekonany, że to tak działa.
Co to znaczy, że jesteś osobą uduchowioną?
Zastanawiam się czasem nad swoim bytem na tej planecie. Nie chcę tego definiować – trudno zdefiniować np. miłość, albo czujesz, albo nie czujesz. Człowiek ma w sobie jakiś pierwiastek duchowy, pozamaterialny. Poza tym, że zarabiasz pieniądze i chcesz przetrwać, masz też inne potrzeby. Chcesz przeczytać książkę, obejrzeć film, wzruszyć się, podziwiać piękno przyrody, zastanowić się nad tym, że to jest piękne i niesamowite. Wydaje mi się, że mam tego pierwiastka w sobie sporo.
Modlisz się czasami?
To bardzo trudne pytanie, bo nie wiem, o co pytasz. Nie odklepuję w każdym razie żadnych formułek.
Zwracasz się jakoś do Boga? Modlić się można bardzo różnie.
Napisałem kilka bardzo dobrych tekstów, które mogłyby spokojnie być modlitwą, zakładając, że nie jest ona jedynie ułożoną formułką. Napisałem tekst do piosenki „Jezus”, który uważam za jeden z lepszych. Jest to rodzaj głębszego zastanowienia się nad najważniejszymi rzeczami. Człowiek przyzwyczaja się do różnych wizji, ale się nad nimi nie zastanawia. Gdyby się nad nimi głębiej pochylić, to świat wygląda inaczej, niż się nam wklepuje od dziecka.
Niż jak mówią religie?
Wszystkie religie są bardzo podobne do siebie. To widać szczególnie na przykładzie religii młodszych, takich jak islam. Wygląda na to, że jest on na etapie, na jakim chrześcijaństwo było te 600 lat temu. Wtedy były wojny krzyżowe, walka z niewiernymi... Myślę, że muzułmanom za 100-200 lat to przejdzie. Ciekawe, na jakim etapie będzie wtedy chrześcijaństwo. Jak na razie wydaje mi się, że trochę się rozpływa. Chrześcijaństwo jako takie może nie, ale katolicyzm ewidentnie rozpływa się w sporach, niestety.
Wewnętrznych, zewnętrznych?
Wewnętrznych. Kto ma rację. Jakiś czas temu oglądałem program Lisa, o relikwiach. Byli tam ks. Sowa, Terlikowski, jeszcze jakiś dominikanin i ten były zakonnik. To było bardzo ciekawe, lubię takie dyskusje, ale też śmieszne. Śmiesznie popatrzeć, jak ksiądz, dominikanin i Terlikowski mówią na ten sam temat, każdy co innego i to się zamienia w burzliwą dyskusję, w której emocje są na granicy przegięcia. Takich sporów jest mnóstwo, zawłaszczania sobie rejonów religii, sporów o to, kto jest najbardziej katolicki. Jeden odłam jest ultraradykalny, drugi mniej. To nie wygląda dobrze z punktu widzenia młodego człowieka, który wchodzi tam i widzi – stare dziady się kłócą, to co ja tam będę robił?
W Dezerterze pełnisz podwójną funkcję – perkusistę i tekściarza. Nie jest łatwo pisać teksty dla kogoś innego.
Pisać nie jest trudno, ale pisać tak, żeby wokalista chciał to zaśpiewać (śmiech).
Robert Matera czasem nie chce?
Wiesz, różnimy się z Robertem dość znacznie. Czasem chciałbym pisać teksty bardziej osobiste, ale dla niego muszę pisać bardziej uniwersalnie. Może to stało się nawet ich zaletą, dzięki temu po latach są nadal aktualne. Staram się pisać tak, żeby Robert nie musiał odczytywać moich uczuć, bo to niemożliwe, tylko mógł się z tym utożsamić. To nie jest łatwe. Podobają mi się zespoły, w których wokalista interpretuje swoje teksty, widać, że płyną one z jego serca. Tu jest to niemożliwe, bo to nie ja je śpiewam. Ale na szczęście dogadujemy z Robertem się od 30 lat...
Chciałbyś nagrać płytę, na której śpiewasz własne teksty?
Nie umiem śpiewać (śmiech), ale chciałbym. Pewnie, że chciałbym.
Nie musisz umieć, punk rock to przecież „trzy akordy darcie mordy”.
Tak było oczywiście trzydzieści lat temu, dziś są inne wymagania. Zespół, który śpiewał, nie umiejąc śpiewać i to brzmiało dobrze, był tylko jeden – Sex Pistols. Z tego nieumienia śpiewania Rotten zrobił sztukę. Ale kopiowanie tego mogłoby nie wyjść fajnie.
Nie będzie płyty solowej?
Może będzie, ale to nie ja muszę śpiewać. Trudno jest jednak komponować piosenki grając tylko na perkusji i nie mając obcykanych choćby gitary, czy fortepianu. Mruczenie komuś, co ma zagrać – to się rzadko udaje.
Jakie macie teraz plany, jako Dezerter?
Od jesieni intensywnie koncertowaliśmy, za dwa tygodnie kończymy trasę, potem jakieś festiwale... W tym roku będziemy świętować XXX-lecie. Planujemy specjalne wydawnictwo, zobaczymy, czy się to uda. Chcemy zrobić multibox, w którym będzie i album ze zdjęciami i książka i płyta DVD i może cała dyskografia, t-shirt, plakat, znaczki. Na razie jesteśmy w fazie poszukiwania sponsora, sami tego nie udźwigniemy, zwłaszcza że takie rzeczy się u nas nie sprzedają – być może większość po prostu rozdamy.
A nowa płyta?
Na razie ostatnia jest jeszcze ciepła. Teraz musimy odpracować koszty jej wydania. Sprzedaż jest niezła, ale nie aż taka, by można od razu rzucać się robić następną. Jej nagrywanie zajęło nam 1,5 roku, mieliśmy z tym bardzo dużo pracy. W tym czasie nie mogliśmy robić innych rzeczy, zarabiać gdzie indziej – normalne życie. A dzieci płaczą. „Tata, kup komputer” (śmiech).
Rozmawiał Stefan Sękowski
*Krzysztof Grabowski – założyciel, perkusista i autor tekstów zespołu Dezerter. Autor książki wspomnieniowej „Dezerter – poroniona generacja?”.
JEZUS
Jak wyglądałby Jezus
Gdyby żył w naszych czasach
Czy chodziłby w sandałach
Czy raczej w adidasach
Czy piłby coca-colę
I korzystał z komputera
Czy miałby długie włosy
I paszport Izraela
Jak nauczałby Jezus
Gdyby żył w naszych czasach
Czy prowadziłby odczyty
Na śródmiejskich placach
Czy miałby program w radiu
Albo show w telewizji
Czy chciałby iść do wojska
Czy ufałby policji
Jaki rodzaj śmierci
Jezusowi by zadano
Czy umarłby na krześle
Czy też by go rozstrzelano
Jaki symbol męczeństwa
Swojego zbawcy
Na złotych łańcuszkach
Nosiliby wyznawcy
Na każde pytanie oczekujesz odpowiedzi
Chcesz gotowych recept, oczekujesz nadziei
A co zrobisz, gdy rozkaz zabrzmi groźnie
Czy będziesz protestował czy podawał gwoździe