Portal Fronda.pl: Po co Unii Europejskiej wspólna armia?

Piotr Maciążek (Defence24):  Trudno sobie wyobrazić, by w momencie konfliktu ukraińskiego kiedy szwankuje kwestia wspólnej unijnej dyplomacji, można byłoby zacieśniać integrację i robić krok do przodu, jakim byłaby niewątpliwie unijna armia. Kwestia tej armii jest zresztą szeroko dyskutowana od dawna. Europejska polityka obronności pomimo takiej dyskusji nie uczyniła jednak ani jednego kroku do przodu. Natomiast nieprzypadkowo koncepcja unijnej armii została znowu przywołana w dyskursie publicznym w momencie, w którym Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej pojawił się w Waszyngtonie w ramach zacieśniania relacji transatlantyckich.

Jakbyśmy na to nie patrzyli, to jednak struktury takiej unijnej armii byłyby konkurencją dla NATO i pewną spychologią. Dyskurs publiczny powinien koncentrować się bowiem na tym, jak mobilizować do działania Sojusz. Szczyt w Newport przedstawił pewne rozwiązanie, są one jednak dalece niewystarczające w stosunku do obecnych działań Rosji. Unijni przywódcy zaczynają tymczasem dyskutować o pomyśle, który praktycznie nie ma szans na realizację. Wiadomo, że zdystansują się od niego na przykład Brytyjczycy; wiadomo też, że od lat nic się w tym kierunku nie dzieje. Jednocześnie Unia traci chęć do mobilizowania Sojuszu do działania w momencie, w którym zagrożona jest wschodnia flanka.

Niektórzy urzędnicy europejscy, mówiąc o wspólnej armii, wskazują więc może na chęć przyszłej rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi na arenie globalnej?

To raczej próba autopromocji obecnego szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera. Junkcer co jakiś czas przejawia różne formy aktywności i prezentuje na arenie unijnej różne pomysły, bo chce się prezentować jako silny szef Komisji Europejskiej. Wydaje mi się, że absolutnie nie można mówić o zainteresowaniu państw europejskich budową takiej armii. Trudno sobie wyobrazić już na poziomie koncepcyjnym jak miałoby to wyglądać, nie mówiąc o poziomie decyzyjnym. Kto miałby decydować o wysłaniu takich unijnych sił, mówiąc kolokwialnie, do akcji? W chwili obecnej trudno przecież uzgodnić wspólną misję dyplomatyczną Unii w sprawie konfliktu ukraińskiego. Świadczą o tym porozumienia mińskie, osiągnięte bez udziału unijnych oficjeli. Porozumienie wzięli na siebie główni europejscy gracze, Francja i Niemcy, kompletnie lekceważąc struktury unijne. Przypuszczam, że armię europejską czekałby jeszcze gorszy paraliż niż ten, który przeżywa obecnie unijna dyplomacja.

Zwróciłbym też uwagę, że nie ma w ogóle środków na budowę takiego tworu jak armia europejska. Wszystkie państwa europejskie, z wyjątkiem być może Polski, tną wydatki na zbrojenia – i to w takim tempie, że następuje właściwie demilitaryzacja Starego Kontynentu.

Kanclerz Merkel mówiąc, że armia europejska to pomysł dobry, ale trzeba go odłożyć na przyszłość, sugeruje więc po prostu, że rzecz jest niemożliwa do przeprowadzenia?

To jest kompletna utopia – tym bardziej, że Niemcy muszą się teraz skupić na sobie. Okazuje się, że Bundeswehra w obliczu cięć ma ogromne niedostatki w sprzęcie. Przypomnę doniesienia, że 60 proc. niemieckich myśliwców Eurofighter należących do Luftwaffe nie jest w ogóle na tyle sprawna, by wzbić się w powietrze. Niedawne problemy, które pojawiły się w związku z dostawami broni na Litwę pokazują, że Niemcy też są zaniepokojeni o realne stany rezerw Bundeswehry. W dyskursie publicznym w Niemczech pojawiła się też kwestia, czy realizować zakontraktowane dostawy Leopardów do Polski. Część niemieckich posłów jest zaniepokojona tym, że tego sprzętu może brakować w obliczu zagrożenia ze strony Rosji. Nie sądzę więc, by Niemcy były zainteresowane budową jakichś utopijnych projektów w obrębie Unii. Będą raczej skupiały się na podniesieniu własnych możliwości bojowych.

[koniec_strony]

A jak Pan ocenia wysłanie przez Berlin kilkuset żołnierzy na wschodnią flankę NATO, w tym do Polski?

Jak najbardziej pozytywnie. Jest to ważny gest, który trzeba docenić politycznie. Musimy jednak mieć świadomość, że z perspektywy naszego bezpieczeństwa nie ma on znaczenia. Tak naprawdę bezpieczeństwo Polski i krajów bałtyckich mogłaby poprawić jedynie stała obecność jakichś dużych sił NATO na obszarze wschodniej flanki Sojuszu albo obecność baz wojskowych. W tej chwili dyskurs po szczycie w Newport dotyczy co najwyżej baz logistycznych. Widzimy więc, że cały czas utrzymuje się podział na stare i nowe NATO z okresu tzw. porozumień madryckich, kiedy kraje członkowskie Paktu przyrzekły Borysowi Jelcynowi, że nie będą rozmieszczać znaczących sił i agend na obszarze nowych krajów Sojuszu jeśli zgodzi się on na rozszerzenie. Kraje zachodnie dość niechętnie patrzą na to, by rozmieścić u nas jakikolwiek znaczący potencjał. Stąd też słynne określenie „stała rotacyjna obecność”. No to stała czy rotacyjna? Jest stała i rotacyjna zarazem, ponieważ nadal przestrzega się przestrzega się porozumień z lat 90. – i nie jest to dobra wiadomość. Powoli się to jednak zmienia i pierwszą znaczącą sojuszniczą instalacją, która pojawi się w Polsce, będzie baza w Radzikowie.

Na podstawie dotychczasowych działań rządu można prognozować, czy w ciągu najbliższych kilku lat powstanie jakaś wspólna Obrona Terytorialna?

Trudno mi powiedzieć, to pytanie raczej do Ministerstwa Obrony Narodowej. Na pewno coś się w tym zakresie dzieje. Między innymi pełnomocnik ministra obrony, generał Pacek, stara się zaktywizować tę kwestię. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce. Musimy mieć jednak świadomość, że w razie konfliktu konwencjonalnego wojsko operuje dzisiaj nowoczesną technologią, co wymaga przeszkolonych ludzi i odpowiedniego sprzętu. Tego Obrona Terytorialna nie rozwiąże. Potrzebna jest zakrojona na szeroką skalę modernizacja armii. To, co jest niepokojące to fakt, że większość programów modernizacyjnych zakończy się dopiero w latach 20. Tymczasem z trudną sytuację na wschodzie mamy do czynienia dzisiaj.

A polski potencjał obronny mogą podnieść takie twory, jak polsko-litewsko-ukraińska brygada LITPOLUKRBRIG?

To dobra inicjatywa polityczna, ale z punktu widzenia wojskowego, to nie zwiększa to raczej w większym stopniu naszego potencjału.

Rosja twierdząc, że brygada ma na celu zajęcie Moskwy, trochę więc przesadza?

Moskwa wykorzystuje tę kwestię propagandowo. Jak wiadomo w świadomości historycznej Rosjan Litwa, Polska i Ukraina to trzon dawnego wroga, który zajął Kreml, czyli Rzeczpospolitej Obojga Narodów. I tak się próbuje przy okazji konfliktu ukraińskiego to przedstawiać, jakoby kraje te znowu się integrowały i będą zagrażać Moskwie. To rozbudzanie poczucia zagrożenia wśród Rosjan, co przekłada się z kolei na poparcie dla większych zbrojeń i dla cięć w obszarach socjalnych.

W tę retorykę zdaje się też wpisywać analiza Stratforu, według którego w ciągu najbliższej dekady Polska może znacznie umocnić swoją pozycję w regionie i przejąć część rosyjskich wpływów w Europie Wschodniej.

Nikt już chyba nie ocenia poważnie tego, co pisze Stratfor. Trudno nazwać w ogóle ten ośrodek ośrodkiem analitycznym [śmiech]. Jeżeli podejść do tematu poważnie, to nie da się zrobić prognoz na dziesięć lat do przodu. Prognozy można zrobić na tydzień lub kilka miesięcy do przodu. Nikt nie ma pojęcia, co będzie dalej. Proszę sobie przypomnieć, jakim zaskoczeniem była dla analityków w Polsce, Europie i na świecie była aneksja Krymu. Poza tym, jeśli chodzi o prognozy, to najlepsze są te, które się nie sprawdzają. Celem prognoz nie jest przewidywanie przyszłości, tylko przedstawienie oficjelom pewnych problemów, tak, by mogli podjąć odpowiednie decyzje. 

Rozmawiał Paweł Chmielewski