Jak wynika z danych NBP z ostatniego raportu o inflacji dług sektora prywatnego wynosi u nas 74,8 proc. PKB. Nie tylko daleko nam pod tym względem do europejskiej czołówki, jak Luksemburg (356 proc. PKB), Cypr (345 proc. PKB) czy Irlandia (270 proc.), ale i do unijnej średniej (ok. 150 proc. PKB) czy poziomu uważanego przez Komisję Europejską za granicę ryzyka (133 proc. PKB). Niższy dług mają tylko Litwini, Rumuni i Czesi.

Dobrą wiadomością jest to, że mamy niski poziom zadłużenia prywatnego. Gospodarstwa domowe i firmy, które mają wysoki poziom, duszą się od nadmiaru zaciągniętych kredytów, mają problem ze zwiększaniem wydatków na konsumpcję i inwestycje, co oznacza zarazem brak paliwa dla gospodarczego wzrostu. Wysoki poziom zadłużenia prywatnego może być jedną z przyczyn gospodarczej stagnacji, z którą zmagają się od dłuższego czasu rozwinięte gospodarki.

Główny ekonomista Banku ING, Rafał Benecki podkreśla, że to właśnie fakt, że polska gospodarka nie była nadmiernie zadłużona, pomógł jej przejść suchą stopą przez ostatni kryzys.

– To, co się wydarzyło na świecie po upadku Lehman Brothers, inwestorzy postrzegają jako globalny stress test, który obnażył słabości jednych i pokazał mocne strony drugich. Polska znalazła się w tej drugiej grupie i dziś jest stawiana jako wzór gospodarki transformującej się – uważa analityk.

Sektor prywatny nie zadłużył się ponad miarę z kilku przyczyn - stosunkowo młody system bankowy (procesy, które w rozwiniętych gospodarkach trwały dziesięciolecia, w polskiej zaczęły się ćwierć wieku temu), niskie zaufanie do sektora bankowego (znaczna część przedsiębiorców finansuje rozwój z własnych środków, stroniąc od bankowych długów)

Raport NBP „Dlaczego polskie przedsiębiorstwa nie korzystają z kredytu” stwierdził, że w 2014 r. aż 40 proc. firm funkcjonowało stale bez jakichkolwiek kredytów.

KZ/Forsal.pl