Po pierwsze: pielgrzymi do świętych miejsc nie wędrują by w luksusie spędzić tydzień wakacji czy urlopu. Ich wędrówka, ich trud – to ich modlitwa. Naprawdę, drogi panie prezesie, nie ma najmniejszego znaczenia czy spać będą w pięciogwiazdkowym hotelu, na sianie u życzliwego gospodarza czy pod namiotem z gwiazd. I zapewniam pana, że czerstwy chleb i konserwa turystyczna zjedzona przy ognisku smakuje lepiej niż homar w luksusowej knajpie. Ale pan tego pewnie nie zrozumie, pańskim krzyżem jest drink z parasolką a bogiem (nie Bogiem) tajska masażystka i kelnerka w bikini...

Po drugie: wakacyjne wyjazdy organizowane przez parafie są często jedyną możliwością dla dzieciaków z biednych rodzin na jakikolwiek wypoczynek. I niech się pan, panie prezesie, nie łudzi – jeżeli zabraknie parafialnych wyjazdów to te dzieciaki nie zasilą budżetów biur podróży, pańska Izba nie zobaczy grosza bo one nigdzie nie pojadą. Będą siedzieć w domach, biegać w kurzu miastowych podwórek i wdychać smród spalin. Ale dla pana to nic nie znaczy, nie mają kasy niech się męczą, pożytku z nich żadnego a tylko statystyki psują. Kto to widział, żeby ciepłej wody w kranie nie mieć, w apartamentach nie spać, ambrozją się nie zajadać...

I po trzecie, najważniejsze: czy pan, panie prezesie, musi się ludziom z buciorami wpieprzać w ich decyzje? Chcą iść pieszo na Jasną Górę i spać w rowach przydrożnych? Ich sprawa! Chcą dzieciaki wyjechać w góry i mieszkać w chałupie krytej strzechą z kiblem na zewnątrz? Mają prawo! Godzą się na to ich rodzice? I bardzo dobrze! Pan by chciał wszystko znormalizować, każdą pierdołę przepisami określić i trzymać się tych przepisów jak pijany płotu. A ludzie, drogi panie prezesie, są wolni! Mówisz pan „Rwetes zacznie się dopiero wtedy, gdy cały samolot pielgrzymów z Polski utknie gdzieś np. w Meksyku i nie będzie wiadomo, kto ma zapłacić za ich ściągnięcie do kraju” - powiem panu kto: ci pielgrzymi. Bo oni, w odróżnieniu od cymbałów zależnych od pilotów jak niemowlak od matczynego cyca wiedzą, na co się porywają. I biorą za to odpowiedzialność.

A urzędasy pańskiego pokroju odpowiedzialnych ludzi się boją. Bo nie da się z nich zedrzeć kasy za ubezpieczenia i inne pierdoły nikomu do niczego nie potrzebne. A to właśnie z tych zdartych pieniędzy bierze pan swoją pensję...

Tekst oryginalny „GazWybu”: http://wyborcza.pl/1,75478,14367659,Wakacje_parafialne_bez_kontroli.html

Alexander Degrejt