Fronda.pl: „Najpierw ogólnopolski remanent dróg i ustalenie ich rzeczywistych właścicieli. A później modernizacja, która ma potrwać całe 15 lat i kosztować 30 miliardów złotych. Pieniądze na ten cel miałyby pochodzić z budżetu państwa” - czytam w dzisiejszym Dzienniku Gazecie Prawnym. Pan coś słyszał o tym planie. To się uda?

 

Jerzy Polaczek: To są transportowe odwracacze uwagi, które mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co wydatkowanie środków na inwestycje drogowe. To jakiś nowy pomysł na odwrócenie uwagi od tu i teraz, od tego, co się dzieje na rynku inwestycyjnym. Od potężnych napięć finansowych z jednej strony, a z drugiej – od bardzo dużo mówiących błędów w procesie inwestycyjnym, w postaci chociażby idących w setki pęknięć na autostradach, wstrzymania budowy odcinka A1, braku połączeń na Euro2012, zwłaszcza jeśli chodzi o dojazd do Warszawy. Powtarzam to do znudzenia, żadne z polskich miast, które są gospodarzami mistrzostw w piłce nożnej, nie będzie połączone drogą ekspresową ani autostradą.

 

Załóżmy jednak, że ten plan nie jest tylko przykrywką – czy mielibyśmy realne szanse na jego wprowadzenie?

 

Na mało poważne wizje, które są wytwarzane gdzieś na zapleczu gabinetu ministerstwa transportu nie będę odpowiadał. Z poważnymi projektami przychodzi się do Sejmu i podaje się także konsekwencje finansowe i administracyjne takiego planu. Jeśli mówimy o czymś poważnym, to musi to mieć odpowiednią formę i treść. Raz jeszcze powtórzę – to jeden z wielu odwracaczy uwagi, tym razem ze sfery transportu, która ma odwracać uwagę w najbliższych tygodniach i miesiącach, od tego, co się dzieje na polskich drogach. Mówię tu o dramatycznej sytuacji wielu podwykonawców, niedopinających się inwestycjach, które są skutkiem w wielu przypadkach zawierania kontraktów za połowę ceny. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaplecze rządu szukało teraz kozłów ofiarnych, na których można by zwalić jego ciężką porażkę w tej materii. Pewnie najlepiej by było, gdyby tych kozłów znaleziono w opozycji.

 

To na sam koniec zapytam – od czego należałoby zacząć, żeby ogarnąć ten transportowy bałagan?

 

Dyrekcja GDDKiA za pieniądze wybiera firmy, które pełnią funkcję inżynierów kontaktu i działają na jej zlecenie. To jest również uczestnik tego procesu, który razem z GDDKiA współpracuje z drugą stroną, czyli wykonawcą, po to, aby osiągnąć efekt w postaci końcowego produktu objętego gwarancją. Mamy do czynienia z sytuacją, w której dochodzi do setek usterek. Należy postawić zasadnicze pytanie, czy nie jest tak, że w instytucjach, które odpowiadają za to po stronie rządu, jest nadmiar nie inżynierów, ale „politologów” PO. Całe rządy PO to jedno wielkie pasmo wielkich planów, zamiast polityki konkretu. Kiedy rząd osiąga ciężkie porażki i klęski, to zamiast rozliczać się z odpowiedzialności, występuje z nowymi planami. Tak samo było w przypadku rządowego programu budowy dróg w latach 2008 – 2012, który został przygotowany jeszcze za moich czasów w ministerstwie transportu. Zamiast rozliczyć się z tego, co udało się zrobić, rząd snuje nowe plany, by po prostu dalej gonić króliczka.

 

Rozm. eMBe