W Tatrach rozegrały się sceny niczym z filmów grozy. Świadkowie czwartkowej burzy opowiadają o "latających kamieniach'', ludzie tracili równowagę, krzyk, a kto mógł udzielał innym pomocy.

-  Szlak turystyczny z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy na Giewont jest nieczynny do odwołania! Szlak i sztuczne ułatwienia po dzisiejszej burzy wymagają przeglądu! Przebywanie w tym miejscu jest niebezpieczne! - brzmi komunikat Tatrzańskiego Parku Narodowego

To efekt tragicznej w skutkach burzy, jaka miała miejsce w czwartek w Tatrach. Zginęło cztery osoby, a ponad sto zostało poszkodowanych. 

– Byliśmy już prawie na górze. Pomagałem pani schodzić z łańcuchów. Gdy uderzyły pioruny nie trzymałem się łańcucha. Upadłem na ziemię i nie mogłem się ruszyć przez 2,3 minuty. Podniosłem się. Ludzie krzyczeli, żeby schodzić. Pomagali sobie jeden drugiemu. Mam poparzoną nogę – opowiada Edward Lewczyk w rozmowie z "Tygodnikiem Podhalańskim".

– Żona osunęła się niżej, ma połamaną miednicę, rozcięcie głowy. Ze mną źle nie było, mam oparzenie stopy. To było, jakby człowieka coś przypalało – mówił Mateusz Brodziński, w rozmowie z TVN24. Sam został porażony piorunem

– Widziałem osoby, które spadły na dół, między innymi panią, która szła przed moją żoną i ta pani nie żyje. To było młode małżeństwo, które szło przed nami – dodał w rozmowie z TVN24.

– Zobaczyłem lecące kamienie, myślałem, że to lawina leci. Dostałem jednym z tych kamieni – wspominał inny świadek zdarzenia, Robert Wójcik w rozmowie z TVN24.

Zdaniem świadków chmury nad Giewontem pojawiły się  znienacka.

- Byliśmy w bezpośredniej bliskości tego zdarzenia. Wybraliśmy akurat wejście na Kopę Kondracką. Ok. godz. 13 burza pojawiła się nie wiadomo skąd, nagle – mówił pan Krzysztof

Jednak ratownicy TOPR twierdzą, że już pół godziny przed burzą było widać na niebie znaki, że zbliża się załamanie pogody.

Do szpitala w Zakopanem trafiło 157 osób.

bz/fakt.pl