Dziś tłusty czwartek - ostatni czwartek przed Wielkim Postem, rozpoczynający ostatni tydzień karnawału, który potrwa do Środy Popielcowej. To dzień, w którym nie zważając na wszelkie diety, zakazy i uprzedzenia, można się bezkarnie objadać pączkami. Jeśli ktoś woli - faworkami, zwanymi też chrustami. Zgodnie z przesądem, ten, kto w tłusty czwartek nie zje niczego tłustego, nie ma co liczyć na powodzenie, sukcesy i szczęście.

Staropolskie przysłowie głosi: "Powiedział Bartek, że dziś tłusty czwartek, a Bartkowa uwierzyła, dobrych pączków nasmażyła". Kiedyś dbano, aby pączki i faworki były przygotowane własnoręcznie, w domu. Obecnie zapracowane panie domu kupują pączki w cukierni, a cukiernicy się z tego tylko cieszą - czytamy na wilnoteka.lt.

W Polsce podobno statystyczny obywatel w Tłusty Czwartek zjada średnio 2,5 pączka, w skali kraju daje to niemal 100 milionów pączków. Kiedyś pączki nadziewano słoniną, boczkiem lub innym tłustym mięsem i zapijano wódką. Potem pojawiły się pączki na słodko, z dżemem lub konfiturą, polane lukrem albo obficie posypane cukrem pudrem.

Na Litwie tradycje tłustego czwartku kultywują Polacy. Litwini huczniej obchodzą zapusty. Pochodząca z rejonu trockiego etnograf, badaczka folkloru i tradycji Wileńszczyzny Janina Norkūnienė tłusty czwartek z pączkami zapamiętała z dzieciństwa. W okresie sowieckim zwyczaj smażenia pączków zanikł.

Kiedyś tradycje związane z obchodzeniem ostatniego tygodnia przed Wielkim Postem traktowano z wielkim pietyzmem, dbano o szczegóły, o wszelkie rytuały. W ten sposób rodziny, przede wszystkim na wsi, przygotowywały się do okresu skupienia i - dbania o organizm, bo w poście ograniczano jedzenie i picie.

"W tłusty czwartek gospodynie szykowały przynajmniej jedno tłuste danie, w piątek podawały dwa tłuste posiłki, w sobotę - trzy. I tak do zapustów, kiedy trzeba było zjeść co najmniej siedem tłustych dań, i to tak, żeby aż broda błyszczała. Na zapusty, w południe gospodyni musiała mieć wszystko przygotowane na powitanie gości - przebierańców, którzy przychodzili z życzeniami" - powiedziała Janina Norkūnienė. "Im więcej przebierańców odwiedziło dom, tym lepiej zapowiadał się rok: wróżyło to dobrobyt, dobry urodzaj, przychówek w gospodarstwie. Za piękne życzenia należał się poczęstunek. Ale jeśli gościna przebierańcom się nie spodobała, następnego roku mogli dom pominąć, a to był wstyd dla gospodarzy" - dodała J. Norkūnienė.

Jak powiedziała etnograf Janina Norkūnienė, przebierańcy byli to zazwyczaj młodzi ludzie, potrafiący się bawić, którzy "mieli dobrze podwieszony język", a więc potrafili składać piękne kwieciste życzenia. Mężczyźni przebierali się za kobiety, kobiety za mężczyzn, starzy udawali młodych, młodzi - starców.

Przygotowując się do zapustów, robiono maski. Bardzo ważne było tak się przebrać, aby nikt nie rozpoznał, bo to by była zła wróżba. Każda postać w orszaku przebierańców miała swoją symbolikę i swój charakter. Postacie zwierząt - koza, żuraw, łabędź, wilk, niedźwiedź reprezentowały siły przyrody. Żyd - zaradny, zawsze mający pieniądze, Cygan - taki, co to zawsze, z każdej sytuacji wyjdzie obronną ręką. Koniecznie była wśród przebierańców zielarka, która potrafiła swoimi miksturami uleczyć z każdej choroby.

"Przebierańcy musieli być głośni, weseli, kolorowi. Hałaśliwa zabawa miała wystraszyć i przegonić zimę, a ziemię - obudzić" - powiedziała badaczka tradycji Wileńszczyzny Janina Norkūnienė. Na koniec zabawy paliło się Marzannę, a w niektórych miejscowościach rejonu wileńskiego - babę, która nie miała twarzy. Wraz z kukłą w ogniu płonęło wszystko co złe.

Janina Norkūnienė prowadziła niedawno badania w Słobodzie, wsi w gminie ławaryskiej. W tej okolicy, na pograniczu białoruskim, obowiązywał niegdyś zwyczaj, że młoda rodzina na zapusty koniecznie musiała zaprosić obie matki: teściową i świekrową.

Tradycje zapustowe w różnych częściach Wileńszczyzny się różniły, choć, jak wynika z badań prowadzonych przez Janinę Norkūnienė, wzajemnie przenikały. "Przecież granic nie było. Córki starano się wydać za mąż do innej wsi, a kobieta razem z posagiem przynosiła do domu męża tradycje ze swojej wsi rodzinnej. Starała się te tradycje wpleść w tradycje nowej rodziny. Czasem w ten sposób łączyły się tradycje różnych wsi, a czasem również narodowości - polsko-litewskie czy polsko-białoruskie. Docierały do nas tradycje z centralnej Polski, a nawet z Podhala. I w ten sposób powstawały nowe" - opowiada badaczka. 

"Ludzie potrafili odczytywać znaki z przyrody. Wszystko miało głęboki sens i swoje znaczenie. Co prawda, czasem różnie te same fakty interpretowali. Jedni na przykład mówili, że jeśli zapusty i Kaziuk wypadają tego samego dnia, to czeka udany rok. Inni  - że to na przeciągającą się srogą zimę" - powiedziała J. Norkūnienė.

Janina Norkūnienė zaznaczyła, że wiedza wynikająca z mądrości ludowej, przez wieki była przekazywana z ust do ust. W okresie sowieckim to wszystko gdzieś się pogubiło, zatraciło, tradycje zanikły. "Dopiero teraz to wszystko spisujemy, nagrywamy, badamy, porównujemy".

Janina Norkūnienė uczy muzyki w Szkole Średniej w Ciechanowiszkach. Ze swoimi uczniami przygotowuje się obecnie do zapustów. Każda klasa, od zerówki do maturzystów, ma przydzieloną jakąś rolę, przygotowuje postać do orszaku przebierańców. Będzie "rynek wymiany": Ktoś przyniesie na wymianę książkę, której nie potrzebuje, ktoś jakieś ozdoby, ktoś upiecze ciasto. "Przecież kiedyś nie było pieniędzy, ludzie handlowali na zasadach wymiany. Za niegospodarnego był uważany ten, kto wyrzucał coś, co kiedyś może się przydać. Moja babcia mawiała: "Chcesz, dziecko, być bogata, nigdy nie zostaw byle gdzie nawet grosika, bo duży pieniądz możesz mieć tylko wtedy, kiedy masz mały"" - i tą mądrością życiową babci Janina Norkunienė dzieli się ze swymi uczniami. Jej zdaniem tradycje to wartości nieprzemijające. Z doświadczenia zawodowego wie, że dzieci i młodzież, które czasem może nawet kpią z tych starych tradycji, potem, po latach... chcą, aby tego samego nauczyć ich własne dzieci.