Część I: Ekonomia polityczna postkomunistycznych peryferii

Diagnoza postkomunistycznego kapitalizmu w Europie Środkowo-Wschodniej – na przykładzie Polski – wymaga analizy na trzech płaszczyznach. Deindustrializacji, a następnie – rozwoju zależnego, wyzysku (z charakterystycznym dla tego obszaru zjawiskiem biedy wśród pracujących) oraz patologicznych mechanizmów przyśpieszonego formowania kapitału (tolerowanych lub wręcz wspieranych przez państwo).

Nowe problemy

Ostatnie lata (globalny kryzys gospodarczy) wniosły do tej sytuacji nowe elementy. Po pierwsze, kraje Europy Zachodniej, wcześniej zainteresowane rozszerzaniem rynku na swoje produkty na sferę wolnego handlu w Europie Środkowo-Wschodniej, zorientowały się, że korzyści ze zwiększenia wolumenu produkcji przyczyniły się do osłabienia presji na innowacje. A to, per saldo, obniżyło konkurencyjność gospodarek „starej Unii”.

Po drugie, negatywne skutki deindustrializacji, rozwoju zależnego oraz „przemocy strukturalnej” (gdy krajom integrującym się formalnie z UE narzucono instytucje i procedury nieodpowiadające ich fazie rozwoju) zwiększyły bezrobocie w Europie Środkowo-Wschodniej i emigrację do krajów „starej Unii”, co uderza w lokalnych pracowników. Stąd paradoks rosnącego zainteresowania organizacji związkowych Europy Zachodniej podniesieniem płac i warunków pracy w nowych krajach (patrz wnioski konferencji Europejskiej Federacji Związków Zawodowych w Wieliczce 28–30 XI 2013).

Po trzecie kryzys spowodował, iż patologiczne mechanizmy formowania kapitału (zorganizowane rynki finansowe wewnątrz struktur produkcyjnych i w konsekwencji ucieczka od podatków oraz regulacji, jakim poddano sektor bankowy), stosowane od wielu lat, bo od początku transformacji w krajach postkomunistycznych (patrz choćby moja analiza kryzysu rosyjskiego 1997–1998 w książce „Postkomunizm”), zaczęły obecnie docierać do krajów starej Unii i USA. Ruch odbywa się tu więc od peryferii ku centrum. Problemy obserwowane dziś we współczesnym kapitalizmie (m.in. rosnąca luka między dochodami z pracy a dochodami z kapitału, gdy udział tych pierwszych w PKB systematycznie maleje – patrz „The Economist”, 2 listopada 2013) w krajach postkomunistycznych występują jednak w bardziej drastycznej postaci. Brak tam bowiem doświadczeń (instytucji i standardów) z fazy „zintegrowanego kapitalizmu” (gdy po kryzysie lat 30. w USA i po II wojnie światowej w Europie rynek, państwo i polityki społeczne były wzajemnie koordynowane). Co więcej, w dojrzałym kapitalizmie wspomniane tu zjawiska pojawiają się na wyższym poziomie zamożności i przy sprawniej działającym mechanizmie reprezentacji interesów w strukturach państwa.

Słabe, klientelistyczne rządy w Europie Środkowo-Wschodniej, usprawiedliwiające swoją bierność (i często służebną rolę w promowaniu rozwoju zależnego i tolerowaniu patologicznych mechanizmów formowania kapitału oraz fenomenu „wewnętrznej kolonizacji” społeczeństwa i państwa) retoryką „powrotu do normalności” i interesem teoretycznym (nie ma kapitalizmu bez kapitału) same stały się źródłem nowych dysfunkcji. Chodzi z jednej strony o intensywne upartyjnienie państwa (i kanał awansu dla członków własnej partii), a z drugiej – o malejące zdolności zachowania sterowności.

Krótki horyzont decyzji związany z cyklami wyborczymi (po ograniczeniu roli służby cywilnej) oraz brak profesjonalizmu to nie jedyne przyczyny. Na powyższe nałożył się bowiem fakt, iż hierarchicznie zorganizowana administracja państwa nie jest w stanie skutecznie monitorować i koordynować sieciowej materii instytucji realizujących politykę państwa. Usieciowienie spowodowane wcześniejszymi decyzjami politycznymi (wypchnięcie zadań publicznych do agencji i funduszy o charakterze komercyjnym, samorządy jako władze wydzielone) i wzmocnione jeszcze przez usieciowienie narzucone w ramach unijnej integracji funkcjonalnej zwiększyły groźbę korupcji, klientelistycznej redystrybucji i braku kontroli. Co więcej, klasa polityczna (czyli otoczka partii rządzącej starająca się uzyskać z tego tytułu korzyści materialne) też ma luźną – niescentralizowaną strukturę sieciową i lepiej niż administracja państwa przylega do instytucji, poprzez które przepływają pieniądze publiczne i środki unijne.

Należy dodać, że dramatyczne decyzje w toku postkomunistycznej transformacji podejmowano praktycznie bez dialogu społecznego i pod medialną presją. Wątpliwości i krytykę piętnowano jako populizm, a upominanie się o interes narodowy – jako nacjonalizm.

W Polsce transformacja odbywała się pod parasolem „Solidarności” (od okrągłego stołu i terapii szokowej Balcerowicza do kosztownych i źle przygotowanych reform rządu Jerzego Buzka, z AWS powiązaną personalnie z ruchem związkowym). Paradoksalnie więc fakt dużej mobilizacji wokół „Solidarności” (i zaufanie do jej liderów oraz wspieranych przez nią polityków) ułatwiło wprowadzenie trzech wspomnianych na wstępie mechanizmów (deindustrializacji i rozwoju zależnego wyzysku, patologicznych struktur formowania kapitału). Potencjalny opór został bowiem spacyfikowany. Dopiero obecnie „Solidarność” (i inne związki) próbują stawić czoła owym problemom.

Przyjrzyjmy się teraz bliżej owym trzem mechanizmom postkomunistycznej transformacji gospodarczej.

Dezindustrializacja i rozwój zależny

Około 40 proc. fabryk z czasów komunizmu uległa likwidacji. Powody były różne. Po pierwsze, nierówne współzawodnictwo z importem – Polska jest na 4. miejscu klasyfikacji co do braku osłon własnego rynku, choć wcale nie liberalna z perspektywy kapitału krajowego. Po drugie, rozpad Paktu Warszawskiego (i upadek najnowocześniejszych zakładów dawnej zbrojeniówki, połączony z przejęciem przez zachodnich konkurentów np. w przemyśle lotniczym). Po trzecie, bezmyślna (bo niebiorąca pod uwagę efektu domina) prywatyzacja przyspieszona przez administracyjnie wprowadzane utrudnienia dla firm państwowych i zachęty dla menedżerów (darmowe akcje). Po czwarte, upadek wielu firm energochłonnych, typowych dla epoki gierkowskiej oraz likwidacja niekonkurencyjnej na rynkach zachodnich produkcji dla krajów RWPG.

W efekcie dominującą rolę zaczął odgrywać kapitał zagraniczny. Choćby 70 proc. podstawowego kapitału w bankach, co miało negatywny skutek w czasie kryzysu, bo banki matki ściągały środki z banków córek, z możliwością powtórzenia tej sytuacji w ramach unii bankowej. Stąd zresztą nawoływanie przez prof. Belkę, prezesa NBP, do kapitałowej renacjonalizacji banków. Ponad 50 proc. kapitału w przemyśle i handlu to kapitał zagraniczny. Także 36 proc. kapitału w mediach, co utrudnia artykułowanie alternatywnej myśli rozwojowej. Towarzyszy temu ograniczenie roli rodzimej myśli technicznej, bo wiele zakładów to montownie. A także transfery zysków za granicę.

Spadek zatrudnienia w przemyśle (z 4,6 mln w 1990 do 2,5 mln w 2012 r.) w połączeniu z faktem, iż w 2012 r. przekroczyliśmy wolumen produkcji z 1989 r. o 6 proc., pokazuje, jak duży był wzrost wydajności. Ale też – jak zwiększyła się zależność od importu.

Powyższemu towarzyszyły (i towarzyszą) masowa emigracja (w tym młodych wykształconych ludzi) i dwucyfrowe bezrobocie. Oba te zjawiska wraz z niskimi zarobkami są strukturalnymi przyczynami zapaści demograficznej i nieuchronnego kryzysu całego systemu emerytalnego.

Wyzysk

Udział płac w PKB krajów rozwiniętych spada. Powody to robotyzacja produkcji i jej przenoszenie do krajów o niższych kosztach pracy. Średnia w UE to 58 proc. W Polsce główne powody tej tendencji, występującej zresztą znacznie ostrzej, to wyzysk.

Obecnie płace netto w PKB to ok. 35 proc., a brutto to (ze składkami) ok. 46 proc. Równocześnie rozbudowany (do blisko 30 proc. pracujących) jest segment pracy na umowy i pracy na godziny, opłacany najczęściej poniżej płacy minimalnej. Płacy – dodajmy – według oceny Eurostatu nierosnącej wraz ze wzrostem wydajności. I tworzącej sytuację, iż obecnie pracujący i płacący składki w liczbie 1 mln 600 tys. nie wypracują minimalnej emerytury i znajdą się w przyszłości poniżej progu ubóstwa. A dalszy milion – na progu. Będzie to wymagało dopłat państwa. Racjonalnie byłoby zwiększyć dziś płace o te sumy, bo to mogłoby zdynamizować gospodarkę. Ale rząd woli przesuwać problemy na przyszłe pokolenia. I działa destrukcyjnie w sposób podwójny: hamując dzisiejszą konsumpcję i prowadząc do nieuchronnego wzrostu podatków w przyszłości.

Powyższemu towarzyszy kuriozalny (typowy dla krajów zacofanych) fakt, iż płace w gospodarce są niższe niż w administracji. A płace w nauce – niższe od obu. Zaś rozpiętość dochodów – najwyższa w UE.

Patologiczne mechanizmy formowania kapitału

Była to wewnętrzna kolonizacja w imię interesu teoretycznego (stworzyć kapitał). Korzystały jednak konkretne grupy społeczne i osoby. Na różne sposoby powiązane z władzą. Można pokazać, iż od początku transformacji mamy do czynienia z sekwencją (wspieranych i wręcz wprowadzonych przez władzę) patologicznych struktur przyspieszonego formowania kapitału. Gdy wyczerpywały się jedne, pojawiały się kolejne.

Najpierw był to kapitalizm polityczny, od połowy lat 80 do połowy lat 90. Uwłaszczenie się nomenklatury i darmowe akcje dla menedżerów były połączone z rabunkową prywatyzacją i drenażem spekulacyjnego formowania fortun dla insiderów (stały kurs zł – USD przy galopującej inflacji i odpowiadającemu jej oprocentowaniu lokat).

Od 1997 r. kapitalizm polityczny przekształca się w kapitalizm sektora publicznego. Z komercjalizacją zadań państwa realizowanych obecnie przez wydzielone agencje i fundusze celowe, poza kontrolą państwa, choć używające środków publicznych. I obrastające lokalnymi, klientelistycznymi układami klasy politycznej przejmującej część środków.

Jednym z mechanizmów kapitalizmu sektora publicznego okazały się reforma emerytalna i stworzenie OFE. Powyższemu towarzyszyły wysokie koszty zrekompensowania ubytków składki w ZUS. Równocześnie zgodzono się na wysokie (dwucyfrowe) prowizje dla OFE i sztuczne pompowanie wartości akcji na giełdzie, de facto sponsorowane przez podatników. System ów utrzymano przez kilkanaście lat i skorzystali na nim głównie właściciele akcji i spekulanci. Oraz firmy ubezpieczeniowe – często zagraniczne – transferujące zyski. Obecna zmiana reguł kończy ów cykl przyspieszonego, zorganizowanego przez państwo, formowania kapitału – uzgodnionego jak „finansowa Magdalenka”, bez profesjonalnego wyliczania przez rząd Buzka wszystkich kosztów i strat. Ofiarami obu zabiegów (reforma i jej destrukcja) są przyszli emeryci, choć – doraźnie – drugie posunięcie przedłuża wypłacalność systemu ZUS-owskiego.

Inny mechanizm kapitalizmu sektora publicznego to operacje wokół środków unijnych. Korupcja, zmowy cenowe, utrzymywanie przez państwo wadliwych zasad zamówień publicznych (najniższa cena pozwalająca potem zarabiać na ubezpieczeniu za niewykonanie kontraktu – bez płacenia bezpośrednim wykonawcom; brak obowiązku zatrudnienia na etat załóg wykonujących pracę – choćby 70 proc. pracowników, jak chce „Solidarność” – co obniża koszty, zwiększa zyski, ale zwiększa też wypadkowość i powoduje niską jakość). Towarzyszą temu transfery środków za granicę (legalnie – 60 gr z każdej złotówki, bo firmy zagraniczne są lepiej przygotowane do wygrywania przetargów, i – nielegalnie). Fakt bankructw ok. 100 małych firm pracujących przy inwestycjach infrastrukturalnych, przy wydaniu ponad 100 mld zł, wysokich kosztach i niskiej jakości jest dobrą ilustracją powyższego.

Kolejnym mechanizmem jest tworzenie wewnętrznych rynków w grupach firm, unikanie płacenia VAT i innych podatków, kosztem finansów państwa zintensyfikowane w ostatnich latach. Z masowym transferem zysków.

Wreszcie obserwujemy wspierany przez państwo wyzysk: brak regulacji płacy za godzinę; tzw. elastyczny czas pracy, znoszący dodatki za nadgodziny i przenoszący ryzyko złej organizacji pracy i cykli rynkowych na pracowników; niskie standardy ochrony pracy – to tylko niektóre (oprócz wspomnianych wcześniej) objawów.

Powyższemu towarzyszy kryzys dialogu społecznego, który staje się dla władzy parawanem, brak dyskusji strategicznych, niepodejmowanie przez partie polityczne i parlament zagadnień w trzech wspomnianych tu polach (rozwój zależny, wyzysk, patologie formowania kapitału i służebna w tym względzie rola państwa).

Poszukiwanie sprężyn zrównoważonego rozwoju (np. przez samoorganizujący się sektor technologii podwójnego zastosowania ) jest sabotowane i utrudniane przez rząd, który woli import i klientelistyczne uzależnienie się od silniejszych państw (np. ostatnie zakupy wojskowe).

Parlament tworzy nie tylko złe prawo, ułatwiające opisywane tu działania, ale nie pełni też funkcji kontrolnych. Jest to zabieg świadomy: patrz sposób obsadzania kluczowych komisji (obrony, służb specjalnych) przez ludzi niemających odpowiednich kompetencji.

Także polityka europejska rządu (często statusowa, bez liczenia kosztów gospodarczych) nie jest kontrolowana. Rząd Tuska utrzymuje bowiem obecną arbitralność i blokuje powstanie odpowiednich procedur.

Podsumowując: zarówno stan gospodarki, jak i stan państwa coraz silniej wskazuje na zależny charakter rozwoju. Do niedawna towarzyszyło temu zjawisko nowego indywidualizmu: ludzie nie doceniali wagi instytucji oraz prawa i koncentrowali się na pielęgnowaniu wolności jako obszaru poza ingerencją państwa. Ten stan się jednak zmienia i to związki zawodowe są obecnie najbliższe artykulacji dobra wspólnego!

Część druga. Kultura: zewnętrzny krąg

Tradycję myślową Polski charakteryzuje brak (albo tylko powierzchowne zaistnienie) procesów intelektualnych zachodzących w centrum (w kręgu „zachodniości”), ale też – brak napięć i nowych syntez typowych dla kulturowego pogranicza. Homogeniczność kulturowa, skuteczność asymilacji i – lub – izolacji odmienności, połączona z powierzchownym, rytualnym przeżywaniem własnej, nieteoretyzowanej tradycji przyczyniła się do myślowego bezruchu.

Zanikająca fala impulsów płynących z Europy spowodowała, jak pokażę dalej, brak w Polsce intelektualnego doświadczenia autonomii formy, brak napięcia myślowego towarzyszącego w krajach Zachodu nominalistycznej rewolucji i wreszcie – brak doświadczenia sekularyzacji jako kontynuacji (z przeniesieniem idei religijnych i ich założeń ontologicznych do świeckich już filozofii politycznych i instytucji). W Polsce zamiast tak rozumianej sekularyzacji wystąpiła rytualizacja z płytkim zakorzenieniem wartości i ostrym rozgraniczeniem obrzędowej sfery sacrum i świeckiej sfery profanum.

Powyższe zmusza do spojrzenia na szanse odbudowania w Polsce aksjologicznych i intelektualnych podstaw ładu społecznego z szerszej perspektywy. Kluczowa jest bowiem nie tylko tradycja wolności jako sfery wydzielonej poza ingerencję władzy i społeczeństwa politycznego raczej niż państwa, ale analiza procesów długiej fali. To one są bowiem moim zdaniem kluczem do zrozumienia polskich szans i dylematów. Wszystkie dotyczą sfery myślenia i historii idei.

Problem formy

Po pierwsze jest to sposób doświadczenia formy. Czy, jak w imperium rzymskim (m.in. dzisiejsza Francja ale i – Wielka Brytania) jako nieteoretyzowanej praktyki powstającej w drodze prób i błędów. Czy – jak w kręgu kultury germańskiej – formy jako zadania (np. odtworzyć święte cesarstwo) i formy jako syntetycznej idei (w toku nominalizmu). Czy wreszcie, jak w Polsce w ramach tomistycznej teologii (ale też – we wschodnim chrześcijaństwie) brak doświadczenia autonomii formy i silny wątek prawno-naturalny. Nie przypadkowo kościół w Armenii wzmacnia wiedzę o przełomach myślowych w ramach chrześcijaństwa (i świętem jest rocznica soboru nicejskiego podkreślającego autonomię formy). To pozwala bowiem przesuwać tożsamość narodową Ormian na Zachód – wbrew geografii. I wciąż jest żywe ze względu na aktualne zagrożenia.

Powyższa odmienność do dziś wpływa na koncepcje, co może być „właściwym istnieniem” UE: wspomniany poprzednio „otwarty konstytucjonalizm” traktatu lizbońskiego, jak chce Wielka Brytania, czy hierarchicznie zorganizowana federacja, z Unią jako zadaniem (ale też kamuflażem ich własnej siły), jak chcą Niemcy. W wypadku Polski brak tradycji autonomii formy wpływa na klientelistyczną obojętność wobec tej kwestii. I na niedocenianie potrzeby stworzenia narzędzi parlamentarnej kontroli nad politykami, którzy bezrefleksyjnie i/lub oportunistycznie, godzą się na proponowane z zewnątrz rozwiązania.

Brak przełomu nominalistycznego

Druga sfera historycznego, myślowego doświadczenia dotyczy zaistnienia lub – jak w Polsce – braku nominalistycznego przełomu. Tam, gdzie miał on miejsce (XV w.), zmieniając ontologiczną wizję istnienia (także – jak we Francji – w ramach katolicyzmu), pojawiła się dynamika myśli nieobecna w Polsce. Z jednej strony, wizja państwa i społeczeństwa „produkujących się” nawzajem w wysiłku zbliżania się do siebie sfery języka i instytucji i sfery realnej. Z drugiej – świadomość luki między sferą zdarzeń materialnych a sferą idei. I towarzyszące tej świadomości napięcie. Sposób jego zredukowania wpłynął na dalszy rozwój kultur (i filozofii politycznych) poszczególnych krajów Europy Zachodniej.

W XVII-wiecznej Anglii była to wizja wolności jako sytuacji poznawczej w wydaniu ojca liberalizmu Johna Locke’a. W kręgu reformacji (teologia niemiecka końca XV w., luteranizm wieku XVI) było to uznanie, że coś staje się „właściwym istnieniem” nie tyle poprzez samo zdarzenie, ile przez ruch myśli (idei), jaki wywołuje. Był to początek niemieckiego idealizmu. W obu przypadkach udało się zredukować ontologiczną lukę wprowadzoną przez nominalizm.

W wypadku Polski (i obserwujemy to obecnie) doszło do szczególnego zakłócenia sekwencji. Neonominalistyczne poglądy (desakralizujące instytucje kościoła i traktujące obiekty kultu – w tym krzyż – w sposób nieesencjonalny, a jedynie jako znaki) pojawiły się w fazie rytualizacji religijności. I, korodując katalizatory owego rytuału, wygaszają emocje i pozostawiają pustkę. Z drugiej jednak strony brak w polskiej tradycji myślowej przełomu nominalistycznego (i – związanego z nim sporu o uniwersalia) pozostawił nietkniętą sferę prawa naturalnego. Sferę kluczową choćby dla przeciwstawiania się manipulacjom genetycznym.

Bez sekularyzacji idei religijnych

Trzecia sfera, gdzie Polska też ma swoje, inne niż kraje Europy Zachodniej, miejsce, to rozwój i krążenie idei religijnych. Idei przechodzących w wielu krajach do sfery świeckich filozofii politycznych (ze stopniowym rugowaniem kategorii Absolutu), aby następnie – próbować powrotu do fundamentów religijnych. Choćby – jak w tzw. postsekularyzmie reprezentowanym m.in. przez wspomniany traktat lizboński, w sposób synkretyczny i na modłę kantowską – założeniowy. Jest to jednak próba powrotu (a raczej – próba odnalezienia fundamentów).

W Polsce brak takiego ruchu myśli i ożywienia wiary. Tradycja tomistyczna w wymiarze społecznym przeniknęła antropologię opartą na indywidualnej godności. I wynikające z niej prawa do sprawiedliwości. Nie stworzono jednak trwałego projektu dotyczącego państwa, instytucji i prawa. Doświadczenie „Solidarności” z Sierpnia 1980 r., gdy ryzyko dla wartości (solidarność ze słabszymi) odtworzyło w jednostkach podmiot moralny, a potem też poczucie wspólnoty stworzyło wprawdzie utopię państwa i społeczeństwa funkcjonujących bez potrzeby polityki, bo kierujących się tymi samymi wartościami. Konflikt wyrażono w kategoriach moralnych – jako walkę dobra ze złem. Ów projekt nie został jednak trwale zinstytucjonalizowany, a po 1989 r. został wyparty przez projekt liberalny i rynkowy. Pomysły „ekonomii trynitarnej” (z solidaryzmem, a nie zyskiem) nie znalazły akceptacji. Koncepcje wolności jako zobowiązania (i demokracji opartej nie tylko na procedurach, ale i wartościach) formułowane przez Jana Pawła II zostały zapomniane.

Dzisiejsze próby łączenia wartości i procedur, podejmowane przez związki zawodowe na gruzach Komisji Trójstronnej (walka z wyzyskiem, ale i szukanie wspólnego interesu z biznesem, czyli strategii rozwoju), nie są podchwytywane przez partie polityczne.

W krajach Europy Zachodniej jest inaczej. Można wykazać, że świecki ład jest głęboko podszyty ideami religijnymi. Na gruncie niemieckiego luteranizmu trzy przesłania (całość, a nie jednostkowe iluzje jako „właściwe”, bo „kompletne” istnienie; moralny ontologiczny relatywizm, gdy inaczej ocenia się sens działań podejmowanych z perspektywy „całości” i w imię „indywidualnej uzurpacji”; oraz wspomniany już ruch idei, który dopiero czyni fakt materialny zdarzeniem społecznym ) stały się przesłankami projektów politycznych. Od – skompromitowanego – wyrażania „całości” przez nacjonalizm do dzisiejszego demokratycznego korporacjonizmu, gdzie idea całości i koncepcja „dobra wspólnego” (oraz – samoograniczenia w jego imię) powstaje przez wymianę myśli formułowanych z perspektywy odmiennych interesów i aspektów procesu reprodukcji.

Także świeckie filozofie polityczne na gruncie niemieckim (od Hegla koncepcji „obywatelskości” jako zdolności dostrzeżenia konieczności państwa i prawa, przez Marksa „byt w sobie i byt dla siebie”, aż do Webera koncepcji władzy, która istnieje dopiero poprzez akt uprawomocniania, czyli ruch myśli, jaki wywołuje) byłyby niezrozumiałe bez analizy luteranizmu. Bo są jego świeckimi wcieleniami. W Polsce brak takiej powszechnie uznanej, świeckiej epistemologii porządku (i wizji ładu społecznego), która byłaby kontynuacją idei religijnych.

Można przy tym pokazać interesujące skutki wchodzenia owych idei w inny niż własny kontekst cywilizacyjny. Fale reformacji w Rosji (XVII w.) nie tylko przygotowały grunt pod późniejszą recepcję niemieckich świeckich filozofii politycznych (Hegel, Marks), ale wzmocniły, obecne w prawosławiu, wątki prymatu całości nad częścią i ontologicznego relatywizmu moralnego wyrażonego przez formułę „dwóch prawd”.

Równocześnie jednak silna tradycja ariańska i gnostycka w Rosji (w kontekście niemieckim wyrugowana w VIII w. przez augustianizm, w luteranizmie, z jego odrzuceniem indywidualnej sfery, przeniesiony na ruch myśli w ramach wspólnoty) spowodowała, iż brak w Rosji trzeciego elementu: ruchu idei kreującego zjawisko. Powodem jest także brak w Rosji tradycji nominalistycznej. Pojawia się więc za to platońska, statyczna idea naczelna która, nazywając antynomię, znosi ją. A znajomość tej idei daje tytuł do władzy.

Powyższa odmienność myślowa kręgu niemieckiego i Rosji wyjaśnia również pojawienie się dwóch typów totalitaryzmu. Nawet rewolucyjna Francja wyraża ową ciągłość ruchu idei. Hasła (godność, braterstwo, sprawiedliwość) to spolityzowana antropologia tomizmu odrzucająca jednak realistyczne jej ugruntowanie przez partycypację jednostki w Absolucie.

A filar francuskiego elitaryzmu (z tytułem do władzy przez wiedzę) to echo augustianizmu (skoncentrowanego na obserwowaniu procesu myślenia i jego zmian po akcie wiary) .

W Polsce, jak pokazywałam, nie ma takiej ciągłości. Stąd – kruchość fundamentów ładu społecznego. I niepewność co do zasad budujących wspólnotę. Co więcej, brak u nas ruchu myśli wywołanego w Europie Zachodniej przez nominalistyczny przełom nie tylko wyeliminował przesuwanie się idei religijnych do świeckich filozofii politycznych, ale pogłębił defekt intelektualny w postaci nieakceptowania autonomii formy. I, w efekcie, zwiększył rytualizację i płytkość przeżyć religijnych w Polsce. Także, paradoksalnie, poprzez brak w Polsce procesu sekularyzacji ładu społecznego (i ukrytego przenikania przez idee religijne świeckich koncepcji władzy i porządku – jak ma to miejsce do dziś i w Niemczech i we Francji i oraz w Anglii i Holandii).

W Europie Zachodniej (traktat lizboński był tego wyrazem) obserwujemy dziś bowiem fazę kolejną: postsekularyzacji. Rozpoczyna się poszukiwanie metafizycznych uzasadnień ładu społecznego. Na razie, jak w traktacie, w formule „założeniowego” sceptycyzmu i synkretyzmu (z równoprawnym traktowaniem różnych systemów wartości), ale ów niepokój wymusi moim zdaniem powrót do duchowych fundamentów Europy, tak jak to widzieli ojcowie założyciele UE.

W Polsce brak takiego napięcia myśli. Płytkie (obrzędowe i rytualne) funkcjonowanie idei religijnych, które nie przeniknęły do świeckich filozofii politycznych (bo – co najwyżej – odniosły się do społeczeństwa politycznego, a nie państwa), nie rokuje takiego odbudowania etycznych podstaw ładu społecznego.

Tym bardziej że zakłócona sekwencja (z akcentami neonominalistycznymi dopiero obecnie w fazie rytualizacji) może pogłębić jeszcze pustkę, bezradność myślową, koredukując emocjonalne katalizatory polskiej religijności.

Ślepy krąg

Okres transformacji zniszczył wiarę w możliwość ukształtowania ładu społecznego podług wartości takich jak godność i sprawiedliwość. A równocześnie pojawił się nowy indywidualizm, z wiarą na przetrwanie własnymi siłami, na poziomie jednostek i rodzin, z obojętnością wobec państwa i jego jakości. Byle pozostawiało jednostkom wolność w rozumieniu późnego republikanizmu szlacheckiego, nie regulując i nie wtrącając się. I nie wymagając zbyt wiele.

Bierność, oportunistyczny fatalizm, strach towarzyszący bezrobociu, upartyjnienie państwa (gdy miarą wolności staje się gotowość do zapłacenia wysokich kosztów własnego nonkonformizmu), niska jakość partii politycznych zajętych sobą to zjawiska na powierzchni rzeczywistości.

Groźniejsza jest opisana tu kruchość intelektualnych podstaw ładu społecznego. W sytuacji nowych zagrożeń (kryzys demograficzny, ataki na rodzinę, bezrobocie młodzieży i emigracja, wyłanianie się pokryzysowej gospodarki opartej na niskich płacach, braku stabilności stosunków pracy i równocześnie rozwiązaniach ułatwiających przedsiębiorstwom unikanie podatków i regulacji) kryzys wspólnoty i nowy, egoistyczny, obronny indywidualizm tylko się pogłębiają.

Zapaść edukacji, także w wyniku odgórnie wprowadzanych „reform”, utrudnia wyrażenie owych zagrożeń. Frustracja wypycha młode pokolenie na ulicę. Przemoc staje się sposobem komunikacji. A to utrwala obecny system władzy. I tak ślepy krąg się zamyka.

Prof. Jadwiga Staniszkis

Artykuł ukazał się na łamach Tygodnika "Nowa Konfederacja".