Łukasz Gut, Fronda.pl: Polityka historyczna to pojęcie, które w ostatnich latach zrobiło sporą karierę. Zdarzają się głosy, w myśl których polityka historyczna to nic innego jak propaganda i nie powinno się jej uprawiać. Czy dzisiaj można zrezygnować z polityki historycznej, czy to np. ważna broń przed oskarżeniami typu powracające ciągle „polskie obozy”?

Prof. Andrzej Nowak: Powiedzmy najpierw, że polityka historyczna bywa także czasami nazywana polityką pamięci. Osobiście nie widzę istotnej różnicy w tych nazwach. Odpowiadając na pytanie, myślę, że nie chodzi tylko i wyłącznie o używanie polityki historycznej jako narzędzia czy broni. Przypomnę, że preambułą do konstytucji z 1997 roku jesteśmy zobowiązani do przechowania tego wszystkiego, co wartościowe z tradycji I Rzeczypospolitej, czy lat walki o niepodległość. To nas wszystkich obowiązuje, niezależnie czy ktoś wymachuje tą konstytucją, czy nie. Tak, jak z reguły dzieje się to w innych krajach demokratycznych, pewien element szacunku dla spuścizny przekazanej przez poprzednie pokolenia, jest częścią obywatelskiej postawy i obowiązkiem. O to przede wszystkim chodzi, żebyśmy szanowali i umacniali poczucie związku z wspólnotą wielopokoleniową, sięgającą wstecz, która tworzy kulturę. My sami, w jednym pokoleniu, nie jesteśmy w stanie stworzyć żadnej kultury bez tego, co było przed nami. Rzecz najważniejsza w polityce historycznej to podtrzymanie więzi z tą głębszą wspólnotą.

Oczywiście jednym z aspektów polityki historycznej jest to, że wszystkie kraje prowadzą taką politykę. Budowanie pomników, tworzenie filmów pokazujących pewne aspekty historii w relacji do innych narodów, to nic innego jak uprawianie polityki historycznej. Nie unikniemy w związku z tym sytuacji, do której nawiązuje pana pytanie. Nie unikniemy sytuacji, w której staniemy się przedmiotem polityki historycznej innych krajów.

Na czym polega specyficzny przypadek Polski jeśli chodzi o politykę historyczną?

Tak się składa, że Polska w swoim położeniu geopolitycznym jest naturalnym obiektem polityki historycznej tak wpływowych sił we współczesnym świecie, jak niemiecka polityka historyczna, rosyjska polityka historyczna i żydowska polityka historyczna. Mówię o tej ostatniej w sposób ogólny, choć jest ona oczywiście wewnętrznie podzielona. Dlaczego ją wymieniam? Otóż we współczesnym świecie najwięcej Żydów ma swoje korzenie w Polsce i doświadczenie holocaustu, związane z polską ziemią, a tak często mylone z Polakami jako współsprawcami szoah. To wszystko powoduje, że nie możemy udawać, że nie ma nas w polityce historycznej innych krajów. Nie możemy także zostawić całkowicie pola światowej debaty o przeszłości, która pozycjonuje narody w hierarchii, jeśli można tak powiedzieć.

Na czym to ostatnie ma polegać?

Jedne narody są przedstawiane jako zdolne, wybitne, twórcze, a inne jako odpowiedzialne za wielkie zbrodnie i które de facto przez swoją historię nie zasługują na godne miejsce w szerszej wspólnocie międzynarodowej. To jest związane z efektami polityki historycznej. To wszystko razem powoduje, że z polityki historycznej nie tylko nie można, ale i nie da się zrezygnować.

Najistotniejsza dla Polaków wydaje się ich historia najnowsza. Jak podchodzić np. do fenomenu żołnierzy wyklętych? Czy tym sposobem Polacy nie zyskują skrzywionego obrazu II wojny światowej i okresu powojennego, jak to niektórzy krytycy sądzą?

Fenomen żołnierzy wyklętych rzeczywiście wart jest refleksji w kontekście polityki historycznej. Zrodził się on wbrew polityce, rozumianej jako działalność instytucji państwowych. Oczywiście wiemy, że Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych zainicjował prezydent śp. Lech Kaczyński, a podpisał przygotowany przez swojego poprzednika akt w tej sprawie prezydent Komorowski. W tym sensie, na pewnym etapie dyskusji o żołnierzach wyklętych pojawiła się formalna pieczątka państwowa. Zwłaszcza jednak w poprzednich ośmiu latach rządów Platformy Obywatelskiej nie można chyba powiedzieć, by rządy te sprzyjały specjalnie kultowi żołnierzy wyklętych czy budowały politykę historyczną, opartą na tym motywie.

Czyli była to inicjatywa oddolna?

Była to całkowicie oddolna inicjatywa wielu tysięcy, przede wszystkim młodych ludzi. To był fenomen budowania społecznej polityki historycznej, a więc takiej, jaką tworzą obywatele, łącząc się we wspólnoty, przypominając pewien kształt tej wspólnoty. Ze względu na siłę oddziaływania tego ruchu, stworzyli istotną zmianę w pamięci całego społeczeństwa. To nie państwo narzuciło pamięć o żołnierzach wyklętych, ale te dziesiątki tysięcy młodych ludzi, upominające się o pamięć o nich. To wszystko stworzyło lawinę, która zmieniła rzeczywistość. Oczywiście na początku tej lawiny było niewielu ludzi. Wspomnę jednego, szczególnie mi bliskiego prof. Janusza Kurtykę. Zrobił on bardzo wiele jako założyciel i redaktor „Zeszytów Naukowych WiN” i zaczął popularyzować pamięć o żołnierzach wyklętych. Żołnierze wyklęci mogą się nie podobać tym, którym się nie podobają, ale nie mogą krytycy tej pamięci zaprzeczyć, że to nie państwo stworzyło ten fenomen, ale ludzie, zwykli obywatele, często wbrew polityce państwowej, a na pewno wbrew nurtowi dominującemu w III RP.

Jaki nurt ma Pan na myśli?

Myślę tu o duchu okrągłostołowej zgody, który sprzeciwiała się przypominaniu dawnych waśni, sporów, walk i polegał na odkreśleniu przeszłości „grubą kreską”. Szczególnie dotyczyło to przeszłości okresu stalinowskiego, który był najbardziej zbrodniczy. Część elit, które przygotowały Okrągły Stół po obu jego stronach związana była swoimi korzeniami z okresem sprzed 1956 roku. Niektórzy byli po stronie prześladowanej, ale wielu było po stronie prześladujących, mówiąc delikatnie. To tworzyło także przesłankę do założenia o tym, by nie wracać do przeszłości. Powodem, dla którego polityka historyczna powinna być realizowana jest też sprawiedliwość wobec ofiar. Nie może być tak, że ofiary są całkowicie zapomniane. Powód, dla którego Żydzi jak najsłuszniej dopominają się o pamięć o holocauście jest powodem, który powinien nas Polaków mobilizować do upominania się o pamięć wobec ofiar zbrodni komunistycznych, czy zbrodni dokonywanych na narodzie polskim przez chociażby Związek Sowiecki czy takich jak ludobójstwo na Wołyniu. Mamy prawo i obowiązek upominać się o tych, którzy zostali w ten sposób pozbawieni życia i pośmiertnie próbowano pozbawić ich pamięci.

Odbudowywanie pamięci jest naszym, ludzkim obowiązkiem. To dodatkowy aspekt, bardzo czytelny w kulcie żołnierzy wyklętych. Komuniści chcieli pozbawić ich nie tylko życia – co się im udało – ale także pamięci o nich w świadomości następnych pokoleń. Przy tym wszystkim widać fenomenalną siłę sprawiedliwości dziejowej, że dziś twarz, imię ludzi w tak okrutny sposób zamordowanych za ich walkę o Polskę, zostaje wydobyta spod tej gliny zapomnienia.

Gdyby miał Pan wysunąć jakieś postulaty wobec polskiej polityki historycznej, to co by to było? Czy dzieje przed XX wiekiem także powinny zostać objęte polityką pamięci?

Oczywiście - i to pierwszy postulat - trzeba przede wszystkim dbać o to, by nasza pamięć nie skracała się. To pewnie jest zjawisko cywilizacyjne, ale należy je moim zdaniem hamować i przeciwdziałać mu. Zjawisko skracania pamięci dosłownie do wczorajszego dnia jest bardzo szkodliwe. W 2018 roku będziemy obchodzić „stulecie niepodległości” – celowo użyłem tej niepoprawnej formuły, żeby wskazać, iż przez wielu tak to będzie przyjmowane. A przecież sto lat temu Polska odzyskała niepodległość, a cieszyła się nią przez osiem wieków wcześniej, a później ponad wiek walczyła o jej odzyskanie. Jeżeli będziemy obchodzili stulecie odzyskania niepodległości w takiej skróconej formie, to nie zrozumiemy w ogóle sensu 1918 roku, a więc tego, co mobilizowało, napędzało i skłaniało nawet do poświęceń i ofiar w imię niepodległości, a w efekcie obrony jej w 1920 roku przed bolszewikami. To pamięć wcześniejszej, długotrwałej walki, powstań narodowych i pamięć o I Rzeczypospolitej, która w jakiś sposób miała być odtworzona. Tak więc jak najbardziej powinniśmy dbać o powiązanie wydarzeń ze stosunkowo niedawnej przeszłości, takich jak „Solidarność”, walka z opresją stanu wojennego z wcześniejszymi wydarzeniami, które nadają sens naszej historii i które w oczywisty sposób tworzą pewną jedność z bliższymi nam dziejami. Powiedzmy jeszcze, że dla niektórych wygodne jest skracanie naszej pamięci i udawanie, że historia zaczęła się 13 grudnia 1981 roku, gdy rzucili legitymacją partyjną. Dla niektórych historia zaczyna się np. w 1956 roku i woleliby oni zapomnieć, co robili wcześniej na rzecz utrwalania najbardziej zbrodniczej formy komunistycznego reżimu w Polsce. Należy więc sięgać głębiej, by zrozumieć całość naszych dziejów.

Drugi postulat, który bym wysuwał, to oprócz tego, aby nie skracać naszej pamięci historycznej, polegałby na indywidualizacji pamięci. Polega to na szukaniu twarzy polskiej historii wokół siebie, a więc tych bohaterów, którzy jeszcze wokół nas żyją. Polega to na ożywianiu pamięci o tych, którzy już od nas odeszli, a są zapomniani na cmentarzach w naszym sąsiedztwie. Na przykład dr Korkuć z IPN wysunął ciekawy pomysł, który gorąco popieram. Według niego należałoby w ścianach domów, w których mieszkali kawalerowie Virtuti Militari i kawalerowie Krzyża Niepodległości wmurować małe tabliczki, nie kosztowne, ale przypominające ludziom w całej Polsce, że bohaterowie byli wśród nas, nie tylko w Warszawie czy Krakowie, ale w najróżniejszych miejscach Polski. Indywidualizacja pamięci, pokazywanie ilu bohaterów poświęciło coś istotnego dla Polski to niezwykle ważne zagadnienie i mój osobisty postulat wobec polityki historycznej.

Dziękuję za rozmowę.