Jadwiga Staniszkis w wywiadzie z Adamem Leszczyńskim dla ‘Gazety Wyborczej’ przyznaje: ‘Rzeczywiście skala projektów socjalnych rządu jest imponująca – od płacy minimalnej po dodatek dla rodzin. Zdaję sobie sprawę, jak biedne jest to społeczeństwo. Sama byłam samotną matką. Wychowywałam dziecko. Wiem że 500 złotych to jest coś.’

Widać, że Staniszkis z naukowego przyzwyczajenia stara się chociaż minimalnie zracjonalizować i zrozumieć rzeczywistość – czyli niezrozumiałe dla kręgu odbiorców ‘Wyborczej' poparcie dla PiS i rządu Bety Szydło. Niestety, w dalszej części wywiad z analityka-ekonomisty Staniszkis zamienia się w psycholga-amatora o specjalizacji ‘Umysł Kaczyńskiego’: ‘wypalony’, ‘znużony’, ‘władza mu nie sprawia radości’, etc. Widać tu kapitulację analityka, a zamiast tego obsesyjne i wyraźnie nieporadne psychologizowanie.

Tymczasem rzeczywistość jest banalnie prosta – przez lata Polacy płacili podatki, a zamiast tego nie mieli ani jakiejkolwiek osłony socjalnej, ani tez poczucia udziału w wolnym, konkurencyjnym rynku pracy, dóbr i idei. Ekonomia, praca, banki, media, urzędy działały na rzecz wąskiej grupy beneficjentów związanych z wąską warstwą zarządzająco-oligarchiczną, która do dziś lubi używać o sobie terminu ‘elita’ - tyle tylko że pamiętajmy iż ‘elita’ i ‘margines’ to tylko dwa różne określenia na małą grupę ludzi. Biznes i politycy we współpracy z kontrolowanymi przy pomocy koncesji i reklam mediami zarządzali masowymi emocjami, pozwalając konkurencji politycznej wegetować na obrzeżach systemu, w tolerowanych niszach medialnych czy małych grupach towarzyskich, czasami dla dyscypliny nasyłając kontrolę skarbową albo policję.

Ale w międzyczasie pojawiło się nowe, prawdziwie wolnościowe i prawdziwie demokratyczne medium – internet. Medium, które nie było już jednokierunkowym przekaźnikiem z redakcji do odbiorcy, ale autentycznym medium - łączącym ludzi i pozwalającym im się łączyć i komunikować bezpośrednio, bez kontroli i cenzury ze strony jakichkolwiek ‘redakcji’ czy ‘naczelnych’. Stąd kolejne zwycięstw PiS czy Trumpa, kiedy okazało się że można obejść tradycyjny establishment, kontrolujący pieniądze, media, uczelnie i kulturę, przez sieć internetu.

Świadomość tego powoli zaczyna docierać także do ‘Wyborczej’, która w tym samym numerze poświęciła fenomenowi internetu w polityce i przekazie publicznym liczne teksty – wszystkie oczywiście przestrzegające przez ‘trollami’ i ‘radykalizmem’. W jednym z nich pt. ‘Jak tweetem podpalić świat’, tak opisani są ‘nowi dzicy’ – wściekli i nieokiełznani użytkownicy internetu: ‘Prowincjonalni, wycofani, radykalni. Podzieleni na wrogie plemiona niewolnicy ignorancji i histerii. Ludzie ery hipermediów. To na glebie hipermediów wyrósł współczesny antyintelektualizm, który obdarował władzą Trumpów i Kaczyńskich. Sukces takich ludzi jest możliwy dlatego, że miejsce dyskursu szanującego fakty i argumenty zajęły monologi napędzane logiką wściekłości i złudzeń.’

A przecież jeszcze przed chwila wszystko było pod kontrolą banków, mediów i polityków? ‘Z analogiczną sytuacją Europa miała do czynienia na przełomie XVIII i XIX wieku, 350 lat po wynalezieniu druku, kiedy to sprawdzone, rzetelne, pochodzące z książek i prasy (niskonakładowej) informacje mieli tylko nieliczni członkowie klas średnich i wyższych’.

I tu ich własnie boli. Jeszcze przed chwila mieli prawie że całkowitą kontrolę nad gazetami, radiem, telewizją, kinami i uniwersytetami – a teraz nagle okazuje się że ten cały misterny układ władzy, kontroli i nadzoru sypie się z powodu nowych mediów symbolizowanych przez komputery, tablety i smartphony, dzięki którym można tworzyć i dystrybuować informacje. Co więcej, dzięki platformom crowd-fundowym takim jak np. KickStarter czy IndieGoGo tworzyć alternatywne i niezależne obiegi kapitału, usług i wytwarzania – niezależne od sympatii i antypatii politycznych, środowiskowych czy partyjnych.

Stąd też desperacki i dramatyczny, śmieszno-straszny apel Anne Applebaum: ‘’jeśli jesteś zły na „establishment” i chcesz go zmienić, musisz pracować na jego rzecz i wewnątrz niego’. Tyle tylko, że dziś już właśnie nikt nic nie musi – dzięki internetowi.

Michał Orzechowski/sdp.pl