Jak już feministki się zbiorą, to wiadomo w zasadzie, czego można się spodziewać. Od lat wałkowanie tych samych tematów i krok po kroku urabianie opinii społecznej. Aborcja, refundacja antykoncepcji, parytety i wreszcie „małżeństwa jednopłciowe” – to pewniaki, jeśli chodzi o feministyczną dyskusję. To nic, że często to klasyczne bicie piany i sianie fermentu. W końcu skoro politycy nie chcą się tymi kwestiami zajmować, niech bierze je w swojej ręce feministyczne lobby. Temat odżyje na jakiś czas, by znów potem udać się na leżakowanie. Tak jest choćby z kwestią tzw. małżeństw jednopłciowych. Zawsze można ten temat wyciągnąć, zwolennicy posprzeczają się z przeciwnikami, a przy okazji pewnie uda się przykryć jakąś aferkę. Schemat działania opracowany do perfekcji. W końcu przecież ileż można mówić o imigrantach, jeszcze się okaże, ilu naprawdę musimy przyjąć. Albo przebije się do opinii publicznej, że uchodźcy to nie tylko doświadczone wojną kobiety i dzieci, ale także terroryści próbujący w ten sposób dotrzeć do sytej Europy i raz na zawsze się z nią rozprawić. Bardzo skutecznie.

Poruszenie i wielkie nadzieje środowisk LGBTQ wywołało niewątpliwie stanowisko prof. Ewy Łętowskiej, która przekonuje, ze oprócz oporu społecznego, nie ma żadnych innych przeszkód, by w Polsce zalegalizować „małżeństwa jednopłciowe”. A już na pewno taką przeszkodą nie jest konstytucja.

Gwarantem obecnego porządku, czyli małżeństwa zarezerwowanego wyłącznie dla związku kobiety i mężczyzny, miał być 18 artykuł ustawy zasadniczej. Zakłada on, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Stąd zamknięta droga do jakiegokolwiek rozszerzania pojęcia małżeństwa o związki jednopłciowe. Dwa lata temu na ten artykuł, jako przeszkodę stojącą przed realizacją postulatów środowisk LGBTQ wskazywał ówczesny premier Donald Tusk. Bez zmiany Konstytucji, „małżeństw jednopłciowych” wprowadzić się nie da do polskiego systemu prawnego. Koniec kropka. I choć temat co jakiś czas wracał, nawet przez rządzących traktowany był niczym śmierdzące jajo. Nawet jeśli będą wprowadzane zmiany, nie mogą być one gwałtowne, bo zbyt ten temat dzieli społeczeństwo: „Powstaje awangarda, za którą nikt nie idzie, i scena polityczna zmienia się w dwa obozy podzielone nienawiścią: homofobów i homoentuzjastów. To fatalny scenariusz, zwłaszcza, że znam proporcję jednych do drugich. Można sprawę małżeństw homoseksualnych postawić na ostrzu noża” – mówił Tusk w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

I choć cały czas w tej sprawie zdania konstytucjonalistów są podzielone, nie brakuje takich, które nie widzą żadnych przeszkód dla zalegalizowania w Polsce „małżeństw jednopłciowych”. Przykładem prof. Ewa Łętowska, która podczas Kongresu Kobiet przekonywała, że konstytucja takich związków wcale, ale to wcale nie zakazuje. „Nie chcę przez to powiedzieć, że konstytucja nakazuje uregulowanie małżeństw jednopłciowych, nie chcę przez to powiedzieć, że małżeństwa jednopłciowe już w tej chwili mają status podobny do małżeństw hetero. Ja tylko mówię, że art. 18 to jest papierowy tygrys, którego się wyciąga w dyskursie prawniczym i politycznym po to, żeby mnożyć przeszkody: oto konstytucja nam zabrania. Konstytucja nam nie zabrania. Zabrania nasza wola polityczna, nasza własna chęć i inne okoliczności, których nie wyliczam" – mówiła Łętowska.

Czyli wynika z tego, że wystarczy dobrze urobić społeczeństwo, popracować nad jego wolą i powolutku można postulaty homoseksualnych środowisk realizować. A że nie brakuje głosów, że przecież lepiej dziecku będzie w domu z dwoma kochającymi ojcami niż w domu dziecka, to za chwilę i ten postulat zostanie zrealizowany. W imię zaspokojenia marzeń i pragnień dotyczących dziecka. Bo przecież homomałżeństwa też mają mieć prawo do adaptowania i wychowywania dzieci. Gdy już to osiągną,  kolejnym zagadnieniem będzie legalizacja pedofilii, także w imię szczęścia homoseksualistów i dla dobra dzieci rzecz jasna.

Dodatkowo wodą na młyn środowisk homo są postulaty równościowe. „Małżeństwa osób tej samej płci są bardzo ważne ze względu na równe traktowanie kobiet i mężczyzn" – przekonywała z kolei Monika Płatek. Jednocześnie rozprawiła się z zarzutem, jakoby „małżeństwa jednopłciowe” zagrażały rodzinie: „Związki homoseksualne zagrażają pewnemu typowi rodziny, gdzie ktoś musi rządzić, gdzie mężczyzna musi być głową, rodzinie patriarchalnej" .

Zalew islamskich uchodźców, islamizacja Europy, a pewnie z czasem i Polski powoduje jednak, że szkoda czasu lewicy, by marnować go na „małżeństwa jednopłciowe”. Islam z kwestią homoseksualizmu radzi sobie w sposób dość radykalny. Już dziś panie prawniczki z Kongresu Kobiet może powinny zająć się kwestią poligamii i statusu kobiety w islamie. Póki jeszcze mogą jako kobiety brać udział w dyskusji. Zobaczą również, że ten straszny patriarchat, którym nas tak straszą, to bułka z masłem przy przedmiotowym traktowaniu kobiet przez wyznawców islamu. I to są wyzwania dla kolejnych Kongresów Kobiet, które na razie witają muzułmanów z otwartymi rękami. Warto jednak zająć się tym  odpowiednio szybko, bo za lat kilka Kongres Kobiet będzie się mógł odbyć w kuchni, i to tylko jeśli zgodzą się na to mężczyźni. A panie feministki będą mogły sobie pogadać raczej o tym, co ugotować na obiad, niż o tym, jak to chętnie widziałyby małżeństwa jednopłciowe.

Małgorzata Terlikowska