Acht und achtzig Professoren und Vaterland, Du bist verloren” (Osiemdziesięciu ośmiu profesorów i Ojczyzno, jesteś zgubiona) - miał kiedyś powiedzieć Otto von Bismarck. Kanclerz profesorów nie lubił, Polaków zresztą także. Ta druga skłonność pozostała niestety wielu Niemcom do dzisiaj. Co do pierwszej Bismarck był i jest osamotniony. Niemcy profesorów szanują.

W Polsce profesorowie także przez wiele lat budzili przede wszystkim szacunek. Nawet w czasach najgorszej komuny władze zazwyczaj dawały spokój tym wykreowanym przed wojną. A i nowi byli często znakomitymi naukowcami i swój awans nie zawsze zawdzięczali wyłącznie poparciu Komitetu Centralnego. No bo byli też „profesorowie partyjni”, o których mówiono żartobliwie, że wydali jedną książkę i pięciu kolegów. Tych starano się omijać (nie zawsze się dało), a obecnie nie za bardzo ich pamiętamy.

Dzisiaj, co trzeba mocno podkreślić, profesorowie także budzą zazwyczaj szacunek. Nikt nie wnika czy są oni z nadania prezydenckiego (tytularni, potocznie mówi się o nich „belwederscy”) czy też uczelnianego (profesorowie uczelni, potocznie – „podwórkowi”). Profesor to profesor. I kropka. Sam często doświadczam tego szacunku i przyznaję, że działa to mobilizująco. No bo skoro tyle osób mnie ceni, to muszę się starać, żeby nikogo nie zawieść. Czasami tylko sił trochę brakuje.

Myślę, że zdecydowana większość polskich profesorów to dobrzy i mądrzy profesorowie. Zwłaszcza, że nowa ustawa o szkolnictwie wyższym (zwana szumnie „Konstytucją dla Nauki) wymusiła profesorski awans dla setek doktorów habilitowanych, przetrzymywanych niekiedy latami na stanowisku adiunkta. Bardzo mnie to ucieszyło – zawsze uważałem, że natychmiastowym efektem habilitacji powinien być awans na profesora uczelni. Jednakże ta sama „Konstytucja dla Nauki” wprowadziła regulacje, których celem jest po prostu obniżenie rangi profesorów na wyższych uczelniach. Przede wszystkim przyznała ona rektorom władzę praktycznie absolutną. Kolejne ustawy uchwalane w III Rzeczypospolitej wzmacniały pozycję rządców uczelni, ale to, co uczyniła ostatnia, jest wręcz nieznane polskiej tradycji akademickiej. Rektor może z pracownikiem zrobić wszystko: wysłać go na zieloną trawkę pod byle pretekstem, zdegradować, zabrać mu zakład lub katedrę, odebrać fundusze, nie przyznać nagrody etc. Na szczeblu wydziałów namiestnikami rektorów stali się, mianowani przez nich (w praktyce) dziekani. Nie ma już Rad Wydziałów, w których zasiadali m.in. wszyscy profesorowie. Owe rady miały duże kompetencje i kontrolowały prace dziekanów. W ogóle były one absolutnym fundamentem autonomii wewnętrznej wyższych uczelni. Bez nich szkoły wyższe stają się ponurymi korporacjami, zarządzanymi w sposób centralistyczny, w dodatku przy przemożnym udziale wysoko opłacanych pracowników administracji – rozmaitych kanclerzów, kwestorów, dyrektorów itp. Dzisiaj skrzywdzony przez dziekana profesor może się odwołać tylko do rektora, który mu odpowiada zazwyczaj: „sami załatwiajcie swoje wydziałowe sprawy”. Sami – to znaczy niech załatwia je dziekan. I koło się zamyka. Najbardziej zastraszonymi gremiami na większości uczelni państwowych są senaty, których członkowie w głosowaniach jawnych (tajne są tylko w sprawach personalnych) rzadko przeciwstawiają się woli obecnego na sali i obserwującego uważnie rektora.

Na uczelniach zaczyna bowiem królować strach. Wszyscy boją się rektora, który może wszystko. Niestety – boją się także profesorowie. Twórcom „Konstytucji dla Nauki” nie przyszło do głowy, że stworzyli struktury strachu. A w takich strukturach nauka nie może się rozwijać. Kwitnąć będzie natomiast lizusostwo, cwaniactwo, koteryjność, bylejakość, pazerność. I co najgorsze – poprawność polityczna. Mamy już ofiary tej ostatniej w postaci prof. Aleksandra Nalaskowskiego, prof. Ewy Budzyńskiej, prof. Andrzeja Zybertowicza i in.

My Polacy szanujemy profesorów. To bardzo dobrze, że w tym zatomizowanym świecie są jeszcze jakieś autorytety. Czy jednak profesorowie, których zamieniono w bierne trybiki korporacyjnej machiny nadal będą zachować wysoką pozycję społeczną? Wątpię.

Wojciech Polak