Życie we Francji jest sparaliżowane w wyniku strajku powszechnego. Przyczyną protestu jest sprzeciw wobec planów wprowadzenia reformy emerytur. Utrudnienia potrwają do poniedziałku.

W całej Francji pracownicy kilku gałęzi sektora publicznego trwają protesty przeciwko reformie emerytalnej zapowiedzianej przez prezydenta Emmanuela Macrona. W ogólnokrajowym strajku generalnym biorą udział zatrudnieni w transporcie, edukacji i strażacy.

Związki zawodowe pracowników transportu zapowiedziały, że strajk potrwa do poniedziałku. W całym kraju występują utrudnienia na drogach, kolei oraz w ruchu lotniczym i szkołach.

Od godz. 19 w środę kursowanie metra, szybkich kolejek podmiejskich i pociągów było w znacznym stopniu zakłócone.

90 proc. kursów pociągów TGV zostało odwołanych, zakłócenia występują także na trasach regionalnych i międzynarodowych. W Paryżu nie jeździ większość pociągów metra, przez co na ulicach tworzą się ogromne korki - zamknięto 11 na 16 linii.

Opóźnienia w transporcie samolotowym spowodowane zostały strajkiem kontrolerów ruchu lotniczego. Francuski przewoźnik AirFrance miał realizować zaledwie 30 proc. lotów krajowych i 15 proc. międzynarodowych tras krótkodystansowych. Kolejne połączenia były odwołane lub opóźnione.

Linia RER B łączący lotnisko Roissy Charles de Gaulle ze stolicą kursuje w ograniczonym zakresie, jeden na trzy składy odchodzą. W południowej Francji ruch pociągów niemal całkowicie zamarł. Do pracy ludzie docierali na rowerach, hulajnogach albo pieszo idąc nawet przez godzinę w jedną stronę. Wielu osób zdecydowało się wziąć wolne. Na dworcach uruchomiono specjalne patrole pracowników kolei, by informowali pasażerów o utrudnieniach. Jedna z pracownic francuskich kolei państwowych SNCF wyjaśniała, że ona i jej koledzy są po to, aby informować podróżnych o strajku.

Wielu, w tym turyści, kompletnie gubili się w zastanej sytuacji.

W Nantes na zachodzie Francji na czele manifestacji przeciwko reformie emerytalnej zapowiedzianej przez prezydenta Emmanuela Macrona stanęli strażacy.

Jeden z nich mówił telewizji BFMTV, że ich protest trwa od lipca. Domagają się rewaloryzacji wynagrodzeń. Chcą także zwrócić uwagę na to, że czują się w swojej pracy zagrożeni. Szacują, że o ponad 15 proc. wzrosła liczba interwencji.

Strażacy czują się jednak ignorowani przez władze centralne.

- Rząd nas nie słucha - mówił jeden z uczestników demonstracji. - Jesteśmy w trakcie negocjacji. Wiemy, że dziś na szczeblu rządowym są rozmowy. One nam nie odpowiadają, ponieważ nie idą w dobrą stronę, nie mają większego sensu - dodał.

Strajk podjęło ok. 80 proc. nauczycieli, w związku z czym większość szkół i stołówek szkolnych była nieczynna, co sprawia, że rodzice musieli organizować sobie pomoc dla dzieci.

Minister edukacji Jean-Michel Blanquer poinformował, że w całym kraju strajkuje co najmniej 55 proc. nauczycieli. Otwartych było zaledwie 30 proc. szkół. Rodzice musieli organizować sobie pomoc dla dzieci.

Dziennik "Le Monde" określił antyrządowe protesty "momentem prawdy dla Macrona" i wieszczył, że kolejne dni będą decydującym sprawdzianem dla prezydenta Francji.

Związkowcy zapowiadali m.in. blokowanie dróg szybkiego ruchu. W sumie przez Francję ma przejść 245 manifestacji. Porządku w trakcie głównej demonstracji, która przejdzie ulicami Paryża, będzie pilnować 6 tys. funkcjonariuszy.

yenn/IAR, Polskie Radio