Wynik wyborów parlamentarnych na Ukrainie udowodnił, że wcześniejsze rozwiązanie parlamentu było posunięciem – z perspektywy samego Wołodymyra Zełenskiego – słusznym. Nie zawiodła też wiara w to, że fala jego popularności wyniesie do władzy powołaną przez niego kilka miesięcy temu partię „Sługa Ludu”, o programie równie nieokreślonym jak program samego prezydenta. W obu przypadkach można tylko podkreślić, że to nie cnoty nowego prezydenta i jego ekipy zadecydowały o jego zwycięstwie, ale wady i błędy poprzedników - pisze na łamach Kresy24.pl Łazarz Grajczyński.

 


Kolejne zwycięstwo

Ponadto należy pamiętać, że „Sługa ludu” nie pozostaje niczym szczególnym na ukraińskiej scenie politycznej. Wybory na Ukrainie zazwyczaj wygrywają partie określone ideologicznie w niewielkim stopniu, te które decydują się na mocno zadeklarowane poglądy zazwyczaj kończą na marginesie sceny politycznej. Przez ostatnie lata Ukrainą rządził „Blok Perta Poroszenki”, byt polityczny, który również trudno zakwalifikować jak „Sługę Ludu”, wyróżniający się co najmniej ogólnymi hasłami i orientacjami (zachodnia versus wschodnia). Partia ta również była ukształtowana niedługo przed wyborami, wyłącznie celem posłużenia jako zaplecze ówczesnego prezydenta. Na Ukrainie rządzą jednostki, indywidualności, wokół których najłatwiej się gromadzić, ruchy polityczne są wyłącznie ich emanacją, nie posiadają samodzielności i nie są zazwyczaj mocno zakorzenione w świadomości obywateli.

Dla prezydenta Zełenskiego wybory przyniosły też inne pozytywne następstwa. Mianowicie największą w nowym parlamencie siłą opozycyjną będzie prorosyjski blok „Za Życiem” – około 43 miejsca. Fakt ten będzie bardzo ułatwiał „Słudze Ludu” pracę, pozwalając wszelką jego krytykę oceniać jako służącą siłom przeciwnym zachodniemu i niepodległościowemu kursowi jego polityki. Wynik wyborów skazuje też pozostałe post-majdanowe siły polityczne na wegetację. Partia byłego prezydenta Poroszenki może liczyć na 25 miejsc w parlamencie. „Ojczyzna” Tymoszenko, mająca niewiele więcej miejsc, stanie się głównym przeciwnikiem Poroszenki w walce o centroprawicowy elektorat. Wynik więc oddaje „Słudze Ludu” monopol na pro-zachodnią narrację i zabezpiecza go przed silną, realną opozycją. Żadna z istniejących sił nie będzie w stanie temu monopolowi zaszkodzić. Trzeba będzie poczekać kilka lat, nim pojawi się nowy lider (liderzy), wokół którego uformuje się nowy, choć równie efemeryczny ruch i zagrozi nowej dominującej sile.


Wedle doniesień medialnych partia, która właśnie zdominowała ukraiński parlament, to w części pospolite ruszenie, pełne nowych ludzi: aktywistów, ludzi z show-biznesu, lokalnych liderów, nie powiązanych dotychczas z polityką (coś jak „En Marche” prezydenta Francji Macrona). Obok nich jednak są też tacy z dłuższą polityczną biografią, nie zawsze chwalebną. Łatwo sobie wyobrazić, że w takim układzie amatorzy łatwo zostaną zdominowani przez bardziej „doświadczonych”. Trwałość tak stworzonego politycznego tworu i jego funkcjonalność to zagadka. Na pewno dużą rolę w podtrzymaniu jego jedności będzie miał sam prezydent.

 

Ludzie prezydenta

Podobnie sytuacja wygląda, gdy chodzi o najbliższych współpracowników prezydenta. Jak ujawnił 24 maja „Kyiv Post”, najbliżsi współpracownicy prezydenta to m.in. nowy szef administracji prezydenckiej, Andrij Bohdan – prawnik, prywatnie przyjaciel prezydenta, powiązany z Ihorem Kołomojskim, w latach 2007-2010 był wiceministrem sprawiedliwości, za Janukowycza w latach 2013-14 był rządowym komisarzem do spraw walki z korupcją. Jak wykazał „EuromaidanPress”, Bohdan powinien być objęty zakazem pełnienia wysokich funkcji w administracji państwowej zgodnie z ukraińskim prawem lustracyjnym zakazującym urzędnikom z czasów Janukowycza do 2024 r. pełnienia takowych. Ta nominacja nie jest jedyną kontrowersyjną i co więcej przekreśla ona oczekiwania wyrażana przez wielu, że prezydent Zełenski będzie starał się odciąć od sponsorującego go oligarchy.

Rusłan Riaboszabka (jeden z zastępców Bohdana, był szefem biura antykorupcyjnego przy Radzie Ministrów za czasów Janukowycza, od 2016 do 2017 roku działał w Narodowej Agencji Przeciwdziałania Korupcji (NAZK)) oraz Wadym Prystajko – doświadczony dyplomata, wiceminister spraw zagranicznych od 2014 do 2017 r. to przykłady nominacji, które mogą być oceniane jako „eksperckie”. Jednak Iwan Bakanow – mianowany zastępcą szefa SBU (a po rezygnacji Wasyla Hrycaka, szefa tej organizacji, de facto kierujący nią), prawnik i wieloletni przyjaciel prezydenta, bez doświadczenia w sprawach bezpieczeństwa, to przykład bardziej problematyczny. Niestety, nie jedyny. Wielu przyjaciół i partnerów biznesowych prezydenta otrzymało posady w nowej administracji.

Jednym z doradców prezydenta będzie Andrij Jermak, prawnik i biznesmen, powiązany przez lata pośrednio z Partią Regionów (jako doradca jednego z posłów tej partii). To on między innymi odbył podróż do USA celem umówienia pierwszej wizyty prezydenta Zełenskiego w tym kraju. Może mieć wpływ na politykę zagraniczną prezydenta. Bez stanowiska po majowych nominacjach pozostaje Ołeksandr Daniliuk, który wspomagał kampanię obecnego prezydenta, w przeszłości był doradcą ekonomicznym prezydenta Janukowycza, potem od 2016 do 2018 r. ministrem finansów. Niekiedy wskazywany jest jako potencjalny przyszły premier. Sporo innych osób to ludzie, z którymi od lat Zełenski współpracował przy medialno-biznesowych projektach, o nikłej czy zerowej wiedzy jak kierować sprawami państwowymi. Paradygmatem miał być brak powiązania ze światem oligarchów. Merytoryczność była na drugim planie.

 

Dyplomatyczny test

Jako prezydent Zełenski (choć znowu trudno tu oddzielić realne działania i zamierzenia od pozy) przez ostatnie tygodnie starał się pokazywać się jako człowiek stanowczy. Szybkie decyzje, zapowiedzi radykalnych reform, krytyka poprzedników. Brak jednak konkretów, a zapowiedź czystki w administracji trudno uznać za coś więcej niż populistyczny chwyt. Trudno jeszcze dziś powiedzieć jak swoją rolę nowy prezydent sobie wyobraża. To aktywista, radykalny demokrata, jednak z silą przywódczą, charyzmą. Dopiero na jesień, gdy przyjdzie czas formowania nowego rządu może okazać się czy prezydent Zełenski będzie też dobrym administratorem i menadżerem, przy tym trudno oczekiwać, by kompozycja jego politycznego zaplecza mu takie zadania ułatwiała.

Pierwszym testem zdolności dyplomatycznych nowego przywódcy Ukrainy jest niezaprzeczalnie, zresztą podnoszona wielokrotnie przez niego, sprawa przetrzymywanych przez Rosję od czasu wydarzeń w Cieśninie Kerczeńskiej ukraińskich marynarzy. Zełenski, który podjął już, na razie nieudaną, grę z Kremlem w sprawie uwolnienia ukraińskiego reżysera, Sencowa, skazanego przez rosyjski sąd za terroryzm, może szybko przekonać się, że Moskwa nie odpuszcza nawet w tak drobnych sprawach. Emocjonalny apel, spotkania z rodzinami marynarzy, stawianie Rosji wyraźnych i jednoznacznych żądań mogą dobrze wyglądać medialnie, ale nie mają znaczenia, skoro wszystkie karty w tej sprawie pozostają w rękach Kremla. W ostatecznym rozrachunku to Putin może dać Zełenskiemu „zwycięstwo” godząc się na uwolnienie zatrzymanych, lub twardo obstając przy dotychczasowej narracji. Dlatego łatwo skompromitować prezydenta Ukrainy. O uwolnieniu wspomnianych marynarzy, jak donosi strona ukraińska Wołodymyr Zełenski, miał rozmawiać telefonicznie z prezydentem Rosji 11 lipca.

W swoich publicznych wystąpieniach Zełenski mocno podkreśla potrzebę rozmów, wybierając opcję dyplomatyczną. Rozmowy z Moskwą będą oczywiście niewyobrażalnie trudne, i może zwyczajnie niebezpieczne, a tego czego Kijów musi się obawiać najbardziej, to być postawionym przez Kreml pod ścianą. Oczekiwania Ukraińców co do konfliktu na wschodzie pozostają sprzeczne. Ukraińcy nie chcą utraty Donbasu ani Krymu – mowy prezydent nie wykazuje w tym temacie gotowości do żadnych ustępstw – jednocześnie pragną oni jak najszybszego zakończenia wojny, która zabiła już 13,000 ludzi. Żądania Kremla będą oczywiste: pokój w zamian za Krym oraz autonomię dla Donbasu.

Zełenski lubi podkreślać, że jakkolwiek cieszy go wsparcie zachodnich sojuszników, to Ukraina jako samodzielne państwo ostatecznie zdecyduje sama jakie warunki przyjąć i jak i kiedy rozmawiać z Putinem. Niestety, nie wróży to w tej materii nic dobrego. Kremlowi łatwo będzie wykorzystać ambicje prezydenta Ukrainy jako tego, który przyczynił się do zakończenia konfliktu na wschodzie Ukrainy, szantażując go jego własnymi obietnicami. Na razie nie można jeszcze o wojnie na wschodzie Ukrainy powiedzieć, że jest ona dla Ukrainy przegrana, lecz błędy w negocjacjach mogą tak spowodować.

Oczywiście prezydent Ukrainy pozostaje w tej beznadziejnej sytuacji nie z własnej winy. Jeśli faktycznie dojdzie do rozmów w spawie porwanych marynarzy, mogą nam one wiele powiedzieć o zdolnościach dyplomatycznych nowego prezydenta oraz o postawie Kremla. Szczególnie, że Ukrainę czekają nie mniej trudne rozmowy w sprawie nowych kontraktów gazowych w 2020 r.

Wołodymyr Zełenski robi obecnie to, co pewnie każdy z przywódców Ukrainy by robił: stara się sprawę maksymalnie umiędzynarodowić. Apel z początku lipca skierowany do prezydenta USA, zachęcający go do większego zaangażowania w sprawy Ukrainy (choć na razie bez konkretnego odzewu), wydaje się dobrym posunięciem. Szczególnie w momencie, gdy format normandzki wyczerpał już dawno swoje możliwości. Trump oraz Zełenski odbyli ostatnio kurtuazyjną rozmowę, przywódca USA miał pochwalić politykę reform oraz walkę z korupcją. Spotkanie obu przywódców może się odbyć pod koniec sierpnia. Wciągnięcie USA do większej aktywności w tym regionie, do większego wsparcia politycznego (i wojskowego Ukrainy), to oczywiście dobre posunięcie. Na razie nic nie zapowiada by nowy prezydent Ukrainy miał spowodować jakąkolwiek zmianę w dotychczasowej strategii Waszyngtonu.

Łazarz Grajczyński

Kresy24.pl

Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News.