Ludzi, którzy żyją ze sobą bez ślubu kościelnego i nie rozumieją, w czym tkwi problem, pytam zwykle, czy konsekwentnie poszliby wyspowiadać się do kogoś, kto nie jest jeszcze księdzem. Nawet gdyby miał nim zostać za rok, miesiąc lub nazajutrz. Ktoś taki może już przecież chodzić w sutannie, mieć ukończone studia teologiczne i opanowane rytuały. Może być bardzo porządny i uczciwy, a słuchu w konfesjonale i wymowy na ambonie pozazdrościłby mu niejeden doświadczony kapłan.

Czemu jednak nie pójść jeszcze dalej i nie poprosić o spowiedź Artura Żmijewskiego albo Cezarego Żaka, którzy wcielają się w role księży w „Ojcu Mateuszu” i „Ranczu”? Wiedzą, jak zagrać scenę w konfesjonale, i zrobią to perfekcyjnie. Spowiedź przed taką gwiazdą to dopiero byłoby coś!

Dlaczego więc ci, którzy zachowali resztki wiary, oburzają się na samą taką propozycję? Bo spowiedź przed kimś, kto nie przyjął sakramentu kapłaństwa, nie jest żadnym sakramentem i nie gładzi grzechów. Co więcej, udawanie spowiedzi byłoby świętokradztwem. Jest to tak wielki grzech, że władza rozgrzeszenia kogoś, kto podszywał się pod spowiednika, zarezerwowana jest dla Stolicy Apostolskiej. Ale to wszystko ma znaczenie wyłącznie na gruncie wiary.

Dla ludzi wierzących i otwartych na nadprzyrodzoność jasne jest, że ktoś, kto dopiero jutro będzie księdzem, dzisiaj jeszcze nim nie jest. Dlatego nie może odprawiać Mszy Świętych ani siadać w konfesjonale. Musi najpierw przyjąć święcenia, by działać w imieniu Chrystusa. Analogicznie więc i ci, którzy nie są jeszcze zaślubieni sobie jako mąż i żona, nie mogą rozpocząć współżycia i wspólnie zamieszkać, dopóki nie przyjmą przeznaczonego dla nich sakramentu, który włączy ich ludzką miłość w miłość Bożą i ją uświęci. W małżeństwie, podobnie jak w kapłaństwie, nie ma miejsca na udawanie ani na parodię. Obydwa sakramenty są bowiem jednakowo święte i dotykają najbardziej intymnych sfer ludzkiego życia.

Co innego, kiedy ludzie nie mają ani krzty wiary. Wtedy nie mają nadprzyrodzonego znaczenia kapłaństwo, małżeństwo ani pokuta. Pozostaje tylko zewnętrzny spektakl, lepiej lub gorzej zagrany, w którym aktor może wypaść lepiej niż ksiądz – naturszczyk, a kochanka – ciekawiej niż zawsze wierna ślubna żona. Cóż może powiedzieć ksiądz ludziom niewierzącym, żyjącym bez ślubu? Może im doradzić prawne unormowanie ich sytuacji wobec społeczeństwa i państwa, wzywać do wzajemnego szacunku, do odpowiedzialności za potomstwo i życzyć zdrowia. Może również próbować ich ewangelizować i modlić się dla nich o łaskę wiary. A póki to nie nastąpi, nie może im przecież zaglądać pod kołdrę. Ale i oni, dopóki są niewierzący lub wierzący inaczej niż to głosi Kościół, nie mogą domagać się od Kościoła odprawienia dla nich rytuałów pozorujących sakramenty święte zastrzeżone dla katolików. Muszą uszanować, że Kościół ma swoje świętości tylko dla swoich wiernych. A wiernym można stać się zawsze.

Problem wiary jest tym, co najczęściej szwankuje w podejściu do sakramentów Kościoła. Bo jeśli jej zabraknie, trudno cokolwiek pojąć z tego, czym żyje Kościół i czego naucza. Brak wiary daje o sobie znać zarówno w przypadku tych, którzy latami żyją ze sobą bez ślubu, jak i wśród tych, którzy proszą o pobłogosławienie ich związku, ale wcale nie z nadprzyrodzonych powodów. Motywacją do zawarcia katolickiego małżeństwa bywa często chęć formalnego „uregulowania” swoich spraw z Bogiem i Kościołem. Czasem młodzi twierdzą, że chcą zacząć wreszcie żyć bez grzechu, traktując ślub jako licencję na legalne współżycie. Innym razem decyzja o ślubie jest skutkiem presji ze strony rodziny lub podporządkowania się tradycji. Ale nierzadko zdarza się coś jeszcze bardziej prozaicznego: katolicki obrzęd ślubu z pełnym ceremoniałem, w zabytkowym kościele, staje się dla niektórych najlepszym rytuałem poprzedzającym huczne wesele.

Zaledwie kilka razy na ponad już trzydzieści lat kapłaństwa spotkałem ludzi, którzy mieli świadomość, że sakrament małżeństwa jest dany ludziom jako wsparcie w realizacji specjalnego powołania w Kościele. A powołanie to pójście za Chrystusem na dobre i na trudne chwile, aby wraz z Nim osiągnąć świętość. Gdyby tylko małżonkowie i kandydaci do małżeństwa uświadamiali sobie, że celem tego sakramentu – podobnie jak wszystkich innych – jest zbawienie i świętość, uniknęliby wielu rozczarowań i dramatów.

Ks. Henryk Zieliński 

Źródło: www.idziemy.pl