„Zamknięte granice, wojsko na ulicach, brak sieci. Czarny scenariusz: stan wojenny 2021 r.” - według dziennikarzy Gazety Wyborczej tak może wyglądać rzeczywistość, gdy PiS będzie dalej dzierżyło ster władzy.

Z okazji 13 grudnia redakcja najbardziej tracącego znaczenie dziennika w kraju, wyprodukowała political fiction nawiązujące do wszystkich lęków opozycji.

„W 35. rocznicę wprowadzenia przez komunistów stanu wojennego postanowiliśmy sprawdzić, jakie mogłyby być skutki wprowadzenia go dzisiaj - w kompletnie innej rzeczywistości politycznej, gospodarczej i społecznej. W tym celu opisaliśmy kilka hipotetycznych wydarzeń, jakie mogłyby stać się udziałem Polaków - młodych i starych, zwykłych cywili i funkcjonariuszy państwa. Zasięgnęliśmy też opinii ekspertów - wojskowych, policjantów, ekonomistów, informatyków, specjalistów z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, Instytutu Ekonomii i Gospodarki Żywnościowej oraz Straży Granicznej. I to, do czego doszliśmy, bardzo nas ucieszyło. Wszyscy nasi rozmówcy podkreślali bowiem zgodnie, że wprowadzenie dzisiaj takich ograniczeń i przeprowadzenie takich operacji siłowych oraz odcięcie państwa od krwiobiegu światowej polityki i gospodarki w taki sposób, jak 35 lat temu, byłoby niezwykle trudne, jeżeli nie niemożliwe” - pisze Michał Gostkiewicz.

To powinno nieco uspokoić lemingów. A co będzie jeśli GW się myli? Chociaż zastanówmy się poważnie. To przecież niemożliwe, aby Wyborcza się myliła… Czyli co, odwołać demonstrację? A może Adam Michnik się wypowie?

Jest jeden główny powód, że Kaczyński nie wprowadzi stanu wojennego. Ma za mało wojska. Chyba, że Wojska Obrony Terytorialnej pomogą. Oto jak tłumaczy to dziennikarz Wyborczej:

„Niemożliwe byłoby przeprowadzenie operacji policyjno-wojskowej na taką skalę. Zabezpieczenie granic byłoby arcytrudną operacją. Po pierwsze armia, która w 1989 roku liczyła 347 tys. żołnierzy, obecnie liczy ich około 100 tys. W 1989 r. mieliśmy prawie 2500 czołgów, obecnie mniej niż 700. Mniejsza jest też marynarka wojenna i lotnictwo. Wojsku po prostu mogłoby zabraknąć ludzi i sprzętu. Po drugie - nie ma armii z poboru. A ci, którzy pracują w armii, to zawodowi żołnierze. Nie byłoby tak łatwo wysłać ich do kontrolowania własnego społeczeństwa. Wtedy, w 1981 roku, nikt z młodych poborowych nie pomyślał, jak widać, o buncie. Po trzecie, obecne siły zbrojne i formacje wojskowo-policyjne naszego państwa są nie tylko mniej liczne niż w 1981 r., ale również od lat szkolone do innych celów. Mamy doświadczonych żołnierzy po misjach za granicą, wyspecjalizowanych w wojnie na pustyni i w tropikach. Mamy 20 000 żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych, mamy znakomite jednostki specjalne (m.in. GROM). Liczebność polskiej policji to dziś około 100 tysięcy ludzi, ale nie ma już tego, co stanowiło o skuteczności operacji wprowadzenia stanu wojennego: ZOMO. W końcu lat 80. oddziały Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej liczyły blisko 13 tys. funkcjonariuszy”.

Ten fragment to akurat nie polical fiction. Oni tak na serio się zastanawiają. Trudno się więc dziwić, że GW zaczyna wyglądać tak jak wygląda…

TT/Gazeta.pl